Zainicjowana przez komunistów Akcja X-2 wpisywała się w prowadzoną od dłuższego czasu walkę z Kościołem. Była poprzedzona wieloma różnymi antykościelnymi formami działania. – W 1949 r. państwo przejęło już kościelne przedszkola, które wcześniej prowadziły zgromadzenia zakonne; upaństwawiało szpitale, które były własnością zgromadzeń; a od 1950 r. zabrało nawet taką instytucję jak Caritas. Powstało podporządkowane państwu Zrzeszenie Katolików Caritas, które zastąpiło instytucję kościelną o tej samej nazwie – mówi s. M. Wirgilia Bogatka ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej, które to Zgromadzenie najbardziej ucierpiało podczas wysiedlenia.
Kontekst historyczny
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W 1951 r. usunięci zostali wszyscy administratorzy apostolscy Ziem Zachodnich. Byli oni zastępowani duchownymi podległymi władzy. – Z Opola został usunięty ks. Bolesław Kominek a w jego miejsce został mianowany przez rząd ks. Emil Kobierzycki. We Wrocławiu za ks. Karola Milika delegowany został ks. Kazimierz Lagosz. W 1952 r. zlikwidowano 46 Niższych Seminariów Duchownych; wytoczono proces przeciwko bp. Kaczmarkowi i skazany go na 15 lat więzienia. Wreszcie w 1953 r. aresztowano Prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego – kreśli kontekst historyczny s. Wirgilia.
Reklama
Sama akcja wysiedlenia sióstr z rejonów: opolskiego, dolnośląskiego i częściowo katowickiego, była przygotowana bardzo precyzyjnie. – Siostrom, które zostały internowane, zarzucano tzw. rewizjonizm niemiecki, który zdaniem władz był zagrożeniem dla polskości. Na ziemiach „odzyskanych” wszystkie dobra kościelne i zakonne uznano za dobra poniemieckie. Siostry, które zamieszkiwały te rejony, były w większości, ale nie wszystkie, autochtonkami, urodzonymi jeszcze wtedy, gdy tereny Śląska należały do Niemiec. A jeśli ktoś urodził się tutaj przed wojną, to mówiono, że należał do Niemiec – tłumaczy siostra.
Gdy akcja wysiedlenia została przygotowana przez władze państwowe, do Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu zostały wezwane wszystkie przełożone prowincjalne i generalne zgromadzeń zakonnych, posługujących na terenie trzech województw. – Nasza przełożona generalna Matka Demetria Cebula została wezwana 2 sierpnia 1954 r. i wręczono jej zarządzenie Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej z dnia 31 lipca 1954 r. oraz zarządzenie Ordynariusza Wrocławskiego o wysiedleniu sióstr i likwidacji domów. W piśmie, które jej przedstawiono, wskazano miejsce skoncentrowania sióstr, którym miał być Krzeszów w powiecie Kamienna Góra. Nalegano, by podpisała przedstawione dokumenty wyrażając tym samym zgodę na wysiedlenie i likwidację domów zakonnych. Matka Demetria stanowczo się temu sprzeciwiła. Do wysiedlenia jednak i tak doszło następnego dnia – mówi siostra.
3 sierpnia we wczesnych godzinach porannych do 123 domów zgromadzenia przybyły trzyosobowe ekipy, utworzone z przedstawicieli władzy, wśród których była też jedna kobieta, domagając się, by siostry otworzyły furtę i spakowały się, ponieważ miały być wywiezione.
Reklama
Siostry Służebniczki NMP Niepokalanie Poczętej były najliczniejszą grupą wysiedlonych. Była to grupa 452 sióstr, co stanowiło ponad 60 proc. wszystkich sióstr Zgromadzenia. Tak to wspominają:
„Trzeciego sierpnia wcześnie rano, pod oknami klasztoru usłyszałam warkot ciężarowych samochodów i głos s. Aldegundis: wstawaj Siostro Sarkandro, bo nas wywożą! – Tego nie zapomnę do śmierci” – wspomina s. M. Sarkandra Panczyszyn, wysiedlona z placówki Polska Cerekiew.
