Młodzi czekają na pomoc!
Z różnych ust padają twarde słowa, że młodzież dzisiejsza
jest zła, że z tą młodzieżą już nie da się nic zrobić. Młodzi nie
chodzą do Kościoła, boimy się ich na ulicy, dziewczyny za pan brat
z chłopakami piją piwo, biorą narkotyki. Młodzież żyje rozpustnie.
Temu pokoleniu już nie można pomóc.
Czy na pewno?
Młodzi są jak łąka wczesną wiosną. Po zimie może być na
niej mnóstwo brudu, rozkładających się resztek. Ale w wiośnie jest
taka siła, że wszystko przezwycięży. Zieleń trawy pokonuje zimową
szarość, a kwiaty wyrastają nawet na butwiejących resztkach. W młodości
jest ogromna moc przemiany.
To prawda, że młody człowiek nie wie dzisiaj, czego tak
naprawdę chce. Dlatego trudno mu pomóc. Pomimo tej trudności spróbujmy
jednak szukać sposobów ewangelizacji młodzieży.
Bliżej Boga, bliżej brata
Ktoś powiedział, że całość katolickiej teologii można ująć w dwóch tezach. Streszczeniem całej dogmatyki byłoby w tym układzie zdanie: "Bóg ukochał", "Bóg umiłował". Streszczeniem teologii moralnej byłoby wezwanie: "kochaj", "miłuj - człowieku".
Gdzie tu miejsce dla duchowości?
Otóż nie jest łatwo przejść od owego "ukochał" do "kochaj".
Nie jest proste przejście od zachwytu Bożą miłością do heroicznej
miłości bliźniego. Właśnie duchowość jest tu pomocą. Żeby być bliżej
Boga, który kocha, i po to, aby być bliżej drugiego człowieka, aby
go umiłować.
Po to jest życie liturgiczne, po to są sakramenty, po
to jest modlitwa. Bóg w nas inwestuje - daje samego siebie, abyśmy
nauczyli się miłować.
A jeśli ten schemat nie działa - kogo wówczas winić?
Boga? Niemożliwe. Człowieka, który jest pełen dobrej woli - to wydaje
się zbyt krzywdzące.
Co jest powodem, że wiara deklarowana nie przekłada się
na wiarę wyznawaną życiem? Co jest powodem tego rozdarcia? A rozdarcie
jest niewątpliwe. Co więcej - ciągle się powiększa.
75% młodzieży deklaruje się jako wierzący, ale tylko
30% uczestniczy w niedzielnych Mszach św.
Ogólnie rzecz biorąc, nie odrzuca się religii. Jest ona
potrzebna w życiu człowieka. W codziennym jednak myśleniu dominuje
przekonanie, że bez Boga można po prostu się obejść. Wiara nie wydaje
się konieczna do ułożenia sobie życia. Dlatego nie przeszkadza młodym
ludziom, że z jednej strony wyznają wiarę, z drugiej żyją tak, jakby
Boga nie było.
Autorytet Kościoła w kwestiach moralnych uznaje 31% młodzieży,
w tym 65% głęboko wierzących i 34% wierzących. A więc jedynie co
trzecia osoba z tej grupy godzi się z tym, czego naucza Kościół w
sprawach moralnych.
Dalej: moralny autorytet Kościoła uznaje jedynie 49%
osób praktykujących systematycznie. Rozdźwięk między deklarowaną
wiarą a akceptacją nauki głoszonej przez Kościół wzrasta jeszcze
bardziej w odniesieniu do zagadnień życia małżeńskiego. Współżycie
seksualne w okresie narzeczeństwa akceptuje 68% młodzieży, jedynie
8% uważa je za niedopuszczalne. Aż 77% uczniów szkół średnich jest
zdania, że stosowanie środków antykoncepcyjnych nie jest moralnie
naganne, a tylko 6% uważa to za niedopuszczalne. 81% badanej młodzieży
jest zdania, że uczynek bywa dobry lub zły w zależności od czyjegoś
punktu widzenia.
Ewidentny kryzys moralny zatacza w Polsce coraz szersze
kręgi - wyszedł on już poza życie osobiste. Dotyka życia zawodowego
i społecznego.
Jakie proponuje się sposoby naprawy?
Najczęściej proponuje się wzmożenie systemu kontroli.
Komórka "A" kontroluje komórkę "B". Jeśli komórka "B" została skorumpowana,
to trzeba zbudować komórkę "C", która będzie pełnić kontrolę nad
komórką "B"... I tak bez końca. Sama kontrola nie rozwiązuje jednak
problemu.
"Herbata od mieszania nie robi się słodsza" - mówił niegdyś
Stefan Kisielewski. To społeczeństwo, które przeżywa kryzys moralny
nie tyle trzeba mieszać, co dosładzać.
