Reklama

Edukacja

Polszczyźnie nic złego nie zagraża

Niedziela Ogólnopolska 15/2010, str. 20-21

TOMASZ LEWANDOWSKI

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

JOLANTA MARSZAŁEK: - Na początku bieżącego roku biskupi polscy wydali list, w którym wyrazili zaniepokojenie postępującą degradacją języka polskiego. Czy rzeczywiście jest tak źle? Czy Pan Profesor, od wielu lat obserwujący zmiany zachodzące w języku, zechciałby skomentować ten fakt?

PROF. JAN MIODEK: - Sama idea listu biskupów była bardzo dobra, uświadomiła bowiem społeczeństwu, że problem kultury języka jest przedmiotem troski Kościoła dominującego w Polsce. Choć - moim zdaniem - list był zbyt naukowy. Złem stylistycznym, które w tej chwili idzie przez Polskę i dotyka środków masowego przekazu, ale poniekąd wchodzi też do Kościoła, jest daleko posunięta potocyzacja zachowań. Potoczność, która jest jedynym sposobem stylistycznego bycia w domu, w gronie rodzinnym, nie powinna się ujawniać w tekstach oficjalnych. A ujawnia się nazbyt często, zasilana konstrukcjami na granicy niedoborowości. Widzimy w mediach, że ludzie nie mają żadnych zahamowań, gdy chodzi o wplatanie do tekstu wulgaryzmów, a już zupełnie im do głowy nie przyjdzie, że w tekście oficjalnym posługiwanie się takimi słowami jak „wkurzyć się” jest też z gruntu naganne. Od czasu do czasu ogarnia mnie przerażenie, także w Kościele, choć oczywiście pod tym względem Kościół jest ciągle najlepszy i tutaj zasada odpowiedniości formy językowej do sytuacji jest na ogół przestrzegana. Atoli i tam zdarzy mi się usłyszeć takie odezwanie: „Dzieci, nie rozrabiajcie, bo Pan Jezus się na was wkurzy”. I rozumiem, że na czas Podniesienia dzieci mają się szczególnie skupić na tym, co dzieje się na ołtarzu. Lecz apel o to wyrażony został w formie nieodpowiedniej. Wulgaryzmy stały się tak powszechne, że ja, stary kibic, przestałem chodzić na mecze, bo nie wytrzymuję już natężenia tej atmosfery. Bardzo często wulgarności językowej towarzyszy nienawiść międzyludzka, która u chrześcijanina powinna być zjawiskiem zupełnie nieobecnym. Można się z kimś nie zgadzać, można stać po różnych stronach barykady, ale czy od razu nienawidzić?

- Wulgaryzacja języka mediów przyczynia się do zacierania granic między tym, co charakterystyczne dla środowisk wykształconych, a tym, co cechuje tzw. kulturę niską.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Mówili przedwojenni językoznawcy, że przeciętny, w sensie statystycznym, inteligent polski nie potrzebuje słownika poprawnej polszczyzny, bo jego język to żywy słownik poprawnej polszczyzny, poprawnej gramatycznie i stylistycznie. Natomiast teraz można powiedzieć - i tu jest mój socjologiczny komplement - że ludzie prości mówią coraz lepiej, są coraz sprawniejsi językowo. Proszę posłuchać majstrów, którzy przychodzą do domu. Pomijam, że są to bardzo często ludzie z wyższymi studiami politechnicznymi, którzy pracują fizycznie. Niemniej jednak twierdzę, że dzisiaj język przeciętnego robotnika i język profesora uniwersytetu nie bardzo się różni. W latach 50. wypowiedź w radiu piłkarza, kolarza, boksera to była tragedia. Dzisiaj sportowcy są bardzo sprawni językowo, natomiast inteligencja polska jest mniej elitarna niż 30 czy 50 lat temu. Prosty człowiek lepiej wyczuwa, że w pewnej oficjalnej sytuacji komunikacyjnej nie wypada posłużyć się taką formą, a inteligent potrafi bardzo niefrasobliwie użyć słowa, które do oficjalnego tekstu absolutnie nie pasuje.

