Już niemal na lotnisku, w drodze do Ameryki Południowej, zastała
mnie smutna wiadomość związana z arcybiskupem J. Paetzem. Przyznam,
że ujęciem tematu byłem zszokowany. W pierwszym momencie myślałem,
że czytam brukowca antyklerykalnego z Łodzi albo jakąś inną antykościelną
gadzinówkę. Ktoś komuś coś powiedział, ważne osoby potwierdzają,
że znały sprawę od dwóch lat, wybitni katoliccy intelektualiści ogłaszają
wyrok: kamienować. Najbardziej zabolały mnie uśmieszki niektórych
osób czytających ten tekst w Rzeczpospolitej, tej samej, która niedawno
odebrała nagrodę z rąk polskiego Episkopatu. Ich uśmieszki wyrażały
przekonanie, że w Kościele jest tak samo jak wszędzie, nie ma świętości
- tylko grzech. Tak. Mamy więc o czym mówić i pisać, rzucono się
bowiem z kamieniami na arcybiskupa, aby wywołać skandal wokół Kościoła.
Szok informacyjny rzekomo w obronie czystości wierzących.
Tymczasem tekst w Rzeczpospolitej nie pozostawia wątpliwości
co do intencji autorów publikacji, jest bowiem doskonale zmajstrowanym
opluwaniem wszystkiego, co święte. Jestem przekonany, że chodziło
wyłącznie o to, aby napiętnować Kościół, podważyć jego autorytet.
Skoro bowiem była już w Poznaniu misja z Watykanu, to znaczy, że
sprawie nadano wewnętrzny bieg. A jaka jest prawda - o tym zadecyduje
wspomniana komisja. Stąd więc to, co nazwano zgorszeniem, "grzechem
w pałacu arcybiskupa", miesza się z grzechem środków przekazu, które
gorszą się tylko tym, co im zostanie zlecone, a np. nie gorszą się
wieloma grzechami nękającymi nasze państwo. Trafnie całą rzecz skomentował
bp Józef Zawitkowski w homilii w kościele Świętego Krzyża w Warszawie: "
Ci, co niedawno płakali nad śmiercią biskupa - odznaczeni przez Kościół
- spokojnie teraz patrzą na kamienowanie innego biskupa, jakoby w
obronie czystości Kościoła. Takie jest nasze ´Hosanna!´. I ´Ukrzyżuj
Go!´".
Nie wyrokując o sprawie ani też nie chowając głowy w
piasek, sądzę, że mamy kolejną społeczną "aferę", która ma odciągnąć
naszą uwagę od ważnych spraw państwa. Bo przecież wraz z objęciem
rządów przez ludzi L. Millera trwa demontaż Polski, zaczęło się to
samo, co w 1993 r., co można by nazwać kontrolowanym odgórnie zawłaszczeniem
wszystkiego, na czym można zarobić. Myślę nie tylko o urzędach i
stanowiskach, ale np. mieliśmy już jako tako uszczelnione granice,
poradziliśmy sobie z importem różnych masowych towarów - i nagle
wszystko to runęło. Jak za dotknięciem czerwonej różdżki, pojawiły
się znane w PRL-u bezcłowe kontyngenty. Do kraju napływa węgiel z
Rosji, kurczaki ze Stanów Zjednoczonych, złom samochodowy z Niemiec,
stal ze Słowacji, a zapewne wkrótce będzie sprowadzane zboże. Rząd
wszystkiemu albo zaprzecza, albo milczy, tymczasem transporty przepływają
przez granice jak rzeka. Ktoś musiał na to wszystko wydać zezwolenia,
ktoś podzielił się kontyngentami i wziął za to pieniądze. Tym nikt
się nie gorszy?!
Nie jest również zgorszeniem fakt, że pośród różnych
rozporządzeń, które demontują silne państwo, jest tyle działań antyrodzinnych.
Likwidacja Sejmowej Komisji Rodziny, skrócenie urlopów macierzyńskich,
niekorzystne zmiany w zasiłkach rodzinnych i pielęgnacyjnych, zapowiedź
legalizacji konkubinatu, związków homoseksualnych oraz zabijania
dzieci nienarodzonych, legalność pornografii dziecięcej (od 15. roku
życia), przygotowany już projekt wprowadzenia do szkół programu wychowania
seksualnego (a w tym programie temat homoseksualizmu jest ukazany
jako rzecz normalna, po prostu "kochanie się inaczej") - to tylko
niektóre najważniejsze zagrożenia. Czy polski naród jest na tyle
silny, aby się temu przeciwstawić? Albo już na tyle słaby, aby przeciwko
temu nie protestować?