Jan Paweł II wołał w 1995 r. w Skoczowie o ludzi sumienia.
Mówił wtedy: "Nasza ojczyzna stoi dzisiaj przed wieloma trudnymi
problemami społecznymi, gospodarczymi, także politycznymi. Jednak
najbardziej podstawowym problemem pozostaje sprawa ładu moralnego.
Ten ład jest fundamentem życia każdego człowieka i każdego społeczeństwa.
Dlatego Polska woła dzisiaj nade wszystko o ludzi sumienia".
Ludzie, którzy przeżyli Katyń opowiadają, że pociągi,
które wiozły ludzi na Wschód były prawie niestrzeżone, bo Polacy
przyrzekli, że nie uciekną. Ci ludzie zostali zamordowani. Dopiero
po 1989 r. wyszło na jaw, jak bardzo jest nam ich brak.
A życie codzienne?
Bibliotekarka w jednej z bibliotek parafialnych opowiada: "
Miałam dzisiaj jeden z piękniejszych dni w swojej pracy. Przyszedł
do biblioteki pewien człowiek i przyniósł książkę, którą sześć lat
temu wypożyczył. Skreśliłam ją z rejestru jako zaginioną, czy lepiej
powiedzieć - skradzioną, tak jak wiele innych nie oddanych. Powiedział
mi: Przepraszam Panią - wczoraj zobaczyłem ją w stosie swoich książek.
Przepraszam, że to aż sześć lat, ale oddaję. Wie ksiądz - są jeszcze
ludzie uczciwi".
To zdziwienie jakoś obrazuje to nasze życie codzienne.
W ostatnich latach można coraz częściej usłyszeć od ludzi
narzekanie na budowę nowych świątyń: "Po co buduje się tyle kościołów
na naszych osiedlach? Czy nie lepiej postawić przedszkole, świetlicę
lub klub sportowy? Być może. Ale jeśli nie zbuduje się tam kościoła,
to za parę lat trzeba tam będzie zbudować Dom Dziecka, Dom Samotnej
Matki i nowe więzienie.
Bez Boga nie będzie miłości. Bez fundamentu duchowego
nie będzie moralności. Bez życia duchowego nie będzie dobrego postępowania.
Prawidłowa formacja duchowa jest więc szansą na połączenie rozchodzących
się na naszych oczach wiary i życia.
Jak ją prowadzić, by była owocna?
Najistotniejsza jest wiara. Wiara nie jako dogmat, ale
jako wsłuchiwanie się w słowo Boże. Wiara, która jest więc słuchaniem
i braniem na serio tego, co mówi do mnie Pan Jezus.
Elementem drugim jest modlitwa - nie jako odmawianie
formuł, lecz jako rozważanie tego, co mówi do mnie Pan Jezus i czego
ode mnie chce. W modlitwie człowiek rozpoznaje wolę Boga wobec samego
siebie, wobec swego powołania czy zawodu. Im bliżej Boga jesteśmy,
tym lepiej możemy poznawać Jego wolę. Tym bardziej możemy się też
przybliżać do brata.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Z głowy do serca - daleko
Sama czysta wiedza o Bogu nie rodzi jeszcze dobrych czynów.
Pozostawanie tylko na poziomie wiedzy o Bogu powoduje rozdźwięk między
tym, co wiem, a tym, co mnie obowiązuje.
Wiara rodzi się ze słuchania - przypomina św. Paweł.
Przepowiadanie jest pierwsze w procesie narodzin wiary. Ale nie same
słowa, nie wielość kazań i rekolekcji zmienia człowieka. Zmienia
go to, na co sam się zgodzi.
Jeden z polskich księży przebywał pewien czas u trapistów
we Francji. Uczestniczył w ich życiu zakonnym. Trapiści każdej nocy
od 2.00 do 4.00 nad ranem wspólnie modlili się liturgią godzin. A
po tej wspólnej modlitwie każdy szedł do swojej celi, aby jeszcze
na osobności poświęcić czas Bogu.
Ksiądz zapytał jednego z trapistów: "Dlaczego idziecie
jeszcze na modlitwę indywidualną po tylu godzinach wspólnej modlitwy?"
Ojciec trapista wyjaśniał: "Od 2.00 godziny śpiewamy psalmy, rozważamy
Pismo Święte. Tych treści jest w nas bardzo dużo. A teraz potrzebujemy,
aby każdy pozostał sam przed Bogiem. Żeby to, co dotarło już do naszej
głowy, przesunęło się do serca".
Tu jest nerw - zgoda moja na to, co Bóg będzie czynił
ze mną.
Potrzeba czasu, potrzeba refleksji - samotnej walki ze
sobą, aby to, co usłyszane, nie pozostało tylko na poziomie głowy,
ale zeszło na poziom serca. Bo tam zapadają decyzje miłości.
