Święto Bożego Narodzenia to najważniejszy, to najpiękniejszy i najbardziej radosny czas pomimo chłodu zimowych krótkich dni. Wnosi do naszego życia - gdy zbieramy się z najbliższymi wokół siana rozłożonego na stole - nadzieję, którą przyszło nam wspólnie się dzielić, przełamując opłatek w trakcie wigilijnej wieczerzy. Te dni prócz prawdziwej wiary posiadają niedający się z niczym porównać aspekt rodzinny, który ma moc łagodzenia nastrojów, napełniania się radością serc czy wreszcie przybliżający wszystkim prawdziwą, bezinteresowną miłość. Święta to także tradycja, ta odległa i ta bliska, to zapach dorocznych potraw, choinki i palących się świec, to dźwięki rozbrzmiewających śpiewem kolęd, to także obraz wędrujących kolędników, uroczystej Pasterki i bożonarodzeniowej szopki.
Czym jest dzisiejsza szopka, której różnorodność w interpretacji tego wydarzenia zachwyca etnografów i badaczy obrzędów ludowych, czym była w ostatnich stuleciach dla Kościoła, wiernych i każdego z nas? Historia, która się „dzieje” przy żłóbku w każdym kościele pośród rozmaitych, często już naturalnej wielkości konstrukcji lub wręcz prawdziwych stajenek, jest jedynie ilustracją wydarzeń opisanych przez Ewangelistów, a przypominającym nam te pierwsze dni Jezusa Chrystusa na ziemi. To pewnego rodzaju ciągłość niepisanego przekazu, przekazu w ludowej ikonografii obrazującego początki chrześcijaństwa i historii Zbawiciela.
Pierwsze uroczystości honorujące najważniejsze Narodziny zaczęto obchodzić w Jerozolimie podczas rokrocznych procesji do Betlejem. Dokumentalnie potwierdzone są już w chronografie rzymskim z IV wieku, zaś w wersji ilustracyjnej znamy wzory ikonograficzne w formie fresków pochodzące z rzymskich katakumb sprzed dwóch tysięcy lat. Nie były to jednak bliskie analogie, ponieważ nie najważniejsza jeszcze oprawa, ale słowo, które relacjonowało ów doniosły dla całej ludzkości fakt.
Europejskie szopki przybliżające ludziom Betlejem wiążą się ze zwyczajem adoracji narodzin Dzieciątka Jezus - mającego swe apogeum w XV wieku - które niezwykle uroczyście obchodzono w średniowiecznych kościołach. Jednakże za ojca tradycyjnych stajenek, które znamy z naszych kościołów, uważa się nie bez racji św. Franciszka z Asyżu, który na wszelkie możliwe sposoby i w każdej dostępnej formie wielbił Jezusa. On blisko osiemset lat temu postanowił w sposób odmienny od praktykowanego uczcić narodziny Chrystusa. Swoich braci poprowadził w miejsce odludne do groty nieopodal miejscowości Greccio we włoskiej Umbrii. Bracia Mniejsi zobaczyli tam po raz pierwszy prostą, zbitą z bali i bierwion stajenkę wypełnioną boskim światłem. Owa inscenizacja była namiastką tych dzisiejszych aranżacji, jednak były w niej najważniejsze, niezmienne elementy, po których rozpoznajemy bezbłędnie nowoczesne szopki, często już bardzo umowne. W wysłanym sianem, prymitywnym żłobie zakonnicy ujrzeli małą postać Dzieciątka, którą prawdopodobnie wyrzeźbił sam św. Franciszek. W tej nad wyraz skromnej scenerii nie było wiele postaci - które dołączały do żłóbka w ciągu następnych wieków, m.in. Matka Boża, św. Józef, Trzej Królowie - jednakże nie zabrakło już wtedy żywego wołu i osła. Dziś już nikt nie kwestionuje faktu, iż była to pierwsza szopka, będąca zarazem przyczynkiem do zrodzenia się przedstawień jasełkowych.
