Reklama

O powstaniu warszawskim po raz pięćdziesiąty szósty

Niedziela warszawska 31/2000

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

1 sierpnia przypada 56. rocznica wybuchu powstania warszawskiego. Żyje jeszcze niemało uczestników tego bohaterskiego zrywu. Określenie " zryw bohaterski" na pewno temu powstaniu przysługuje, niezależnie od tego, jak oceni się samą polityczną decyzję pochwycenia za broń przeciwko znienawidzonemu okupantowi.

Właśnie bohaterskość powstania usprawiedliwia całkowicie swoisty upór, z jakim jego żyjący jeszcze uczestnicy co roku wracają do oceny słuszności lub niesłuszności wydania rozkazu o rozpoczęciu powstania. Podejmowanie tych dyskusji jest samo przez się przekazywaniem następnym pokoleniom Polaków wiedzy o naszej przeszłości, co z kolei sprawującym władzę w naszej ojczyźnie pozwoli, być może, podejmować właściwe decyzje i kształtować pomyślnie narodową egzystencję Polski.

Przypomnijmy zatem i poddajmy dorocznej ocenie najprzód racje skłaniające ówczesne władze emigracyjne do ogłoszenia godziny wybuchu powstania.

Po pierwsze - zwraca się uwagę na fakt maksymalnego napięcia, zwłaszcza wśród młodego pokolenia Polaków, domagających się rozkazu wystąpienia zbrojnego przeciwko wrogowi wtedy, gdy widoczna była, właśnie na naszej ziemi, już bliska jego definitywna klęska. Chwycenie w takiej sytuacji za broń byłoby nie tylko wzięciem swoistego odwetu na okupancie za doznane cierpienia, lecz także czynnym udziałem w odniesieniu końcowego zwycięstwa. Polskie władze emigracyjne doszły do wniosku, że ten ogromny potencjał patriotyzmu należało wykorzystać w walce zbrojnej. Jego zmarnowanie byłoby rzekomo niewybaczalnym błędem politycznym, do starć zbrojnych bowiem na większą skalę i tak zapewne doszłoby, ich zaś niezorganizowanie przez jedno formalne dowództwo z góry skazywałoby czyn zbrojny na niepowodzenie. Ocena słuszności tego rozumowania jest "gdybaniem", podobnie zresztą jak wszystkie analizy uzasadnienia lub nieuzasadnienia rozkazu rozpoczęcia walk powstańczych. Można się jednak zastanawiać, czy wspomnianego przed chwilą parcia do czynu zbrojnego nie można było zracjonalizować odpowiednimi apelami, wykazującymi nieproporcjonalne i dające się przecież przewidzieć koszta podjęcia takiej decyzji. Można się zastanawiać.

Po drugie - mówi się o tym, że Niemcy i tak przygotowywali się do masowej deportacji znacznej części zwłaszcza młodych mieszkańców Warszawy. Nie można było przecież dopuścić do realizacji tych zamiarów wroga. Lepiej było ogłosić zbrojny opór. Można by jednak zauważyć, że mało kto wierzył w skuteczność urzeczywistnienia tego planu okupanta, zwłaszcza gdy chodzi o jego zasięg. Ogromna większość młodych warszawiaków i tak nocowała wtedy poza domem, a sposób, w jaki Niemcy uchodzili przed Armią Czerwoną pozwalał żywić nadzieję, że takiej masowej wywózki nie zdołano by już przeprowadzić.

Po trzecie - chyba jednak byli tacy, zwłaszcza w środowiskach emigracyjnych, którzy sądzili, że zbrojny atak ze strony mieszkańców Warszawy ułatwi wojskom radzieckim wyparcie wspólnego wroga ze stolicy Polski, co mogłoby zacieśnić związki naszej przyjaźni z wielkim sąsiadem wschodnim, uważanym przecież za głównego pogromcę Hitlera. Nie wiemy, co prawda, jak wielu znaczących polityków tak rozumowało i w jakim stopniu argumentacja tego rodzaju wpłynęła na podjęcie ostatecznej decyzji. Jednakże nie ulega wątpliwości, że jakiekolwiek liczenie na uzyskanie w czasie walk powstańczych efektywnej pomocy ze strony wojsk radzieckich trzeba określić mianem wręcz karygodnej naiwności. Dysponowało się już wtedy, także za granicą, informacjami o tym, jak sowieci potraktowali polskie oddziały podziemne we Lwowie, a zwłaszcza w Wilnie. Nic nie przemawiało za tym, że w warszawie Armia Czerwona zachowała się nagle inaczej i że po ewentualnym wzięciu Warszawy zezwoli zwycięskim powstańcom objąć władzę nad miastem. Ten, kto żywił takie nadzieje, dawał dowody absolutnej nieporadności politycznej. Na domiar złego znany też był - i to na emigracji chyba bardziej niż w kraju - stosunek do powstania naszych sprzymierzeńców zachodnich, nie wykazujących większej chęci angażowania się skutecznego w udzielanie pomocy powstańcom. Zraziłoby to przecież do zachodu Rosję, której rola w definitywnym pokonaniu Niemców liczyła się wówczas najbardziej. Powstańcy mogli więc liczyć wyłącznie na siebie, z czego chyba wszyscy zdawali sobie sprawę. W tej sytuacji naprawdę trudno było przewidywać racjonalnie odniesienie zwycięstwa. Nadzieje muszą być jednak też racjonalne.

