Mijający rok dał nam jakby prezent od polityki: w postaci nowo zaprzysiężonego prezydenta, który wraz z rządem wywodzącym się z tej samej formacji politycznej tworzy teraz silny, spójny ośrodek władzy. Jest to „prezent” tym milszy, że wybraliśmy go sobie sami... Po raz pierwszy od 16 lat mamy więc i urząd prezydenta, i stanowiska rządowe obsadzone przez ludzi jednoznacznych, wyrazistych ideowo i politycznie, nieuwikłanych w PRL-owską przeszłość.
Ideowy rodowód nowej, spójnej politycznie formacji rządzącej daje nadzieję, że odzyskany zostanie obszar przynajmniej w sferze narodowych symboli, w sferze tradycji, obyczajów, kultury.
Wprawdzie w odzyskiwaniu i budowaniu narodowej godności, obywatelskiego patriotycznego czucia, troski o prawdę historyczną i dziedzictwo kulturowe żadna władza nie zastąpi wychowania rodzinnego i samych obywateli - ich oddolnej, indywidualnej, lokalnej inicjatywy - ale i organy państwa, jego władze, mają tu do odegrania bardzo ważną rolę.
Przez minione 16 lat polityka kulturalna państwa zbyt często bywała dwuznaczna. Polityka kulturalna państwa polega głównie na dotowaniu z budżetu państwa (także z budżetów samorządowych) wielkiej sfery kultury - dotowanie teatrów, produkcji filmowych, a przede wszystkim telewizyjnych, wydawnictw książkowych i prasowych, muzeów, wystaw, widowisk i koncertów. Ponieważ są to dotacje z budżetu, na który płacą wszyscy obywatele - środki te nie powinny później być rozdzielane w ręce decydentów, którzy pod zwodniczym i fałszywym szyldem „kultury” lansują w teatrach, filmach, programach telewizyjnych etc. polityczną poprawność, więc marksistowską indoktrynację, propagują homoseksualizm, szerzą fałsz historyczny.
Kultura w Polsce dzisiejszej płynie dwoma nurtami: nurtem budżetowym (przez pieniądze publiczne, via Ministerstwo Kultury i inne agendy rządowe) i nurtem komercyjnym, wolnorynkowym. W obu tych nurtach finansowania kultury mogą powstawać dzieła wybitne i wartościowe, w obu powstawać może wartościowa kultura - ale nie można tolerować sytuacji, gdy w nurcie budżetowym, więc państwowego mecenatu nad kulturą, z pieniędzy publicznych finansowana jest kontrkultura, antykultura, kicz, szmira lub antynarodowa propaganda, choćby była potem „obcmokiwana” i wychwalana przez tuziny samozwańczych klakierów czy „euroklakierów”. Polityce kulturalnej państwa i państwowemu mecenatowi trzeba wreszcie przywrócić znaczenie i sens jednoznaczny.
Z nowym ministrem kultury i dziedzictwa narodowego wiążemy więc szczególne nadzieje, tym bardziej, że nie łączą się one z dodatkowymi wydatkami ani inwestycjami, ale z radykalnie innym niż dotąd podejściem do rozdziału istniejących środków. Uwagi te dotyczą również innych resortów, w takiej mierze, w jakiej finansują one rozmaite fundacje lub organizacje pozarządowe. Wiele z fundacji, które powinny utrzymywać się ze środków sponsorów lub donatorów, jest po prostu parawanem, za którym kryje się dość przyjemny i łatwy sposób życia z publicznych pieniędzy.
Wyraźnego, odczuwalnego i bezinwestycyjnego przełomu wolno też spodziewać się w sferze działań policji, prokuratur i sądów, wprawdzie nadal niedoinwestowanych (zwłaszcza policja), ale w obszarze których tkwią wielkie rezerwy po prostu lepszej, bardziej fachowej pracy.
Nietrudno zauważyć, że największe kłopoty rysują się przed nowymi władzami w polityce gospodarczej i międzynarodowej. W polityce gospodarczej - bo olbrzymi dług wewnętrzny i zadłużenie międzynarodowe stanowią balast obciążający gospodarkę, a niereformowany od 1989 r. system przymusowych ubezpieczeń społecznych rodzi niepokojąco rosnące zobowiązania państwa. Zważywszy że akces do UE nie daje Polsce pożądanego „wyrównania szans”, ale raczej utwierdza i utrwala istniejące dysproporcje wewnątrz UE, a nawet pogłębia je - także w polityce zagranicznej pole manewru nowej władzy jest nader ograniczone; co, oczywiście, nie zwalnia ani nowego rządu, ani nowego prezydenta od obowiązku poszukiwania sposobów poszerzenia tego pola. W sytuacji postępującej izolacji międzynarodowej Polski, głównie wskutek polityki niemiecko-rosyjskiej, nie będzie to zadanie łatwe.
Jest bardzo prawdopodobne, że trudna sytuacja gospodarcza i międzynarodowa kraju może zachęcać postkomunistyczną lewicę - boleśnie przeżywającą odsunięcie od władzy w wyborach - do zaostrzania konfliktów społecznych: z lewej strony sceny politycznej, tak z ust czerwonej, jak i różowej lewicy, padają już nawet wprost takie polityczne postulaty pod adresem swych przywódców. Czy aby lewicy nie marzy się wywołanie takich „konfliktów społecznych”, w których władza zmuszona byłaby użyć siły dla zapewnienia bezpieczeństwa i ładu?
Ten skromny, ale cenny prezent polityczny od mijającego 2005 r. - jaki zresztą sami sobie w wolnych wyborach wybraliśmy - wart jest kredytu zaufania i cierpliwości obywatelskiej, zwłaszcza w trudnych dniach, jakie tej władzy zapewne nie będą oszczędzone.
Pomóż w rozwoju naszego portalu