1 sierpnia przypada 56. rocznica wybuchu powstania warszawskiego.
Żyje jeszcze niemało uczestników tego bohaterskiego zrywu. Określenie "
zryw bohaterski" na pewno temu powstaniu przysługuje, niezależnie
od tego, jak oceni się samą polityczną decyzję pochwycenia za broń
przeciwko znienawidzonemu okupantowi.
Właśnie bohaterskość powstania usprawiedliwia całkowicie
swoisty upór, z jakim jego żyjący jeszcze uczestnicy co roku wracają
do oceny słuszności lub niesłuszności wydania rozkazu o rozpoczęciu
powstania. Podejmowanie tych dyskusji jest samo przez się przekazywaniem
następnym pokoleniom Polaków wiedzy o naszej przeszłości, co z kolei
sprawującym władzę w naszej ojczyźnie pozwoli, być może, podejmować
właściwe decyzje i kształtować pomyślnie narodową egzystencję Polski.
Przypomnijmy zatem i poddajmy dorocznej ocenie najprzód
racje skłaniające ówczesne władze emigracyjne do ogłoszenia godziny
wybuchu powstania.
Po pierwsze - zwraca się uwagę na fakt maksymalnego napięcia,
zwłaszcza wśród młodego pokolenia Polaków, domagających się rozkazu
wystąpienia zbrojnego przeciwko wrogowi wtedy, gdy widoczna była,
właśnie na naszej ziemi, już bliska jego definitywna klęska. Chwycenie
w takiej sytuacji za broń byłoby nie tylko wzięciem swoistego odwetu
na okupancie za doznane cierpienia, lecz także czynnym udziałem w
odniesieniu końcowego zwycięstwa. Polskie władze emigracyjne doszły
do wniosku, że ten ogromny potencjał patriotyzmu należało wykorzystać
w walce zbrojnej. Jego zmarnowanie byłoby rzekomo niewybaczalnym
błędem politycznym, do starć zbrojnych bowiem na większą skalę i
tak zapewne doszłoby, ich zaś niezorganizowanie przez jedno formalne
dowództwo z góry skazywałoby czyn zbrojny na niepowodzenie. Ocena
słuszności tego rozumowania jest "gdybaniem", podobnie zresztą jak
wszystkie analizy uzasadnienia lub nieuzasadnienia rozkazu rozpoczęcia
walk powstańczych. Można się jednak zastanawiać, czy wspomnianego
przed chwilą parcia do czynu zbrojnego nie można było zracjonalizować
odpowiednimi apelami, wykazującymi nieproporcjonalne i dające się
przecież przewidzieć koszta podjęcia takiej decyzji. Można się zastanawiać.
Po drugie - mówi się o tym, że Niemcy i tak przygotowywali
się do masowej deportacji znacznej części zwłaszcza młodych mieszkańców
Warszawy. Nie można było przecież dopuścić do realizacji tych zamiarów
wroga. Lepiej było ogłosić zbrojny opór. Można by jednak zauważyć,
że mało kto wierzył w skuteczność urzeczywistnienia tego planu okupanta,
zwłaszcza gdy chodzi o jego zasięg. Ogromna większość młodych warszawiaków
i tak nocowała wtedy poza domem, a sposób, w jaki Niemcy uchodzili
przed Armią Czerwoną pozwalał żywić nadzieję, że takiej masowej wywózki
nie zdołano by już przeprowadzić.
Po trzecie - chyba jednak byli tacy, zwłaszcza w środowiskach
emigracyjnych, którzy sądzili, że zbrojny atak ze strony mieszkańców
Warszawy ułatwi wojskom radzieckim wyparcie wspólnego wroga ze stolicy
Polski, co mogłoby zacieśnić związki naszej przyjaźni z wielkim sąsiadem
wschodnim, uważanym przecież za głównego pogromcę Hitlera. Nie wiemy,
co prawda, jak wielu znaczących polityków tak rozumowało i w jakim
stopniu argumentacja tego rodzaju wpłynęła na podjęcie ostatecznej
decyzji. Jednakże nie ulega wątpliwości, że jakiekolwiek liczenie
na uzyskanie w czasie walk powstańczych efektywnej pomocy ze strony
wojsk radzieckich trzeba określić mianem wręcz karygodnej naiwności.