„…Wcześnie rano między godziną 4.00 a 5.00 niesamowite uderzenia pięściami w drzwi zmusiły nas do otwarcia furt. Wtargnęła milicja i zażądała dowodów osobistych. Na pytanie dokąd jedziemy, nie otrzymałyśmy odpowiedzi. Wypadało mam wszystko z rąk. Zabrałyśmy tylko to, co najpotrzebniejsze” – s. M. Miltrandis Kuhnert, wysiedlona z domu w Bytomiu.
Wszystkie wywiezione siostry zgromadzono w Krzeszowie. Stamtąd, kolejnego dnia wywieziono je w cztery miejsca koncentracji.
„…Podczas bicia dzwonów na Anioł Pański i modlitwy Pod Twoją obronę żegnałyśmy Matkę Bożą Krzeszowską. Ruszyły autobusy w nieznaną podróż. Były to koszmarne dni i noce – bo wciąż nie było wiadomo dokąd jedziemy” – wspomina s. M. Aleksja Mikolas.
– Z Dolnego Śląska przewożono je do Małopolski – do Staniątek, Stadnik i do Wieliczki. Do klasztorów, które wcześniej zamieszkiwały inne zgromadzenia i które też musiały te miejsca opuścić. W Stadnikach księża sercanie, w Staniątkach siostry benedyktynki a w drugim punkcie koncentracji – siostry służebniczki starowiejskie. W Wieliczce siostry zostały skierowane do klasztoru ojców reformatów. W tych czterech miejscach przebywały zamknięte, pod nadzorem administratorów, którzy kontrolowali, co się działo w ich wspólnotach – mówi s. Wirgilia.
Obozy pracy
Reklama
Przez pierwsze dwa miesiące siostry były poniekąd utrzymywane przez państwo. Dawano im pieniądze na wyżywienie, nie miały żadnego kontaktu ze społeczeństwem, od którego były izolowane. – Po dwóch miesiącach powiedziano im, że muszą zapracować na swoje utrzymanie. Siostry podjęły pracę chałupniczą w szwalniach i hafciarniach. Ze spółdzielni rzemieślniczych otrzymywały materiały. Musiały sobie same zorganizować cały warsztat pracy. Z powodu braku maszyn do szycia i przyborów, siostry pracowały na dwie zmiany. Szyły bieliznę, rękawice, fartuchy sanitarne, koszule męskie, pościel. Spółdzielnie pracy stawiały im wymagania i decydowały, co miały szyć. Jeżeli wykonały normę, wtedy dostawały jakąś płacę i z tego się utrzymywały. Samo życie w tych obozach było bardzo trudne, ponieważ miejsca, w których się znajdowały, były nieprzystosowane do zamieszkania tak wielu osób razem. W jednym pomieszczeniu nocowało nawet kilkanaście sióstr. Nie było centralnego ogrzewania, elektryczności, bieżącej wody. W Stadnikach siostry korzystały z lampy naftowej, wodę przynosiły ze studni w ogrodzie. W klasztorze sióstr benedyktynek w Staniątkach panowały trudne warunki z powodu zimna i wilgoci. Praca, którą wykonywały, też nie była najprostsza, dlatego, że nie były krawcowymi. Do tej pory pracowały najczęściej wśród dzieci, prowadziły ochronki, posługiwały przy parafiach. Było wśród nich również wiele pielęgniarek pracujących wcześniej ambulatoryjnie czy w szpitalach. W zaistniałej sytuacji podejmowały pracę, której tak naprawdę się uczyły. Były też kierowane do pracy na roli w PGR-ach, przy zbiorze ziemniaków, kapusty – opowiada s. Wirgilia.
System pracy był akordowy, dwuzmianowy. Najtrudniejsze było jednakże to, że nie miały kontaktu z ludźmi i cały czas były kontrolowane. Kontrolowano nawet walizki i korespondencję. Nie wolno im było wychodzić poza bramy bez zezwolenia. Odwiedziny odbywały się pod nadzorem administratorów. Należy podkreślić, że wysiedlonym i przetrzymywanym ponad dwa lata w obozach pracy siostrom nigdy nie postawiono oficjalnych zarzutów.
