b) Aresztowanie i proces
Rzeszowska Prokuratura Wojewódzka przyjęła wniosek kpt. J. Kozioła i pozytywnie go rozpatrzyła już 23 listopada 1963 r., czyli w trzecim dniu od chwili jego złożenia. W następstwie tego dwa dni później, 25 listopada, przesłuchano ks. Findysza. W trakcie przesłuchania nie przyznał się on do stawianych mu zarzutów, podkreślając, że podjęta przez niego akcja duszpasterska należała do jego obowiązków proboszczowskich. Po złożeniu zeznań nie wrócił już do domu, mimo iż nie stwarzał żadnego zagrożenia dla porządku publicznego, ale został tymczasowo aresztowany. Zastosowanie aresztu osobliwie uzasadniał prowadzący sprawę wiceprokurator wojewódzki Eugeniusz Pietras. Twierdził on, że zachodzi "obawa matactwa, a stopień szkodliwości społecznej czynu jest znaczny". Przytoczenie jednak takiego argumentu wobec człowieka odpowiedzialnego, jakim bez wątpienia był ks. Findysz oraz przypisywanie jego działaniom złych intencji, świadczy o złej woli funkcjonariuszy państwowych.
W tym samym dniu, w którym ks. Findysz składał zeznania w Rzeszowie, w jego mieszkaniu w Nowym Żmigrodzie dokonano szczegółowej rewizji. Jej mimowolnym świadkiem był m. in. wikariusz żmigrodzki ks. Antoni Bieszczad. Podczas rewizji oficerowie Urzędu ds. Bezpieczeństwa (UB) zachowywali się arogancko, zastraszając świadków wydarzenia. Zarekwirowali oni wówczas kilka odręcznych pism ks. Findysza, związanych ze sprawą soborowych uczynków dobroci.
Aresztowany ks. Findysz, mimo iż już wówczas niedomagał, został umieszczony w więzieniu na rzeszowskim Zamku. Poddano go tam rozmaitym upokarzającym szykanom, m.in. podczas apelu więziennego postawiono go rozebranego przed więźniami, nadmieniając, że jest to ich nowy kolega kapłan.
Wkrótce po aresztowaniu w obronie uwięzionego kapłana wystąpiła Kuria Przemyska. W piśmie do Prokuratury Wojewódzkiej z 27 listopada 1963 r. bp Wojciech Tomaka prosił o sprecyzowanie zarzutów stawianych ks. Findyszowi oraz wnosił o zwolnienie go z aresztu ze względu na stan zdrowia. Pisał: "Ks. Findysz jest człowiekiem ciężko chorym (...). Przetrzymywanie go w takim stanie zdrowia w warunkach więziennych, w narażeniu samego życia byłoby wprost nieludzkie, jak również bezpodstawne".
Niestety, interwencja Kurii nie wpłynęła jednak na zmianę decyzji Prokuratury, a jedynym jej efektem było skierowanie ks. Findysza na badania w szpitalu więziennym. W wyniku przeprowadzonych badań lekarz więzienny stwierdził rozpoznanie wrzoda przełyku, z podejrzeniem raka przełyku (wpustu żołądka).
Sprawa wytoczona przeciwko ks. Findyszowi była jednak już tak zaawansowana, zaangażowano w nią tak wiele środków, że do oskarżających nie przemawiały ani argumenty przytoczone przez Kurię Biskupią, ani nawet świadectwo lekarskie. Komuniści bez wątpienia chcieli ją wykorzystać, aby z jednej strony ukarać duchownego, który odważył się kwestionować wydane przez nich przepisy prawne, zaś z drugiej zastraszyć innych - ich zdaniem niepokornych księży. Toteż należało się liczyć z surowym i pokazowym przewodem sądowym.
Rozprawa sądowa ks. Findysza odbyła się w dniach 16-17 grudnia 1963 r. Przewodniczył jej sędzia Zbigniew Lewicki, ławnikami byli: Włodzimierz Cieśla i Stanisław Trzyna, oskarżycielem - wiceprokurator Eugeniusz Pietras, zaś obrońcą - adwokat wyznaczony z urzędu, Zygmunt Panas. Z zachowanych materiałów wynika, iż nie miała ona na celu dochodzenia sprawiedliwości, czy wykazania prawdy, gdyż przygotowana pospiesznie i tendencyjnie uniemożliwiała oskarżonemu skuteczną obronę. Wydaje się, że z założenia miała ona wykazać jego winę. Przesłuchano bowiem tylko świadków oskarżenia, z reguły wrogo nastawionych do proboszcza. Opierając się na ich zeznaniach, prokurator zażądał przykładnego ukarania oskarżonego. Niewiele przy tym pomogła mowa obrońcy Z. Panasa, który dowodził, że ks. Findysz nie złamał prawa, gdyż w swoich wystąpieniach i listach zwracał się tylko do podległych mu z racji sprawowanego urzędu członków Kościoła, miał więc prawo przypomnieć im ciążące na nich obowiązki. Ten oczywisty wzgląd nie został jednak wzięty pod uwagę przez skład sędziowski.
Proces ks. Findysza zakończył się 17 grudnia 1963 r. ogłoszeniem wyroku skazującego. Wyrok ten - jak w wielu podobnych sprawach - zapadł zapewne w innych gremiach, a sąd był jedynie bezwolnym jego wykonawcą. W efekcie ks. Findysza uznano winnym zarzucanych mu czynów i wymierzono mu karę 2,5 roku więzienia. Wyrok nie był prawomocny, toteż sąd utrzymał w mocy areszt tymczasowy, uzasadniając to stanowisko znaczącym stopniem społecznym czynu oskarżonego, wyrokiem wyższym niż 2 lata pozbawienia wolności oraz brakiem okoliczności przemawiających za odstąpieniem od stosowania tymczasowego aresztu. Stwierdził nadto, iż podejrzenie o chorobę raka nie jest równoznaczne z jej rzeczywistym występowaniem.
Tendencyjny proces oraz bardzo surowy wyrok, wydany na człowieka niewinnego, wypełniającego jedynie swe kapłańskie obowiązki, a nadto podtrzymanie aresztu tymczasowego, uzasadnionego kuriozalnymi argumentami, świadczy o złej woli przedstawicieli komunistycznego wymiaru sprawiedliwości. Można więc rzec, że było to przestępstwo sądowe, dokonane w majestacie prawa.
cdn.
Pomóż w rozwoju naszego portalu