Podejmując się odpowiedzi na to pytanie, zdaję sobie sprawę, iż stawiam się w pozycji mrówki, której przyszło wytłumaczyć, dlaczego, mimo iż ziemia jest okrągła, nikt z niej nie spada. Z perspektywy kogoś bardziej „światłego”, odpowiedź będzie szalenie banalna - grawitacja. Z punktu widzenia owada - cud natury, wielka niewiadoma, bezsilność niewiedzy. Tak samo czuję się ja, postawiona przed pytaniem: dlaczego Wszechmocny Bóg, Pan Nieba i Ziemi, Pan wszystkiego, co żyje, zamienił tron na żłóbek, a dostatek i szczęście na Krzyż i poniżenie? Co odpowiem? Że nie wiem. Dane jest nam nie wiedzieć i, mimo to, wierzyć. Nasza wiara pozwala nam ufać, że dowiemy się, co skłoniło samego Boga do zejścia pośród marne istoty ludzkie, zapewne w chwili, gdy nasze oczy otworzą się dla prawdziwego życia.
Teologia utrzymuje, iż Bóg zszedł między ludzi, aby zbawić świat. Fakt niepodważalny i bezdyskusyjny. Lecz ilu z nas nasuwają się pytania: czy nie mógł zbawić świata pozostając w Niebie? Czyż nie wystarczyło jedno Jego słowo, aby stworzyć oceany, pustynie, zwierzęta, człowieka? Czy, zatem, nie wystarczyłoby i jedno słowo, aby wybawić ludzkość z brzemienia grzechu pierworodnego, „zafundowanego” nam przez pierwszych rodziców? Nie śmiem wątpić, iż tak właśnie by było. A jednak Pan Wszechświata zszedł z piedestału. Zniżył się do naszego ludzkiego wymiaru, zamieszkał pośród nas, ba - stał się jednym z nas! Po co?
Próbując znaleźć wyjaśnienie cudu Bożego życia na Ziemi, znajdujemy się w wąwozie zdziwienia, z którego jedynym wyjściem zdaje się być niepozornie wyglądająca furtka z napisem „wiara”. Jedynych informacji, jakie posiadamy na ten temat dostarcza nam Pismo Święte - „fundament” w każdym tego słowa znaczeniu. Gdzie, zatem, szukać w Biblii wskazówek, które zaprowadzić nas mają przed oblicze prawdy i wytłumaczyć cel Chrystusowego przyjścia na świat?
Oto uczestniczymy we Mszy św. Oparci o ławkę, w bocznej nawie naszego kościoła, kolejny raz w życiu wsłuchujemy się w tak dobrze nam znane słowa Ewangelii. Ile jednak z nich rozumiemy? Może słuchamy ich jak bajek, opowieści bez drugiego dna? Jeśli tak, przyznajmy się sami przed sobą - nic z naszej wiary nie zrozumieliśmy. Wydoroślejmy, więc, skupmy się i spróbujmy odczytać z Pisma Świętego „zaszyfrowaną” odpowiedź na pytanie o sens przemiany Boga w człowieka.
Znamy wszyscy doskonale historię wskrzeszonego Łazarza. Cud przebudzenia ze śmierci. Świetnie pamiętamy osoby tam obecne, Martę i Marię, pocieszających ich przyjaciół, Jezusa jako tego, który wskrzesza z martwych. Ale czy tylko tyle? Nic bardziej mylnego. Ta historia pokazuje nam Jezusa, który dowiedziawszy się o śmierci przyjaciela, zachowuje się jak każdy z nas w chwili utraty bliskiej nam osoby. Św. Jan Ewangelista podaje, iż Jezus, zapytawszy o miejsce pochówku zmarłego, zapłakał. Bóg Wszechmogący płacze. Czyż nie mówi to samo za siebie? Jezus pokazuje wyraźnie: „Spójrzcie, jestem jak wy wszyscy, ubolewam nad śmiercią przyjaciela. Stałem się człowiekiem, by udowodnić wam, iż czuję jak wy, myślę jak wy... Jestem wam bliski i rozumiem was”.
Boża miłość, łamiąc wszelkie granice, doszła i do punktu, w którym Jezus poddaje się Ojcu, aby pokazać nam swoje podobieństwo do nas. Modli się - płaczący i strwożony. Jaka z tego nauka dla nas? Dostaliśmy ten sam przywilej. Możemy rozmawiać z naszym Ojcem, radzić się go, prosić. Jezus, stając się człowiekiem, przekonał nas, iż to ludzkie uciekać się do Kogoś ponad nami. Nauczył nas jak postępować, gdy sami nie radzimy sobie z własnym życiem. Zdaje się mówić: „proście, jak ja”. A to, że nie zawsze dostajemy to, o co prosimy? Jezus pokazał, iż każda „niesprawiedliwość” ma swoją rolę w naszym życiu. Buntujemy się i narzekamy, lecz nie możemy tracić nadziei, że nasze bolączki i utrapienia zaprowadzą nas do chwały - tak, jak cierpienie Chrystusa doprowadziło do odkupienia świata.
Bóg, stając się człowiekiem, upodabnia się do nas. Cierpi jak my. Umiera jak my. Lecz w zamian żąda, abyśmy i my starali się upodobnić do Niego - miłosiernego, nieskończenie dobrego i przebaczającego. Trudne to zadanie - powiemy. Czy nie wymagasz od nas niemożliwego, Boże? Czy wobec Boskiej ofiary, cokolwiek, czego wymaga od nas Bóg, chcąc abyśmy byli odbiciem Jego dobroci, to zbyt wiele...? Odpowiedź pozostawiam sumieniu każdego z nas...
Bóg wie. On był człowiekiem. Czuł strach, poniżenie, wstyd. Modlił się, pochylał głowę przed wolą Ojca. Ufał. A my? Jesteśmy ludźmi. Czujemy strach, poniżenie, wstyd. Pochylamy, więc głowy przed wolą Ojca, bo tak uczynił Bóg-człowiek, który dzięki temu otworzył nam Bramy Wieczności.
A my...? Zechcemy zrozumieć...?
Pomóż w rozwoju naszego portalu