Jeden dzień w drodze
Wczesny ranek, 6 grudnia, sobota. O tej porze pewnie w wielu domach rodzice, podtrzymując dziecięcą wiarę w św. Mikołaja, ukrywali pod poduszkami zamówione w długich listach prezenty. A na wrocławskim lotnisku ruch. W drzwiach pojawiają się kolejni pielgrzymi. Dokładnie o 5.00 wylecą do Bari, włoskiej miejscowości, w której znajduje się grób i relikwie św. Mikołaja biskupa. Stamtąd, autobusami, dojadą do San Giovanni Rotondo, miejsca, które znają chyba wszyscy. W tej jednodniowej, niezwykłej pielgrzymce, bierze udział 213 osób. Reprezentują dwie diecezje: wrocławską i świdnicką. Przewodniczy im bp Edward Janiak.
Świt w Bari
Bari wita pielgrzymów różowym świtem. Lotnisko opustoszałe. Tłum przesuwa się wolno do podstawionych autokarów. Gorliwi Włosi obok kartek z napisem Wrocław, umieszczają polską flagę. To serdeczny, ujmujący gest. Autobusy pokonują drogę do bazyliki. Za oknami budzi się najpierw nowoczesne przedmieście, a potem, nad zatoką, w domach przy wąskich ulicach tłuką otwierane okiennice. Latarnie wzdłuż wybrzeża odbijają w szklanych kloszach światło słońca i blask wody. Bazylika św. Mikołaja wychyla się białą kopuła zza rogu. Wysiadamy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Odpust u św. Mikołaja
Reklama
Deptakiem grupa dochodzi do kwadratowego dziedzińca. Stamtąd powoli do świątyni. Majestat wnętrza onieśmiela. I jeszcze myśl, że przecież jesteśmy tu w dniu liturgicznego wspomnienia tego świętego, w dniu odpustu. Po lewej stronie dostojna, potężna, czerwono-złota figura świętego. Po prawej schody do podziemnej kaplicy, w której znajduje się jego grób i relikwie. Tam modlitwę pielgrzymów prowadzi bp Janiak. Powierza opiece św. Mikołaja zwłaszcza dzieci. Niektórzy pytają jeszcze o grób Bony Sforzy, królowej, która z tego miasteczka przyjechała do Polski.
Miasteczko za oliwnym gajem
Bari to jednak tylko etap pielgrzymowania. Cel wyprawy to oddalone o ponad 100 km San Giovanni Rotondo, miejsce życia, śmierci a dziś wciąż żywego kultu św. Ojca Pio. Pokonując oświetlony świątecznie deptak pielgrzymi docierają do autobusów. Podróż trwa. Trzeba wspiąć się po górskich zboczach, drogami wśród starych, oliwnych gajów i opuncji, aby wreszcie zobaczyć położone jeszcze wyżej miasteczko. Tam nie dojeżdżają turystyczne autokary. Trzeba przesiąść się do miejscowych autobusów, które dowożą pielgrzymów aż pod sanktuarium. Docieramy na dworzec. Przypomina trochę polskie dworce w małych miasteczkach: rząd sklepików i ławek. Ale na środku holu wielka, odlana z brązu figura św. O. Pio. W sklepikach stosy pamiątek i obrazków. Podobizna Świętego zdobi długopisy, świeczniki, kaganki. Dostrzegam ją nawet na... dziecięcych śliniaczkach, związanych sznurkiem w jeden pęk. Sacrum poplątane z profanum już nawet nie próbuje się bronić.
Kościół jak pudełko zapałek
Reklama
Zaczyna padać deszcz i planowana na początek droga krzyżowa musi być odłożona na później. Jednak to nie psuje modlitewnego skupienia, które w tym miejscu rodzi się samo, bez większego wysiłku. Po krótkiej przerwie na cappuccino rozpoczyna się zwiedzanie muzeum O. Pio - części kapucyńskiego klasztoru otwartej dla tłumów wiernych przybywających tu przez cały rok.
