KS. IRENEUSZ SKUBIŚ: Ksiądz Arcybiskup już w młodości żył blisko Jana Pawła II, jako rektor Kolegium Polskiego w Rzymie przy Piazza Remuria. Jest zatem bezpośrednim świadkiem życia i działalności apostolskiej Papieża. Czy Ekscelencja oswoił się już z faktem, że Jan Paweł II to święty Kościoła?
Reklama
ABP JÓZEF MICHALIK: Nie było mi trudno przyjąć tę myśl, bo właściwie zawsze patrzyłem na kard. Karola Wojtyłę jako na człowieka bliskiego Panu Bogu. Moje bliższe osobiste spotkanie z kard. Wojtyłą miało miejsce, gdy jako młody ksiądz przyjechałem na studia specjalistyczne do Rzymu. W Papieskim Kolegium Polskim przy Piazza Remuria zatrzymywał się kard. Wojtyła w czasie swoich pobytów rzymskich, przy okazji różnych zebrań, konsultacji, synodu czy innych spotkań. Jego bezpośredniość w stosunku do młodych, zainteresowanie ich życiem, chęć uczestniczenia we wszystkich studenckich spotkaniach towarzyskich zdumiewały każdego. Zdarzało się, że kiedy studenci zbierali się na świętowanie imienin, na wspólne śpiewanie, żarty, rozmowy, wracając ze spotkań, kardynał wchodził do nas i już pozostawał. Śpiewał, rozmawiał, nawet żarty prowokował. To świadczyło, że ten człowiek potrzebuje bliskości, że dobrze się czuje w gronie młodych, że jest ich ciekawy i w ten sposób także nas ubogaca. Piękną cechą jego życia było i to, że ilekroć jakikolwiek student poprosił kardynała, żeby wziął udział np. w obronie jego pracy doktorskiej, co zawsze podnosiło poziom dyskursu, to mimo że byli to księża z różnych diecezji, zawsze brał w tych spotkaniach udział. Starał się być do dyspozycji drugiego człowieka. To było ujmujące. Później to się ciągle powtarzało w jego życiu i potwierdzało.
Ale też kard. Wojtyła koncelebrował. To był okres tuż po soborze i z koncelebrą niektórzy się zmagali. Jeden z naszych kolegów np. nie mógł zrobić tego kroku i sam odprawiał Mszę św. Często widzieliśmy, wchodząc do kaplicy, że on przy bocznym ołtarzu w maleńkim przedsionku kaplicy odprawia Mszę św., a na stopniu ołtarza klęczy kard. Wojtyła, który mu usługuje. Potem kardynał koncelebrował z nami.
Mieliśmy świadomość, że mamy do czynienia z kimś niezwykłym. W nim natura ludzka była przesiąknięta Odkupieniem, nadprzyrodzonością i dlatego było to tak niezwykłe, tak bardzo cenne.
Ksiądz Arcybiskup był w tym czasie także rektorem Kolegium.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Po kilku latach pracy w Polsce zaistniała potrzeba podjęcia pracy w Rzymie. Pojechałem tam na początku 1978 r., czyli w roku wyboru kard. Wojtyły na Stolicę Piotrową, na prośbę kardynała prymasa Stefana Wyszyńskiego, dziś sługi Bożego. To była kolejna okazja do rozmów z kard. Wojtyłą, niekiedy bardzo ważnych i trudnych. Ponieważ sytuacja Kolegium była wtedy dosyć delikatna, poszczególne sprawy starałem się omawiać z kard. Wojtyłą, a on z kolei konsultował je z księdzem prymasem. I wtedy zauważyłem, jak bardzo pokorny jest to człowiek, jak ważne są dla niego wszystkie ludzkie sprawy; z jaką uwagą słuchał, poświęcając na to swój cenny czas. Niekiedy całe godziny spędzaliśmy na roboczym spacerze na tarasie Kolegium Polskiego, wspólnie pochylając się nad problemami do rozwiązania. To była też okazja do bliższego poznania kard. Karola Wojtyły.
A zatem święty w zwyczajności...
Reklama
Tak, w tym człowieku przejawiała się najgłębsza Boża naturalność. Człowieczeństwo odkupione, nowe, przesycone łaską jest piękne. Człowiek nie stroni wtedy od tego, co jest naturalne. I sport pływanie, wycieczki w góry i kontakt z ludźmi, i śpiew, i żart, i wysiłek, i radość, i smutek, i ból wszystko można przeżywać w sposób piękny, zgodny z Bożym planem względem człowieka.
I przyszła śmierć papieża Pawła VI, zbliżało się pierwsze konklawe, na którym na papieża został wybrany Jan Paweł I...