- Wszyscy zauważamy, że w polszczyźnie pojawia się coraz więcej zapożyczeń, przez co wypowiedź, np. w mediach, choć jest poprawna, staje się niezrozumiała.

- Po roku 1989 słowa angielskiej proweniencji zasiliły rzeczywistość elektroniczną, gospodarczą, ekonomiczną, ale też stały się codziennymi przerywnikami leksykalnymi. Od najpopularniejszego „sorry” przez jesteśmy: „happy”, było „full” ludzi, co za „boss”, co za „man”. Dzieci dostają w szkole „one” (jedynkę). Możemy mówić o zdecydowanym królowaniu angielszczyzny. Kiedy podczas meczu zawodnik w odpowiednim momencie wyskoczył do piłki i główką zdobył bramkę, a sprawozdawca mówi, że wykazał się odpowiednim „timingiem”, lub że rozgrywający to „playmaker”, to starszy człowiek może się czuć zagubiony. W prasie czytamy, że ktoś może nie jest sympatyczny, ale jest „know-how” (fachowy). Obecność angielszczyzny w codziennych sytuacjach komunikacyjnych jest powszechna. Ta tendencja nie omija również Kościoła. W maju uczestniczyłem z żoną w uroczystościach pierwszokomunijnych. Proboszcz, witając dzieci ubrane jak aniołeczki, zwrócił się do nich słowami: „Serduszka wasze zresetowane? Gotowe do przyjęcia Pana Jezusa?”. W telewizji oglądam relację z jakiegoś zjazdu młodzieży katolickiej. Młody ksiądz zachęca słuchaczy: „Musicie być full time dla Chrystusa”. Nie tylko angielszczyzna, ale metaforyka szeroko pojętej kultury popularnej wchodzi do Kościoła. Pod koniec Adwentu usłyszałem na ambonie: „Adwent się kończy. Jesteśmy na ostatniej prostej”. „Jan Chrzciciel, tak nazywając Jezusa, trafił w dziesiątkę”. W Boże Ciało słyszę: „Kto nie rozumie istoty Eucharystii, ten odpada w przedbiegach”. Młody ksiądz jest już nasycony metaforyką elektroniczną, sportową, samochodową.

Reklama

- Ale czy to nie jest też tak, że ksiądz, aby trafić do słuchacza, jest zmuszony uciekać się do tego typu metaforyki?

- Ależ tak! Pewien młody ksiądz tłumaczył dzieciom: „Matka Boska to jest stacja przekaźnikowa między nami a Chrystusem”. Czy taki trop stylistyczny mógłby przyjść do głowy mojemu katechecie 50 lat temu? Oczywiście, że nie. A młody ksiądz - bo z nim później rozmawiałem - szuka środków stylistycznych przylegających do dzisiejszej cywilizacji i dlatego stacja przekaźnikowa bardziej oddziałuje na wyobraźnię dziecka niż polno-jeziorna Galilea. Choć musi to szokować, zwłaszcza ludzi starszych - musimy się przygotować do wymienności środków stylistycznych. Kiedyś publicznie w Katowicach powiedziałem, iż żal mi „Wujkowego” przekładu Pisma Świętego, gdzie jest związek frazeologiczny: „Niech nie wie lewica, co czyni prawica”, który we współczesnym przekładzie brzmi: „Niech nie wie lewa ręka, co robi prawa”. A na to jeden ksiądz: „A mnie nie żal, bo lewica i prawica kojarzą mi się z opcjami politycznymi, dlatego wolę nowe tłumaczenie”. To przykład zmagania się tradycji z odczuciami współczesnymi.

- Czy te procesy można jakoś zatrzymać lub odwrócić?