Po czwarte - rolę niepoślednią w posłaniu Warszawy na barykady odegrały zabiegi polityczno-partyjne, żeby nie dopuścić do przejęcia przez komunistów władzy nad stolicą Polski. W oddziałach partyzanckich rolę wiodącą odgrywała Armia Krajowa, powiązana, jak wiadomo, z prawicowym rządem londyńskim, a nie z Polskim Komitetem Wyzwolenia Narodowego i pośrednio z komunistyczną Rosją. U podstaw tego rozumowania znajdowało się, wcale nie tak bardzo ukrywane przewidywanie mającej wkrótce wybuchnąć trzeciej wojny światowej, z której, jak dość powszechnie sądzono, miał wyjść zwycięsko zachód. Miałby on znaczący punkt oparcia w akowskich władzach powstańczej Warszawy.

Trzeba przyznać, że "nadzieja" - aż wstyd używać tego terminu w takim kontekście - na wybuch trzeciej wojny światowej były dość powszechne gdzieś do roku 1950. Liczenie aż tak poważne na zwycięstwo w tej wojnie armii antyradzieckich było na pewno nie do końca uzasadnione.

Racje przemawiających za powstrzymaniem się od rozkazu rozpoczęcia walk powstańczych, przynajmniej niektóre spośród tych racji, już zostały pośrednio wyliczone przy ocenie negatywnych motywów przeciwnych, czyli usprawiedliwiających rozpoczęcie akcji zbrojnej. Najważniejsza spośród racji przemawiających za powstrzymaniem się od powstania jest jednak ta: powstania nie należało rozpoczynać tak długo, jak długo nie miało się dostatecznych oznak gotowości wsparcia zbrojnych działań przez armię radziecką. W przeciwnym razie klęska była łatwa do przewidzenia i, co najważniejsze, miała kosztować strasznie dużo ludzkich ofiar. Piszącemu te słowa trudno się wyzbyć trochę sentymentalnego wzruszenia: było nas w klasie małomaturalnej na kompletach gimnazjalnych w roku 1944 jedenastu młodych ludzi. Z powstania wyszedłem cało ja jeden.

Po tylu latach ciągle wydaje się, że powzięcie decyzji o rozpoczęciu walk powstańczych należało przemyśleć staranniej.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Podziel się:

Oceń:

2000-12-31 00:00

Wybrane dla Ciebie

Św. Marek, Ewangelista

Św. Marek (A. Mirys, Tyczyn, XVIII wiek)

Arkadiusz Bednarczyk

Św. Marek (A. Mirys, Tyczyn, XVIII wiek)

Więcej ...

Zwykła uczciwość

2024-04-23 12:03

Niedziela Ogólnopolska 17/2024, str. 3

Ks. Jarosław Grabowski

Piotr Dłubak

Ks. Jarosław Grabowski

Duchowni są dziś światu w dwójnasób potrzebni. Bo ludzie stają się coraz bardziej obojętni na sprawy Boże.

Więcej ...

Prezydent: W expose szefa MSZ znalazło się wiele kłamstw, manipulacji i żenujących stwierdzeń

2024-04-25 11:13

PAP/Radek Pietruszka

W wypowiedzi szefa MSZ znalazło się wiele kłamstw i manipulacji - ocenił w czwartek w Sejmie prezydent Andrzej Duda, komentując informację szefa MSZ Radosława Sikorskiego dotyczącą kierunków polityki zagranicznej. Podkreślił, że niektóre wypowiedzi szefa MSZ wzbudziły jego niesmak.

Więcej ...

Reklama

Najpopularniejsze

Oprócz apostołów, Bóg powołuje także innych uczniów...

Wiara

Oprócz apostołów, Bóg powołuje także innych uczniów...

Św. Marek, Ewangelista

Święci i błogosławieni

Św. Marek, Ewangelista

Współpracownik Apostołów

Święci i błogosławieni

Współpracownik Apostołów

W Lublinie rozpoczęło się spotkanie grupy kontaktowej...

Kościół

W Lublinie rozpoczęło się spotkanie grupy kontaktowej...

Maryjo ratuj! Ogólnopolskie spotkanie Wojowników Maryi w...

Kościół

Maryjo ratuj! Ogólnopolskie spotkanie Wojowników Maryi w...

Krewna św. Maksymiliana Kolbego: w moim życiu dzieją...

Wiara

Krewna św. Maksymiliana Kolbego: w moim życiu dzieją...

Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec

Kościół

Popatrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec

Oświadczenie ws. beatyfikacji Heleny Kmieć

Kościół

Oświadczenie ws. beatyfikacji Heleny Kmieć

Bp Andrzej Przybylski: Jezus jest Pasterzem, nie...

Wiara

Bp Andrzej Przybylski: Jezus jest Pasterzem, nie...