Przyjmujemy dużo informacji, ale potrzeba, aby te informacje
były w nas przetwarzane. Wówczas informacja będzie nas formować od
wewnątrz. To, że coś wiem, nie oznacza, że tak czynię. Informacja
nie jest wystarczająca do decyzji. Z intelektu do serca, a z serca
do drugiego człowieka. Chodzi o to, aby to, co otrzymaliśmy z zewnątrz
jako informację, zostało w naszym sercu przetworzone, stało się naszą
własnością i promieniowało miłością.
Reklama
Nakazy i zakazy - nie rodzą jeszcze miłości
Róbcie tak a tak, bo tak mówi Pan Jezus, tak nakazuje Papież.
Dziś to ludziom nie pomaga - samo nakazywanie jest niewystarczające.
Człowiek sam chce usłyszeć to, co mówi do niego Pan Jezus.
Dziś, jak nigdy przedtem, ludzie zwracają uwagę w swoim
życiu religijnym na relacje osobowe: człowiek -
Bóg, ja i On. Chcą niejako "dogadać się z Bogiem". Dlatego
potrzebują nie pokrzykiwania kaznodziejów, ale słów doprowadzających
do refleksji, do zadumy, do doświadczenia religijnego.
Raniero Cantalamessa w książce La vita nelle signioria
di Christo opisał jedną z metod studiowania historii Kościoła. Polega
ona na analizie ksiąg parafialnych, zbiorów kazań, dokumentów itp.
Na podstawie analiz tematów kazań wysunął wniosek, że trudno
jest doszukać się w nauczaniu kaznodziejskim odpowiedzi na pytanie,
jaki jest ten Bóg, w którego mamy wierzyć? Dominującą część ewangelizacji
stanowią zalecenia, pouczenia, wskazania i zachęty odnoszące się
do życia (praktyki życiowej).
R. Cantalamessa w oparciu o List św. Pawła do Rzymian
proponuje przestawienie akcentów naszego przepowiadania. Św. Paweł
przez pierwsze dwanaście rozdziałów ukazuje Rzymianom, co Bóg uczynił
dla człowieka. Dopiero po tym przypomnieniu dobroci i miłości Boga
mówi o postępowaniu. Z zachwytu Bogiem rodzi się dobre postępowanie
jako akt wdzięczności.
Pokoleniu żyjącemu w kulturze postmodernistycznej, w
której indywidualizm i subiektywizm jest podstawą samowiedzy człowieka,
trudno słuchać moralizatorstwa. Pozornie człowiek wie, co ma robić.
Stąd nakaz czy zakaz Kościoła - choćby wyrastał z najszlachetniejszych
intencji - najczęściej będzie odrzucany. Potrzeba więc takiej przebudowy
ewangelizacji, aby słuchając o Bogu - ludzie czuli się zobowiązani
do zmiany życia, do dobrego postępowania. Wzorem może być tu sam
Katechizm Kościoła Katolickiego. Jako pewna konstrukcja edytorska
jest wzorem dla współczesnego przepowiadania o Chrystusie. Pierwsza
część ukazuje w co wierzyć. Pokazuje, co Bóg uczynił dla człowieka.
Następnie przypomina, jak celebrować misteria, a dopiero później
wskazuje, jak postępować.
Życie chrześcijanina jest konsekwencją ukochania Boga,
który pierwszy ukochał ludzi. Ludzie często tej prawdy nie doświadczają,
a nieraz nawet nic o niej nie wiedzą. Postrzegają Kościół i Chrystusa
jako zbiór przepisów, które ograniczają wolność. Potrzeba więc takiej
ewangelizacji, która doprowadzi do poznania Chrystusa i Jego miłości.
A wtedy o dobre czyny i chrześcijańskie życie będzie łatwiej.
Namysł podstawą mądrych decyzji
Żyjemy w cywilizacji obrazu i niespotykanej ilości informacji.
Pokoleniu głośnej muzyki, pokoleniu biegnącemu za nowymi, coraz to
mocniejszymi przeżyciami, bardzo trudno o myślenie. Ubożejemy w refleksję
nad sensem życia, w refleksję nad samym sobą. Na dodatek dochodzi
typowy dla Polaków charakter sangwiniczny i... wszystko jest jasne.
Mądry Polak po szkodzie. Reagujemy po fakcie, żałujemy
po czynie. Nawet logiczna motywacja nie uruchamia w nas moralnego
postępowania. Sumienie ma charakter pouczynkowy, nie przewidujemy
następstw.
Potrzeba więc formacji, która by wyhamowała nieco człowieka,
pomogła mu zatrzymać się, spojrzeć na swoje życie... Formacja duchowa
musi być poprzedzona "formacją do myślenia". Bez namysłu i refleksji
- nasza codzienność nie będzie mądrzejsza.