– Co było dobrego, to fakt, że nie pozbawiono ich możliwości przeżywania swojej wiary i praktyk religijnych. Miały codzienną Mszę św., mogły przystępować do sakramentów, co było dla nich ogromną siłą. Wiele zawdzięczamy ks. bp. Franciszkowi Jopowi, który zarządzał archidiecezją krakowską, był wikariuszem kapitulnym, i on mianował do klasztoru w Wieliczce, Stadnikach i Staniątkach księży, którzy opiekowali się duchowo siostrami. Siostry bardzo sobie to ceniły – podkreśla s. Wirgilia.
Powroty...
Uwolnienie sióstr stało się możliwe po zmianach, jakie nastąpiły w kierownictwie partii w 1956 r. Jako znak unormowania stosunków Kościół – państwo 28 października tegoż roku uwolniono aresztowanego Prymasa kard. Stefana Wyszyńskiego. 12 listopada przełożona generalna Matka Demetria Cebula zwróciła się z pismem do Gomułki, prosząc o „zezwolenie siostrom na powrót do swych dotychczasowych siedzib…”
Reklama
„Gorąco modliłyśmy się o nasz szczęśliwy powrót na Śląsk. W tej intencji zaczęłyśmy nowennę do Niepokalanego Serca Maryi w pierwsze soboty miesiąca. Minęło dziewięć pierwszych sobót ale nic się nie zmieniło. Zaczęłyśmy drugą nowennę i po niej też właściwe u nas się nic nie zmieniało. Zaczęłyśmy trzecią nowennę do Niepokalanego Serca Maryi w te pierwsze soboty miesiąca, a wtedy nagle ku naszemu zdumieniu wszystko się dla nas zmieniło na lepsze. Kazano nam wracać na nasze placówki na Śląsk” – wspomina s. M. Aleksja Mikolas.
– Dzisiaj żyje już tylko kilka sióstr, które uczestniczyły w wysiedleniu. Są to osoby starsze, które jednakże są w stanie opowiadać o tym wydarzeniu. W latach 80. została wśród nich przeprowadzona ankieta, z której bardzo mocno wynika, jak bolesny i trudny był to czas. W tym wydarzeniu brały też udział nasze najmłodsze siostry, które wówczas przeżywały czas nowicjatu. Były wysiedlone z Poręby jako 19- i 20-letnie dziewczyny i po latach wspominają, że nie było to łatwe. Ale z drugiej strony doświadczyły czegoś bardzo cennego – cały czas czuły obecność Pana Boga. W tych wszystkich trudnościach, pracach towarzyszyła im głęboka wiara, że jest to próba, którą Pan Bóg dopuścił, ale nie zostawił ich w tej próbie. Podkreślały, że ten czas był dla nich taką stałą modlitwą. Nie tylko w kaplicy, ale i przy pracy. To było dla nich niesamowite doświadczenie, które nadaje sens temu, co tam przeżywały – podkreśla s. Wirgilia.
Były wierne
W czerwcu br. z inicjatywy przełożonej generalnej M. Dąbrówki Augustyn Zgromadzenie przeżywało rocznicę tych wydarzeń sprzed 70 lat, wyrażając wdzięczność internowanym siostrom za ich wierność i przykład wiary. – To również wdzięczność Bogu za Jego plan i wprost cudowną Opatrzność nad naszym Zgromadzeniem. Państwo polskie uderzyło w nasze Zgromadzenie zakonne bardzo mocno. Miałyśmy 150 placówek, a w tym jednym dniu 123 z nich zostały zamknięte. Po tym wydarzeniu siostry stały się uboższe z punktu widzenia materialnego, ale nabrały mocnego ducha. Widziały bowiem, że te trudności, które wówczas były, nie złamały ich. Widziały obecność Pana Boga w tych trudnościach – podkreśla s. Wirgilia i dodaje: – My też chcemy o tym pamiętać. Chcemy pamiętać, że historia jest nauczycielką życia, że korzystamy z doświadczenia, które nasze siostry pisały, że Pan Bóg nigdy nie opuści człowieka. Chcemy też wyrazić wdzięczność za to, że one były wierne. W wielu sytuacjach były inwigilowane, namawiane na opuszczenie wspólnot, na donoszenie. Wśród naszych sióstr nie było ani jednej, która by temu uległa. Gdy poznajemy te fakty, stają się one dla nas piękną kartą historii Zgromadzenia, pomimo że bardzo bolesną.