Czy nie jest zgorszeniem, że publiczne media pokazują
non stop świętujących różne uroczystości i akademie działaczy SLD?
Tymczasem ten rząd nie ma i długo nie będzie miał czym się pochwalić.
Publiczne środki przekazu milczą więc o aferach ministrów tego rządu,
nie piszą o zapożyczeniu się L. Millera u gazowego barona A. Gudzowatego,
wyciszają społeczne nastroje, udając, że nie ma strajków, a jedynie
przestoje w pracy. Pisałem wielokrotnie, że będziemy świadkami spektakli
i skandali, których jedynym celem będzie odwrócenie uwagi od wszystkiego,
co gotują nam postkomuniści u władzy. Wszak obecnie muszą za wszelką
cenę zminimalizować szok w rozmowach z Unią Europejską na temat dopłat
bezpośrednich do rolnictwa. Tymczasem gdyby pozostały na tym poziomie,
co Komisja Europejska proponuje, oznaczałoby to koniec polskiego
rolnictwa. Skutecznie zapomnieliśmy już, że nie będziemy mogli przez
7 lat pracować w Unii, że oddamy za bezcen naszą ziemię itd. Ponadto
media starają się omijać temat rosnącego bezrobocia, strajków w dobrze
prosperujących zakładach, którym ni stąd, ni zowąd grozi upadłość,
problem mafii, a także tematy lustracji, UOP-u oraz prywatyzacji,
a właściwie zmian kadrowych w radach nadzorczych. W tych bowiem dziedzinach
rządzący chcą, aby im nikt nie patrzył na ręce.
Należy żałować, że mało kogo u nas niepokoi to, co ostatnio
bardzo zgorszyło, a właściwie rozczarowało Jana Pawła II. Mianowicie,
na odbywającym się w ubiegłym tygodniu w Rzymie międzynarodowym forum
Na rzecz demokracji, pokoju i współpracy między narodami, zorganizowanym
przez fundację imienia jednego z ojców jednoczącej się Europy - Alcide
de Gasperiego, Ojciec Święty uznał za akt ahistoryczny i obraźliwy
usunięcie z Karty Praw Europy wszelkiego odwołania się do religii,
do chrześcijaństwa i do Boga. Powiedział m.in.: "Stary Kontynent
potrzebuje Jezusa Chrystusa, aby nie zgubić swej duszy i nie utracić
tego, co uczyniło go wielkim w przeszłości i co jeszcze dziś budzi
podziw innych narodów".
Wspominam o tym, ponieważ najważniejszym wyzwaniem, przed
jakim stoi Polska, jest - oczywiście - proces jednoczenia z Unią
Europejską. Cokolwiek byśmy na ten temat nie sądzili, czy jesteśmy
za, czy przeciw, nie uciekniemy od tego pytania. Niepokoić katolicki
naród powinno wiele spraw z tym związanych. Dlaczego właśnie we wspomnianej
Karcie Praw Podstawowych Unii Europejskiej, ogłoszonej 16 grudnia
2000 r., nie ma słowa o Bogu? Już wówczas Jan Paweł II skomentował
Kartę jednoznacznie, mówiąc: "Nie mogę ukryć rozczarowania faktem,
że tekst Karty nie zawiera ani jednej wzmianki o Bogu, który skądinąd
jest pierwotnym źródłem godności człowieka i jego fundamentalnych
praw.
Nie wolno zapominać, że właśnie odrzucenie Boga i Jego przykazań
doprowadziło w ubiegłym wieku do powstania bałwochwalczych tyranii,
które krzewiły kult rasy, klasy społecznej, państwa, narodu czy partii,
odrzucając kult Boga żywego i prawdziwego. Właśnie w świetle tragedii,
jakie dotknęły XX stulecie, można zrozumieć, że prawa Boga i człowieka
albo umacniają się nawzajem, albo razem zostają przekreślone".
Pomyślmy, gdyby w krajach Unii Europejskiej szanowano
prawa i uczucia ludzi wierzących, czy możliwe byłoby zorganizowanie
wystawy Irreligia? Czy ten prymitywizm, brak kultury, mamy także
bezkrytycznie przyjąć jako unijne dobrodziejstwo? Czy możemy się
tym nie gorszyć?
Pomóż w rozwoju naszego portalu