Na toruńskiej Starówce przy ul. Jęczmiennej 10 swoją siedzibę ma Stowarzyszenie Dzieciom i Młodzieży „Wędka” im. każdego Człowieka.
Łowią ludzi, bo – jak piszą na swojej stronie internetowej – „każdy może stać się wędką dla drugiego, każdy może stać się inspiracją do działania”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Z Wojciechem Przybyszem, prezesem stowarzyszenia, rozmawia Joanna Kruczyńska
* * *
JOANNA KRUCZYŃSKA: – Co to jest „Wędka”?
WOJCIECH PRZYBYSZ: – „Wędka” to stowarzyszenie skupiające wolontariuszy poświęcających swój czas dla dzieci, które tego czasu z różnych przyczyn mają dużo: rodzice nie za bardzo dzieckiem się interesują albo są zapracowani. Naszym celem jest przygotowanie dzieci i młodzieży do wchodzenia w dorosłość i samodzielność bez zniekształceń, uprzedzeń, zahamowań i zranień poprzez bycie z nimi na co dzień.
– Kto jest założycielem stowarzyszenia?
Reklama
– Założycielem „Wędki” jest Pan Bóg. Nawróciłem się z wiary katolickiej na wiarę katolicką, a swoją drogę do Boga odnalazłem na kursie Alfa. Owocem kursu był udział w rekolekcjach ignacjańskich. Podczas adoracji Najświętszego Sakramentu patrzyłem na opłatek mieniący się w świetle. Zacząłem pytać: Boże, gdzie Ty tu jesteś? To był czas Bożego Narodzenia, był żłobek, a w nim figurka Jezusa. Usłyszałem wtedy w sercu: „Zajmij się moimi dziećmi, a odnajdziesz Mnie”. Wydawało mi się to bez sensu, ale mój kierownik duchowy mi to wyjaśnił: „Wojtek, jak pytasz, to dostajesz odpowiedź”. To był styczeń 2011 r. Wróciłem z rekolekcji z nastawieniem, że założę stowarzyszenie pomagające dzieciom. Zaraziłem tym pomysłem kilkoro znajomych. Spotkanie założycielskie odbyło się pod koniec stycznia, a stowarzyszenie zostało założone 1 kwietnia 2011r.
– I to nie był żart?
– To nie był i nie jest żart, a Boże działania przewracające życiorysy wielu osób. Tutaj trzeba połamać swoją schematyczność, bo trudnością jest to, że wolontariusz do każdego musi podchodzić indywidualnie. To często budzi frustracje, bo chciałem tak, a wyszło inaczej. Jednakże te frustracje kształtują charakter. I w „Wędce” tak właśnie jest: dostajesz odrobinę, by na resztę móc sobie zapracować samemu. Czasem to, co wypracujesz, okazuje się, że jest niefajne, nieakceptowalne. Uczymy się, co zrobić z tym poczuciem, że praca, którą w to włożyłeś, jest ciężarem, a nie sukcesem.
– Taka walka ze sobą dotyczy zarówno wolontariuszy, jak i podopiecznych?
Reklama
– Tak. Wolontariuszy, bo człowiek miewa tendencje do realizowania własnych ambicji pod przykrywką pomocy drugiemu. I podopiecznych, bo są z różnych domów. To poligon wychowawczy i moralny. Dzieci, które tu dłużej przychodzą, potrafią być ostre wobec tych nowych. No bo jeżeli ja dbam o miejsce, do którego przychodzę od roku, a ty przychodzisz od niedawna i plujesz, czy wyzywasz, to ja cię upomnę. Mamy np. fundusz pizzowy. Dzieci zbierają pieniądze z przekleństw: każdy, kto w „Wędce” użyje przekleństwa, płaci złotówkę. To są zasady, które one same ustaliły i chętnie według nich funkcjonują. Na bieżąco więc widzimy owoce naszej pracy nad sobą i nad nimi, czy też owoce pracy Bożej nad nami.
– Do „Wędki” można przyjść codziennie oprócz niedzieli?
– Działamy od poniedziałku do soboty od godz. 13.30 do godz. 20, 21. Niedziela jest wolna, bo wtedy świętujemy, a kto chce, to idzie z nami na Mszę św., a potem razem np. na plac zabaw. Większość naszych dzieci ma rodziców może wierzących, ale na pewno „niekościołowych” i od nich nie dowiedzą się, że w niedzielę idzie się do kościoła, a tym bardziej, że się modli. My im to pokazujemy.
– Modlitwa jest jedną z zasad funkcjonowania „Wędki”?
– Dzieci wiedzą od początku, że w „Wędce” fundamentem jest Pan Bóg, jest więc też modlitwa, choć do niczego nie zmuszamy. Mamy ok. 250 dzieci. Ok. 170 z nich ma swojego duchowego opiekuna, który się za niego modli. To taka duchowa wędka. Pragniemy, aby każde z naszych dzieci miało takiego opiekuna, więc poszukujemy chętnych do modlitwy wśród znajomych, na rekolekcjach. Łowimy ich dla tych dzieci. W przyszłości chcemy, by dzieci poznały swoich opiekunów duchowych i również zaczęły modlić się za nich. W ten sposób chcemy stworzyć pomost z niebem, wędkę zarzuconą aż do nieba.
– Jakie zatem są inne zasady, według których postępujecie?
Reklama
– Do „Wędki” można przyjść w godzinach jej otwarcia, ale korzystać z niej można jak się ma odrobione lekcje lub jak się je odrobi w naszym tzw. cichym pokoju. Po lekcjach dzieci wykonują kolejną pracę. Same nie wiedzą, co to jest bałagan, więc mówimy im, co mają zrobić. Na karteczkach piszemy, że trzeba pozamiatać, odkurzyć, umyć schody. Każdy losuje karteczkę i robi to, co jest na niej napisane. Zasada jest jasna: bez zrealizowania zadania z karteczki nie korzystasz z „Wędki”. I dzieci pierwsze, co robią, jak przychodzą, to pytają o karteczki. Jedną z naszych zasad jest też, że dzieci nie jedzą tu chipsów, zupek chińskich czy nie piją energetyków. Najwięcej jest dzieci w wieku 8-12 lat, ale są też 2- i 3-latki – dzieci starszych naszych podopiecznych. Często mówią, że tu jest ich drugi dom.
– Lekcje odrobione, praca z karteczki wykonana i co wtedy?
– Jest szycie, elementy gotowania. Mamy męskie wyprawy z ojcami i wujkami, zaczynamy też spotkania, gdzie dziewczynki będą się uczyć tego, jak być dziewczynką. Wiele zależy od tego, co przyniesie dzień. Czasem ktoś zadzwoni i mówi, że ma 15 wejść do muzeum, więc idziemy. Czasem przyjeżdżają do nas ciekawi ludzie, którzy opowiadają nam o swoim życiu i dają świadectwo wiary. Funkcjonujemy projektowo, bo dzięki temu mamy pieniądze. Wolontariusze wraz z podopiecznymi „Wędki” wyruszają na animacje podwórek w Toruniu. Poszukiwanie skarbów z wykrywaczem metali, ciekawe sprzęty przyciągające uwagę, zabawy podwórkowe, grill – po prostu spędzamy razem czas, bawimy się z dziećmi i zapraszamy do „Wędki”. Również rodzicom opowiadamy, kim jesteśmy. Otrzymaliśmy wsparcie od MOPR-u i przez najbliższe 3 lata chcemy zajrzeć na każde podwórko w Toruniu.
– Aby zajrzeć na każde podwórko w Toruniu potrzeba ludzi…
– Owszem. I to ludzi, którzy nie szukają gotowych rozwiązań, a takich, którzy chcą dochodzić do celu mozolną pracą. Praca ta jest zauważana i doceniana, bo np. otrzymaliśmy nagrody marszałka województwa i prezydenta miasta. Potrzeba wolontariuszy na dzisiaj, ale i na tzw. jutro, bo chcemy stworzyć dom całodobowy. Chcielibyśmy też, aby zawiązała się wspólnota wędkowa. Wysyłamy naszą ofertę do gminnych świetlic, w których dzieje się niewiele. Wystarczy tam pojechać raz na tydzień, pobawić się, poanimować. Przygotowujemy się też do realizacji projektu, który nazywa się „Uczuś”. To autobus z wnętrzem edukacyjnym do odrabiania lekcji i sprzętem do animacji. Chcemy nim wyjeżdżać w teren, pomagać w lekcjach i bawić. Marzeniem jest również ranczo pod Toruniem, gdzie będziemy wyjeżdżać z naszymi dziećmi na weekendy, by miały tak jak było kiedyś podczas wakacji u babci na wsi.
Jednak naszym największym pragnieniem jest, by w końcu przestać funkcjonować. Chcielibyśmy, żeby nie było potrzeby istnienia takiej „Wędki” i aby nasz świat zainteresował się dziećmi, które gubi.