Najpierw kościół, w którym O. Pio odprawił ostatnią w swym życiu Eucharystię, i w którym po śmierci wystawiono trumnę z jego ciałem. Wydaje się duży, nowoczesny. A jednak okazuje się, że choć wybudowany jeszcze za jego życia na potrzeby pielgrzymów, niedługo po swym otwarciu okazał się za mały, choć rozmiarami wielokrotnie przekraczał maleńki kościółek klasztorny. Wybudowaliście pudełko zapałek - powiedział podobno święty Stygmatyk, gdy go zobaczył. Przewidywał, że i ta świątynia nie pomieści tysięcy pielgrzymów.
Muzeum śladów
Zwiedzanie muzeum to tak naprawdę wędrówka po śladach Świętego. To korytarze, którymi codziennie przechodził do kaplicy i na chór. To cela, w której mieszkał i kościółek z konfesjonałem. Tym samym, w którym spędzał kilkanaście godzin dziennie. Zdumiewa staranność twórców tego miejsca. Kiedy za szklaną gablotą wisi mszalny ornat i na półce liturgiczne naczynia, obok, na ścianie, zdjęcie O. Pio w tym ornacie i z tym kielichem. Taka dokumentacja pomaga nie tylko patrzeć, ale też przeżywać, kontemplować. Angażuje zmysły i przez to całego człowieka.
Ściana pełna listów, które przez całe życie otrzymywał O. Pio. Przychodziły ze wszystkich zakątków świata. W gablotach rzeczy osobiste: grzebień, okulary w rogowej oprawie i stosy białych rękawiczek. W celi, obok łóżka, zakonne sandały. Klęcznik i stolik nocny. Nad łóżkiem ściana wytarta od dotyku rąk i pościeli. Ślady, które nie mają ceny.
Świadek stygmatów
Krzyż Chrystusa, pod którym O. Pio otrzymał stygmaty wywołuje drżenie. Ten, który cierpiał za wszystkich, podzieli się cierpieniem z nim jednym. Wtajemniczył O. Pio w dramat i głębię swego bólu. Ale też w jego trwanie w czasie. Można spekulować, dyskutować, po ludzku próbować tłumaczyć istotę stygmatów. Jednak pod tym krzyżem pozostaje tylko wiara, że to było możliwe, podarowane i Boskie, nie ludzkie naznaczenie.
Modlitwa w kolejce
Reklama
Ciało O. Pio zamknięte w szklanym sarkofagu i wystawione w podziemiach klasztoru oglądają tłumy pielgrzymów. W wolnej kolejce przesuwają się dookoła. Wrzucają kartki z intencjami modlitw, wierząc w nieustające i mocne orędownictwo tego Świętego. Przy sarkofagu kilkanaście drewnianych skrzyń z otworem jak na listy. Ręce, które wrzucają złożone kartki. Twarze, które nie maskują wzruszenia. Ręce, które wycierają oczy. Tyle widać, gdy się klęczy pod ścianą tej niezwykłej kaplicy Matki Bożej Łaskawej. - Znajomi prosili, bym wrzuciła ich prośby. Przywiozłam je - tłumaczy jedna z pań.
Eucharystia w centrum
Choć grupa pielgrzymów spędza w San Giovanni Rotondo zaledwie kilka godzin, najważniejszym wydarzeniem jest wspólna Eucharystia. W koncelebrze kilkunastu kapłanów z diecezji wrocławskiej i świdnickiej. Przewodniczy im bp Edward Janiak. - To nie jest miejsce dla turystów - mówi w homilii - to jest miejsce dla tych, którzy pokonują dużą odległość i trud tylko dlatego, że mają wiarę.
Jeszcze tylko zakup pamiątek i rozpoczyna się powrót. Najpierw dojazd do dworca, potem powolny zjazd autobusów po stromych, górskich zboczach, wreszcie Bari, zatopione w tysiącach świateł. Okna i balkony w świątecznych dekoracjach. Prześcieradła zwinięte w gruby powróz przygotowane do wspinaczki dla białobrodego gościa. Miasto czeka na święta.
Co dalej?
Późny wieczór, 6 grudnia, sobota, lotnisko we Wrocławiu. Podróż samolotem do Wrocławia trwa tyle samo, co autokarem z Bari do San Giovanni Rotondo. Niektórzy głośno mówią, że taka wyprawa, to jak cud. Wspominają błogosławieństwo udzielone w samolocie przez bp. Janiaka na wysokości 10 tys. m. Już dziś deklarują udział w następnej jednodniowej wyprawie. Co na to organizatorzy?