Reklama
Pamiętam, że oczekiwaliśmy wtedy długiego konklawe. Panowało przekonanie, że bardzo trudno będzie znaleźć następcę Pawła VI i że kardynałowie będą potrzebowali dłuższego czasu, żeby dokonać wyboru. Były to pierwsze miesiące mojego pobytu w Rzymie na stanowisku rektora Kolegium Polskiego. I zdarzyła się rzecz bardzo charakterystyczna i ciekawa. Obydwaj kardynałowie, Wyszyński i Wojtyła, przyjechali w jednym dniu do Rzymu. Pojechałem na lotnisko po Wojtyłę, jako że miał się zatrzymać w Kolegium. Wsiadamy do samochodu i pytam, czy pojedzie teraz do Kolegium. Wojtyła na to: Wiesz, może najpierw byśmy pojechali do Bazyliki św. Piotra tam już złożone było ciało śp. papieża Pawła VI. Pojechaliśmy do bazyliki, wchodzimy boczną bramą od strony konfesji św. Piotra i widzę, że jest tam już grupa kardynałów. Pytam kard. Wojtyłę, ilu z nich nie zna. Zatrzymał się i mówi: Osobiście? Tak, osobiście. Robimy dwa, trzy kroki naprzód i on mówi: Pewnie siedmiu. Dla mnie był to znak, że realna jest możliwość jego wyboru. Byłem świadomy, że niewielu kardynałów Kościoła katolickiego w tym czasie zna praktycznie wszystkich innych kardynałów osobiście. On pracował w różnych dykasteriach, odbywał podróże po świecie to sprawiało, że był znany.
Już wtedy zaczęliśmy troszkę żartować, „podpowiadać” Duchowi Świętemu i kardynałowi. W konwencji żartu zauważyłem też wtedy: Niech Ksiądz Kardynał da się wybrać, to w Kolegium będziemy wreszcie mieli windę. Budynek Kolegium potrzebował bowiem remontu i szukałem sponsora. Kardynał żartował z nami, bo był to człowiek bardzo bezpośredni. Pamiętam też inne sytuacje. Siedzimy przy stole, kardynał nagle przechyla się w moją stronę i ściszonym głosem wymienia kolejne nazwiska studentów, diecezje, z których pochodzą, i co studiują. Wymienił nazwisko i miejsce pochodzenia ostatniego studenta i mówi zafrasowany: Ale nie pamiętam, co studiuje. Powiedziałem, że teologię wyzwolenia. Uśmiechnął się i stwierdził: Mogłem się przecież domyślić. To obrazuje, że każdy człowiek był dla niego ważny i że miał na wszystko bardzo ludzkie spojrzenie.
I przyszedł moment, że ksiądz kardynał przyjechał na konklawe. Musiałem, niestety, jechać do Polski, do Zambrowa mojej rodzinnej miejscowości, bo po niedawnej śmierci matki trzeba było załatwić różne sprawy. Przed wyjazdem zarówno braciom w Kolegium, jak i siostrom zwróciłem jednak uwagę, że przewiduję możliwość wyboru kard. Wojtyły na papieża. Zapewniłem, że gdyby ten wybór nastąpił, to pierwszym samolotem wrócę do Rzymu, bo na pewno dziennikarze zainteresują się miejscem, z którego kardynał wyszedł na konklawe.
Po pierwszym konklawe ksiądz kardynał pozostał jednak jeszcze poza wyborem. Kiedy wróciłem do Rzymu, kardynał był w domu. Wyszedł na hol Kolegium, podszedł do mnie, rozłożył ręce i powiedział: Wybacz, żem się tak marnie spisał. To wiele mówi o jego poczuciu humoru, autorefleksji, pamięci o tym, jak reagował na dialog, który prowadził w różnych konwencjach poważnej i tej humorystycznej, zawsze zabarwionej serdecznością i bezpośredniością.
I potem wybór...
Drugie konklawe i jeszcze bliższa myśl, że to może być TO KONKLAWE. Byłem wewnętrznie spięty do tego stopnia, że właściwie nie wychodziłem w tym czasie na Plac św. Piotra. Uważałem, że TO może nastąpić i lepiej, żebym jako gospodarz był w domu. I pamiętam tę chwilę: dom był prawie pusty kilku księży, brat, siostry. Widziałem w telewizji, jak kard. Pericle Felici wyszedł na balkon. Świeżo jeszcze miałem w pamięci, jak po pierwszym konklawe zapowiadał Jana Pawła I. Teraz zauważyłem, że jest zmiana, że wybrany został obcokrajowiec, bo zupełnie inny był sposób jego zachowania. Kiedy ogłosił, że został wybrany „Najprzewielebniejszy Karol”, już nie miałem wątpliwości, że to nasz kard. Wojtyła. Była wielka radość, satysfakcja. Jaka była nasza reakcja? Poszliśmy do kaplicy zaśpiewać „Te Deum” i polecać Panu Bogu pontyfikat i osobę naszego Papieża. Potem całą noc dzwoniły telefony z zagranicy, z innych kontynentów. Poprosiliśmy dziennikarzy, żeby przyszli na drugi dzień. Wszyscy byli bardzo ciekawi, gdzie był i z kim przebywał w ostatnich chwilach przed wyborem nowy Papież.
Jak kard. Wojtyła odnalazł się na tronie Piotrowym? Ksiądz Arcybiskup był tego świadkiem razem z ks. Stanisławem Dziwiszem.