- Jest tego coraz więcej i, oczywiście, pewne zagrożenia są, ale w średniowieczu mówiło się: „Disce puer latine” - Ucz się, chłopcze, łaciny (w domyśle: jeśli chcesz być kimś). My dzisiaj zachęcamy nasze dzieci i wnuki: „Ucz się angielskiego”. Czasy się zmieniają. Przed paroma miesiącami wiózł mnie pewien młody ksiądz. Zaproponowałem mu: Zaśpiewajmy „Oremus - praeceptis salutaribus moniti” i zacząłem „Pater noster”. A on mi na to: „O, kurczę...”. Trzydziestoparoletni ksiądz nie potrafił zaśpiewać „Ojcze nasz” po łacinie. Dzisiaj na Mszach łacińskich widać, ile osób potrafi zaśpiewać „Pater noster”. Fonetyka łacińska w ustach czterdziestoparoletnich księży to terra incognita. Jeszcze w przypadku księży w moim wieku, 70-, 80-letnich, widać, że oni w swoim czasie po łacinie mówili jak po polsku. Niektórzy sądzą, że to, co robi Benedykt XVI, to jest powrót do czasów sprzed II Soboru Watykańskiego i jego ustaleń. Myślę, że Papieżowi Ratzingerowi nie chodzi o powrót do rytu trydenckiego, ale o zachowanie pewnych zrębów kultury klasycznej. I w tym sensie ja bym za tym był. Broń Boże nie w sprawach doktrynalnych, bo tu jestem absolutnym apologetą II Soboru Watykańskiego. Ale mam już swoje lata i trochę mi żal tego, co stanowiło szeroko pojętą tradycję Kościoła, tradycję językową.

- Co Pan Profesor sądzi o nowych formach wypowiedzi językowych typu SMS-y, e-maile, blogi?

- Blogom internetowym moi magistranci poświęcili już wiele prac dyplomowych. To samo się dzieje u moich koleżanek i kolegów. Patrzy tu na nas mój profesor Stanisław Rospond, u którego pisało się prace magisterskie z gramatyki historycznej, z onomastyki. On się tam pewnie w grobie przewraca, jak patrzy na tematy współczesnych prac magisterskich, takie jak język blogów, język Internetu, poetyka SMS-ów. To są znaki czasu. Ileż prac poświęcono reklamie, a przecież to zjawisko do 1989 r. było w naszej rzeczywistości nieobecne. W tym sensie zmieniają się tradycyjne studia filologiczne. Musimy uwspółcześniać nasze badania i nie możemy pomijać takich zjawisk, jak komunikacyjna rzeczywistość elektroniczna, reklama, szeroko rozumiana kultura masowa.

- Bardzo wiele zachowań językowych jest prowokowanych w mediach. Media są też głównym dostarczycielem neologizmów. Czy nadmierne tworzenie nowych słów nie przyczyni się do zmian w systemie słowotwórczym współczesnej polszczyzny?

- Proszę zauważyć, że to, co jest jawnym językowym żartem, kpiną, ludzie zaczynają odbierać jako coś odpowiedniego. Klasycznym przykładem jest powiedzenie sprzed lat Jana Tadeusza Stanisławskiego: „I to by było na tyle”. Przecież to był świadomy frazeologiczny bełkot! Dzisiaj co najmniej połowa Polaków myśli, że tak można zakończyć najuroczystszą mowę. Tu apel do ludzi mediów, którzy są szczególnie odpowiedzialni za zachowania gramatyczno-stylistyczne Polaków, o przestrzeganie pewnych standardów. Demokratyzacja, dostęp do środków społecznego przekazu, mozaika gatunków dziennikarskich w prasie, radiu i telewizji - powodują, że przeciętny Polak (zwłaszcza młody) gubi się. Nie ma wyczucia, jak w danej sytuacji komunikacyjnej się zachować. Ma ochotę w prozaicznej sytuacji posłużyć się konstrukcją za wysoką i na odwrót - sytuacja jest oficjalna, uroczysta, a on stara się być na luzie, jest po prostu niestosowny. Ale nie uświadamia sobie tego, bo często takie zachowania widzi w środkach przekazu. A moda na luz jest w obecnych czasach wszechobecna.

- Ale widzi Pan Profesor jakiś ratunek dla języka?

- Nie chciałbym uderzać w kasandryczne tony. Polszczyźnie nic złego nie zagraża. Można ubolewać nad zwulgarnieniem, niestosownością stylistyczną zachowań naszych rodaków w takich czy innych sytuacjach życiowych, natomiast w swojej istocie polszczyzna jest językiem, któremu nic nie grozi. Owszem, jest napływ nowych słów, ale język je adaptuje, dostosowuje do polskich reguł gramatycznych. Problemem nie jest język, który zawsze się obroni, ale sfera obyczajowa. Co zrobić, żeby na stadionach ludzie nie zachowywali się tak, jak się zachowują? Co zrobić, żeby w pociągach, autobusach nie dominowała wulgarność? Co zrobić, żeby ludzie w pewnych oficjalnych sytuacjach życiowych wiedzieli, jak się zachować? Nie odważyłbym się postawić tezy, że nam się język popsuł, może ludzie się popsuli, ale nie język.

