W tym powołaniu Henryk Drozd trwa już 70 lat! Pochodzi z parafii pw. Przemienia Pańskiego w Sanoku. Tak wspomina powojenny czas: – Ministrantem zostałem w wieku 11 lat, po przyjęciu Pierwszej Komunii Świętej, bo wcześniej nie można było służyć przy ołtarzu Pańskim. Byłem wtedy uczniem trzeciej klasy szkoły podstawowej. Było to 15 września 1946 r. Ministrantury uczyłem się po łacinie i po polsku z wydanego w USA „Mojego niedzielnego mszalika”. Dopiero Sobór Watykański II wprowadził język ojczysty jako obowiązkowy do celebrowania modlitw Najświętszej Ofiary. Od swojego księdza katechety otrzymałem pisemną zgodę skierowaną do mojego proboszcza parafii farnej, iż spełniam wymogi ministranta. Było nas wtedy bardzo wielu, aż 280 moich rówieśników pragnęło być ministrantami. Nasz ksiądz proboszcz musiał tworzyć grupy ministranckie na poszczególne Msze święte, by każdy mógł w ten sposób służyć Bogu”.
Zapewne pan Henryk byłby do tej pory w Sanoku, gdyby nie powołanie do zasadniczej służby wojskowej w Szczecinie jesienią 1957 r. Jako żołnierz także był ministrantem w kościele znajdującym się najbliżej koszar, na co otrzymywał przepustki niedzielne i zgodę przełożonych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Po odbyciu służby wojskowej osiedlił się w Grodzie Gryfa, gdzie poznał Genowefę i w styczniu 1960 r. zawarł z nią sakramentalne małżeństwo w starym kościele, obsługiwanym do dnia dzisiejszego przez księży Towarzystwa Chrystusowego.
Ponad 30 lat pracował w różnych firmach Szczecina. Nigdy nie zaprzestał posługi ministranckiej w czasie Mszy św., nabożeństw i religijnych uroczystości. Także obecnie, gdy jest emerytem, podkreśla rangę tego świeckiego apostolatu w Kościele: – Miłość do ministrantury zawdzięczam rodzinnemu domowi i ówczesnym księżom. Dzięki takiej czynnej obecności na Eucharystii stale umacniałem swoją wiarę, bo stałem się lepszym katolikiem, mężem, ojcem, dziadkiem, kolegą, pracownikiem i działaczem społecznym. Jestem również lektorem, dzięki temu poznałem jeszcze wnikliwiej treść Pisma Świętego. Młodym ministrantom wyjaśniam niezwykłą rolę służenia przy ołtarzu, na którym odbywa się Bezkrwawa Ofiara.
Henryk Drozd jest lubianym lektorem w swojej szczecińskiej parafii, bo – jak twierdzi – poprawnego czytania nauczył się w sanockiej szkole podstawowej, a potem w licealnej klasie. Przed każdą Mszą św., na której ma czytać lekcję, starannie przygotowuje się w domu, wielokrotnie czytając biblijne teksty. A każdy czyta się inaczej, pomimo, że są tego samego autora.
Senior polskich ministrantów jest dumny ze swej rodziny, z żony, z którą idzie przez życie już 56 lat, trójki dzieci, sześciorga wnucząt i dwojga prawnucząt. Jest inwalidą wzroku pierwszej grupy, od ćwierć wieku prowadzi jeszcze koło Polskiego Związku Niewidomych. Marzył o stałym diakonacie lub posłudze nadzwyczajnego szafarza Komunii Świętej, ale nie przyjęto go do takiej służby z powodu osiągnięcia wieku emerytalnego. Zawsze pogodny i życzliwie nastawiony do wszystkich Henryk Drozd z Sanoka jest wierny swej dewizie życiowej: „Chcieć to móc”. Siły do takiej życiowej pielgrzymki znajduje w 70-letniej posłudze ministranckiej.