Dysponowało się już wtedy, także za granicą, informacjami o tym,
jak sowieci potraktowali polskie oddziały podziemne we Lwowie, a
zwłaszcza w Wilnie. Nic nie przemawiało za tym, że w warszawie Armia
Czerwona zachowała się nagle inaczej i że po ewentualnym wzięciu
Warszawy zezwoli zwycięskim powstańcom objąć władzę nad miastem.
Ten, kto żywił takie nadzieje, dawał dowody absolutnej nieporadności
politycznej. Na domiar złego znany też był - i to na emigracji chyba
bardziej niż w kraju - stosunek do powstania naszych sprzymierzeńców
zachodnich, nie wykazujących większej chęci angażowania się skutecznego
w udzielanie pomocy powstańcom. Zraziłoby to przecież do zachodu
Rosję, której rola w definitywnym pokonaniu Niemców liczyła się wówczas
najbardziej. Powstańcy mogli więc liczyć wyłącznie na siebie, z czego
chyba wszyscy zdawali sobie sprawę. W tej sytuacji naprawdę trudno
było przewidywać racjonalnie odniesienie zwycięstwa. Nadzieje muszą
być jednak też racjonalne.
Po czwarte - rolę niepoślednią w posłaniu Warszawy na
barykady odegrały zabiegi polityczno-partyjne, żeby nie dopuścić
do przejęcia przez komunistów władzy nad stolicą Polski. W oddziałach
partyzanckich rolę wiodącą odgrywała Armia Krajowa, powiązana, jak
wiadomo, z prawicowym rządem londyńskim, a nie z Polskim Komitetem
Wyzwolenia Narodowego i pośrednio z komunistyczną Rosją. U podstaw
tego rozumowania znajdowało się, wcale nie tak bardzo ukrywane przewidywanie
mającej wkrótce wybuchnąć trzeciej wojny światowej, z której, jak
dość powszechnie sądzono, miał wyjść zwycięsko zachód. Miałby on
znaczący punkt oparcia w akowskich władzach powstańczej Warszawy.
Trzeba przyznać, że "nadzieja" - aż wstyd używać tego
terminu w takim kontekście - na wybuch trzeciej wojny światowej były
dość powszechne gdzieś do roku 1950. Liczenie aż tak poważne na zwycięstwo
w tej wojnie armii antyradzieckich było na pewno nie do końca uzasadnione.
Racje przemawiających za powstrzymaniem się od rozkazu
rozpoczęcia walk powstańczych, przynajmniej niektóre spośród tych
racji, już zostały pośrednio wyliczone przy ocenie negatywnych motywów
przeciwnych, czyli usprawiedliwiających rozpoczęcie akcji zbrojnej.
Najważniejsza spośród racji przemawiających za powstrzymaniem się
od powstania jest jednak ta: powstania nie należało rozpoczynać tak
długo, jak długo nie miało się dostatecznych oznak gotowości wsparcia
zbrojnych działań przez armię radziecką. W przeciwnym razie klęska
była łatwa do przewidzenia i, co najważniejsze, miała kosztować strasznie
dużo ludzkich ofiar. Piszącemu te słowa trudno się wyzbyć trochę
sentymentalnego wzruszenia: było nas w klasie małomaturalnej na kompletach
gimnazjalnych w roku 1944 jedenastu młodych ludzi. Z powstania wyszedłem
cało ja jeden.
Po tylu latach ciągle wydaje się, że powzięcie decyzji
o rozpoczęciu walk powstańczych należało przemyśleć staranniej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu