Przy ulicy Domaszowskiej w Kielcach stoi drewniany krzyż, który postawiony został w tym miejscu blisko sto lat temu. Jego historia odmalowuje wiarę człowieka w obecność i opiekę Najwyższego.
Strzały w Sarajewie, które dosięgły austriackiego arcyksięcia, rozpoczęły jedną z najtragiczniejszych wojen - I wojnę światową. Polska w tym czasie była podzielona między zaborców, którzy walczyli
na różnych frontach. Polacy, chcąc nie chcąc, zmuszeni byli zasilać zaborcze armie.
Dwaj mieszkańcy ulicy Domaszowskiej w Kielcach zostali wcieleni do carskiej armii. Byli to Walenty Rospara i Jan Sulima. Słyszeli oni o setkach tysięcy żołnierzy, którzy ginęli na froncie od kul,
głodu i chorób. Najstraszniejsza zaraza zwana "hiszpanką" zbierała obfite żniwo. Obaj kielczanie złożyli ślub, że jeśli Bóg pozwoli im cało wrócić z wojny, w podzięce za ocalenie ustawią drewniany krzyż.
Walenty Rospara i Jan Sulima wrócili cało do domu. Przeżyli, mimo że z ich oddziałów zginęło wielu żołnierzy. Przyrzeczenia dotrzymali stawiając ośmiometrowy modrzewiowy krzyż. Ten symbol wdzięczności
dwóch kielczan stoi do dziś.
W lipcu 2001 r. wichura, która przeszła nad Kielcami, przewróciła zabytkowy krzyż. Mieszkańcy ul. Domaszowskiej szybko naprawili szkody. Tadeusz Miszczyk, Wiesław Gola i Henryk Kaczor oczyścili go,
pomalowali, odcięli zbutwiałą część i wkopali w metalowej osłonie. Tadeusz Miszczyk zakopał pod krzyżem w zalakowanym słoju informację o jego historii, bilon z 2001 r. oraz katolicką gazetę z tego dnia.
Może kiedyś po latach, gdy ktoś inny będzie naprawiał zabytkowy krzyż, natrafi na te dokumenty i dowie się dlaczego Walenty Rospara i Jan Sulima, zwykli mieszkańcy Kielc, żyjący na początku ubiegłego
wieku, postawili ośmiometrowy znak zbawienia. Dowie się również tego, że ślubów trzeba dotrzymywać.
Pomóż w rozwoju naszego portalu