Ów genialny koncept stworzenia miejsca, w którym możemy niejako współuczestniczyć w chwili Narodzin, szybko zadomowił się w domach zakonnych i klasztorach wielu średniowiecznych kongregacji. Były to nad wyraz skromne odbicia tego miejsca, ponieważ ksienie i opaci ściśle odzwierciedlali słowa św. Łukasza Ewangelisty: „I porodziła Maria Syna swego pierworodnego, owinęła Go w pieluszki, i ułożyła w żłobie, bo nie było dla nich miejsca w gospodzie”. Prawda i Piękno zrodzone w niezwykłej prostocie stały się szybko czymś pożądanym, i szopki już w XVI wieku pojawiają się w pałacach książąt, dworach możnych i bogatych mieszczan. Jednak owo współuczestnictwo w Narodzinach niepodlegające żadnym cezurom majątkowym i nieuwarunkowane nigdy stanem posiadania zawędrowało także pod „strzechy” i pomiędzy prostych ludzi na place i ulice. Artykułowane w sposób najprostszy ludzkie odczucia do owego wydarzenia wzbogacały się nieprzerwanie o regionalne i ludowe elementy, mając za punkt odniesienia średniowieczny pierwowzór. We włoskich miastach powstawały całe misteria, których barwę i koloryt wzmacniały sztafaże złożone z prawdziwych straganów głośnych od pokrzykiwania przekupek czy oddziałów rzymskich żołnierzy odzianych w błyszczące napierśniki. Wokół stojących figurynek - często niewielkich rozmiarów tworzyły się spontanicznie zespoły grajków, gromadzili się żebracy i cyrkowcy. Powodem tej rozszerzającej się radości i świadomości nadejścia lepszych czasów dla wszystkich grup społecznych było to jedno wydarzenie, narodziny Zbawiciela. Powiększała się także liczba figur w poszczególnych inscenizacjach. O ile podstawowa, najskromniejsza aranżacja zawężała się do Dzieciątka, Maryi, Józefa i zwierząt znanych nam od samego początku, to niekiedy liczba rzeźbionych postaci wokół żłóbka sięgała stu kilkunastu (np. w spisie inwentarzowym z 1567 r. rodu Pocculomini wymienia się „116 figur ze stajenki”).
Na naszych ziemiach szopka pojawiła się w końcu XVI wieku, początkowo jako dydaktyczna pomoc dla głoszonego słowa. Jednakże, kiedy wydawać by się mogło wraz z rozwojem cywilizacyjnym, że jej żywot był już przesądzony - szczególnie w wieku oświecenia, którego doktryny negowały te formy kultu - pomocna okazała się pobożność ludowa, której niezbywalną siła była i jest szeroko rozumiana tradycja. Przetrwała ona do początków XIX wieku, kiedy to z lokalnej, wiejskiej dewocji wydobyta została i szeroko rozpropagowana przez mieszkających w Rzymie artystów pochodzenia niemieckiego zrzeszonych w tzw. Bractwie Nazareńczyków.
Na ziemiach rdzenie polskich kultywowano mocno wydarzenie Narodzin bez względu na stan i pochodzenie. Tak miasto, jak i wieś w sposób jednoznaczny czciły ów święty czas Narodzin Pana. Wioskowi dłubacze „prostymi kozikami strugali Maleńkiego Krystusa, a miastowi bogaciej przystrajali swe kamienice”. Znamy to z relacji ks. Jędrzeja Kitowicza, który w sposób barwny zdaje nam relacje w swych „Opisach obyczajów za panowania Augusta III”: „Była więc w szopce osóbka Pana Jezusa, a na boku Maryja i Józef, stojący przy kolebce, w postaci nachylonej, afekt natężonego kochania i podziwienia. W górze szopki anioł, jako śpiewający «Gloria in excelsis Deo». Byli też pasterze padający na kolana i ofiarujący Dzieciątku baranka i kózkę, wieśniacy pasący owce i śpiewający, rozmaity stan ludzki i ich zabawy wyrażające - panowie w karetach i mieszczanie pieszo idący, a nawet Żydzi różne towary do sprzedania trzymający”.
Dzisiejsze szopki - szczególnie w diecezji świdnickiej - zachwycają różnorodnością form i piękną aranżacją przy zachowaniu tych podstawowych pryncypiów, które „mimo woli” usankcjonował święty Biedaczyna z Asyżu. Legendarna jest już ta z Wambierzyc, fascynująca z katedry świdnickiej, na której dachu przysiadły ridlowskie anioły czy też inne, często już ożywione. W naszych opowiadaniach pojawiają się jako spektakularne wydarzenia, jak choćby inscenizacja przedsięwzięta przez ks. Ziobrowskiego ze Zwróconej. Ale choć wiele jest miejsc, o których słyszymy, że warto odwiedzić, musimy pamiętać z pokorą o jednym, iż jest to tylko nasze, często ułomne wyobrażenie tego jedynego Cudu Narodzin, który możemy wspólnie przeżywać we wszystkich kościołach.
Dziś także powinniśmy pamiętać - w dobie tak modnej laicyzacji - że ta niekiedy nawet najprostsza szopka jest tym tytułowym symbolem zjednoczenia. Ciągłość i tradycja w sposób szczególny ukazuje naszą wspólnotę wielowiekowych wartości, kultury i religii. Owa „matka cywilizacji”, jak mówi się o Europie, wychowywała się i kształtowała w oparciu o wiarę, której jedną z wielu wartości pozostaje uboga stajenka.
Pomóż w rozwoju naszego portalu