W 1840 r. do Ars przybyło małżeństwo Rochette. Mieli chorego syna, który nie mógł chodzić. Pani Rochette przyjęła Komunię św., długo modliła się o zdrowie syna, płakała i czekała na cud. Jej mąż był jednak zdania, że skoro przyjechali do Ars, gdzie jest słynny proboszcz Vianney, to już samo to wystarczy, żeby dziecko wróciło do zdrowia. Kiedy święty kapłan zobaczył rodzinę, zaprosił ojca do konfesjonału. Dał mu znak ręką, ten jednak udawał, że znaku nie widzi. Proboszcz zapytał panią Rochette, czy mąż rzeczywiście jest niewierzący. Kobieta zaprzeczyła i ksiądz jeszcze raz zaprosił mężczyznę do konfesjonału. Tym razem pan Rochette go posłuchał, jednak gdy podszedł, dość stanowczo powiedział, że nie ma ochoty się spowiadać. Jednak proboszcz z Ars zdecydował za niego: - Niech pan uklęknie i zaczyna. - Księże proboszczu, już długo się nie spowiadałem, będzie chyba z dziesięć lat. - Chyba więcej - stwierdził kapłan. - Może z dwanaście… - I to za mało - powiedział spowiednik. - Tak, ma ksiądz rację, ostatni raz spowiadałem się w 1826 r., w roku Wielkiego Jubileuszu. - Teraz mówi pan prawdę - potwierdził święty proboszcz i wysłuchał spowiedzi. Pan Rochette wyznał swoje grzechy, otrzymał rozgrzeszenie i przyjął Komunię św. Jakże wielkie było zdziwienie rodziców, gdy w powrotnej drodze do domu zobaczyli, że syn staje na nogach i zaczyna chodzić. Cud dokonał się dopiero wtedy, gdy ojciec wyrzekł się grzechu i z czystym sercem stanął przed Bogiem. „NIKT Z WAS, KTO NIE WYRZEKA SIĘ WSZYSTKIEGO, CO POSIADA, NIE MOŻE BYĆ MOIM UCZNIEM” (Łk 14, 33). Decyzja o przystąpieniu do spowiedzi jest rezygnacją z posiadania grzechu - balastu, który nie pozwala nam być uczniem Boga.
Pomóż w rozwoju naszego portalu