- Biskupi w swoim liście dziękowali też krzewicielom pięknej polszczyzny, autorom inicjatyw związanych z promocją języka. Pan Profesor jest w gronie adresatów tych podziękowań.

- Od 42 lat chcę być spolegliwym doradcą, w tym znaczeniu, jakiego użył Tadeusz Kotarbiński. Chcę ludziom odsłaniać mechanizmy językowe, które prowadzą do częstych rozterek, czy tak powiedzieć, czy tak. Wydaje mi się, że dzisiaj rola językoznawców na tym właśnie polega, by być tym niezawodnym doradcą w odniesieniu do zachowań stylistycznych. Z gramatyką przeciętny Polak sobie dzisiaj radzi, ale ma coraz większe kłopoty z przestrzeganiem zasad stosowności zachowań językowych.

*Prof. Jan Miodek - członek Rady Języka Polskiego i Komitetu Językoznawstwa Polskiej Akademii Nauk, dyrektor Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego

Podziel się:

Oceń:

0 0
2010-12-31 00:00

[ TEMATY ]

Wybrane dla Ciebie

Słowa na Wielki Post

Adobe.Stock

Okres Wielkiego Postu – ma godną reprezentację w polskich słowach, które pozwalają nam lepiej przeżywać ten „święty czas”.

Więcej ...

Kard. Ryś o godności Króla, Kapłana i Syna Bożego

2024-03-24 22:02

Archidiecezja Łódzka

O godności Króla, Kapłana i Syna Bożego mówił w pierwszym dniu rekolekcje wielkopostnych kard. Grzegorz Ryś. Msza Św. była sprawowana w Sanktuarium Imienia Jezus.

Więcej ...

USA/ Prezydent Ukrainy Zełenski: nie mamy już prawie artylerii

2024-03-28 20:25
Prezydent Ukrainy na froncie

PAP/PRESIDENTIAL PRESS SERVICE HANDOUT

Prezydent Ukrainy na froncie

Rosja na 100 proc. wykorzystuje przerwę we wsparciu USA dla Ukrainy; nie mamy już prawie w ogóle artylerii - powiedział w wyemitowanym w czwartek wywiadzie dla amerykańskiej telewizji CBS prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Ostrzegł, że bez amerykańskiego wsparcia Ukraina przegra, a wojna bardzo szybko może "przyjść do Europy".

Więcej ...

Reklama

Najpopularniejsze

Triduum Paschalne - trzy najważniejsze dni w roku

Triduum Paschalne - trzy najważniejsze dni w roku

Przerażające dane: 1937 osób między 15. a 17. rokiem...

Wiadomości

Przerażające dane: 1937 osób między 15. a 17. rokiem...

Tajemnica Wielkiego Czwartku wciąga nas w przepastną...

Wiara

Tajemnica Wielkiego Czwartku wciąga nas w przepastną...

Postawiono zarzuty ks. Michałowi O.

Kościół

Postawiono zarzuty ks. Michałowi O.

Bratanek Józefa Ulmy o wujku: miał głęboką wiarę,...

Kościół

Bratanek Józefa Ulmy o wujku: miał głęboką wiarę,...

Jak przeżywać Wielki Tydzień?

Wiara

Jak przeżywać Wielki Tydzień?

Przewodniczący KEP: rozpoczynamy dziewięcioletnią...

Kościół

Przewodniczący KEP: rozpoczynamy dziewięcioletnią...

Abp Galbas: Mówienie, że diecezja sosnowiecka jest...

Kościół

Abp Galbas: Mówienie, że diecezja sosnowiecka jest...

W internecie pojawiło się nieznane dotąd nagranie...

Kościół

W internecie pojawiło się nieznane dotąd nagranie...