Reklama
Kilkanaście minut po wyborze otrzymałem telefon od sekretarza konklawe z prośbą od nowo wybranego Ojca Świętego, żeby do Watykanu przybył jego osobisty sekretarz. Powiem mu, jak tylko wróci odpowiedziałem. A gdzie jest teraz? Na Placu św. Piotra. Ks. Dziwisz wrócił wieczorem. Rzeczy było niewiele, bo kardynał przyjechał do Rzymu na kilka dni. Ks. Stanisław zdecydował, że pojedziemy wieczorem. Zabraliśmy dwie walizki i pojechaliśmy. Zawsze w takich momentach są dziennikarze, którzy interesują się tym, co najważniejsze, ale są i tacy, którzy lubią zainteresować się drobiazgami, na różnorakie komentarze nie ma się więc większego wpływu.
Ciekawa rzecz, kiedy przed godz. 22 wjechaliśmy na teren Watykanu, wszyscy strażnicy, Szwajcarzy, już rozpoznawali ks. Dziwisza i salutowali mu. Oddaliśmy walizki i weszliśmy do kaplicy, w której klęczał Ojciec Święty, z tyłu ówczesny sekretarz mons. John Magee. Dłuższą chwilę modliliśmy się w kaplicy, ale trzeba było już wracać do domu, bo pora była późna. Podszedłem więc do Ojca Świętego, przywitałem go, a on ucieszył się i powiedział: O, dobrze, że jesteście, poczekaj chwileczkę... Widocznie chciał skończyć modlitwę. Po chwili wyszedł i... pokazał się nam gospodarzem. To było bardzo ujmujące i całkowicie do niego podobne. Oprowadził nas po wszystkich pomieszczeniach pokazał gabinet dentystyczny, poczekalnię, sypialnię, pokój przyjęć, gabinet pracy, z którego błogosławił. Myślę, że Ojciec Święty poczuł się u siebie, świadom misji, którą ma do spełnienia i którą chce wypełnić zgodnie z wolą Bożą. Czuł się więc bezpiecznie, bo był w rękach Bożych.
Potem były już, dzięki ks. Dziwiszowi, oficjalne kontakty Ekscelencji jako rektora Kolegium Papieskiego z Ojcem Świętym...
Tak, ale nie tylko oficjalne. Ojciec Święty miał sposoby na nawiązanie bezpośredniego kontaktu. Często też inicjatywa wychodziła z naszej strony. Prosiłem np., żebyśmy mogli przyjść do Ojca Świętego ze studentami, z siostrami. Pytaliśmy też o możliwość jego przyjazdu do nas, bo przecież, żegnając Ojca Świętego wyjeżdżającego na konklawe, prosiliśmy, żeby wrócił: Nie martw się, wrócę, wrócę... mówił wtedy.
Były różne okazje do spotkań. Ojciec Święty od razu pokazał, jak ważne są dla niego praca, pracownicy, więc odwiedzał poszczególne dykasterie, sekretariaty, kongregacje. Były spotkania ze studentami, z różnymi grupami ludzi, zapraszał na wspólne kolędowanie. Jak w tłumie zauważał kogoś, wtedy przejmował inicjatywę, zapraszając go.
Było zdumiewające, że Papież tak bardzo potrzebował kontaktu z ludźmi, szukał okazji do spotkań i dawał je.
Czy już wtedy Ksiądz Arcybiskup czuł, że obcuje z człowiekiem nie tylko wielkim, ale i świętym?
Na każdego papieża patrzymy jako na człowieka wybranego przez Boga. Miałem świadomość, że jest to człowiek wyjątkowy, bliski Pana Boga. W pewnym momencie zaczęło się mówić o nadzwyczajnych łaskach, które dzięki jego modlitwie uzyskiwali ludzie, którzy polecali mu siebie, swoich bliskich. Rozwiązania przychodziły nadzwyczaj szybko. Sam też miałem takie doświadczenie: ktoś z najbliższej rodziny młoda matka, dwoje dzieci zachorował na zapalenie opon mózgowych z poważnymi komplikacjami i prosiłem Ojca Świętego o modlitwę. I sprawa rozwiązała się pozytywnie.
Temu pontyfikatowi towarzyszył cichy głos, że Papież jest człowiekiem Bożym i jego modlitewna interwencja u Boga ma szczególną wartość. Oczywiście, nie robiono z tego reklamy, ale wyczuwało się wokół Ojca Świętego inną atmosferę atmosferę świętości. Otrzymałem np. jeszcze za życia Jana Pawła II, po zamachu, pierwsze zakrwawione opatrunki z kliniki Gemelli. Panowało przekonanie, że trzeba je zachować, bo to jest człowiek niezwykły, święty. Ja również od początku zdawałem sobie sprawę, że jest to szczególny pontyfikat, dlatego zawsze, kiedy szedłem do Ojca Świętego, zaproszony przez niego na obiad, kolację czy na inne spotkanie, zabierałem ze sobą jego książkę którąś z encyklik czy jakiś dokument i prosiłem, żeby podpisał. Byłem świadomy, że jak kiedyś oddam te pozycje do seminarium czy do archiwum kościelnego, będą miały dodatkową wartość...