Czasem szukam w swoim odbiciu w lustrze swojego... oblicza. Jakbym zgubił siebie, stracił - czy to przez bycie poniżonym, czy przez własny grzech, zło. Rodzi się poczucie obcości wobec samego siebie, nieobecności w sobie, zaprzeczenia sobie…
*
Wspomina więzień łagru: „Odbierano nam tam wszystkie rzeczy, by nic nas nie łączyło z poprzednim życiem, istotą. Szczytem marzeń wtedy lub wręcz szczęścia było posiadanie lusterka, choćby jego kawałka. Było ono przedmiotem pożądania wszystkich wokół, a przekazywanym sobie jak coś kruchego i bezcennego. Gdy ktoś z więźniów wyjmował lusterko, zaraz inni otaczali go ciasnym kręgiem, by także się w nim przejrzeć. I raczej nie po to, by sprawdzić swój wygląd, ale by zobaczyć, czy jeszcze w ogóle są podobni do siebie samych, czy mają jeszcze swoje oblicze. Nie móc rozpoznać w sobie siebie, to stracić już swoją twarz, tożsamość, człowieczeństwo. Dwójka dzieci, które ocalały z obozu, a przebywały w nim większość swojego życia, kiedyś, już na wolności, gdzieś przepadły opiekunce. Ta szukała ich długo z coraz większym niepokojem. Odnalazła je u fotografa, gdzie z niezmierną radością fotografowały się i zachwycały tym, że widzą i mają swoje twarze”.
*
Można stracić swoją twarz, czyli oblicze duszy, ale można tego pozbawić kogoś, choćby przez zignorowanie („dla mnie nie istniejesz”), przez odebranie mu godności, człowieczeństwa. Kto jednak wtedy bardziej traci swoje oblicze bliźniego?
Pomóż w rozwoju naszego portalu