Od czasów „Plutonu”, jednego z najbardziej poruszających filmów o wojnie w Wietnamie, każdy film Olivera Stone’a wywoływał ożywioną dyskusję. Reżyser nie boi się tematów drażliwych, o których nie mówi się głośno. Tak było także z „Wall Street”, „Urodzonym 4 lipca”, „JFK” czy „Urodzonymi mordercami”. Wzbudzały emocje, niektóre wywołały dyskusje, np. co można, a czego nie wolno pokazywać na ekranie. Potem Stone stracił jednak formę, a najnowszy obraz – „Snowden” – o autorze największego wycieku tajnych danych w historii USA – podtrzymuje tę tendencję. Edward Snowden to z pewnością postać ciekawsza od tej, którą pokazał w filmie Stone, a która sprowadza się do młodego specjalisty z CIA i NSA, który zaprotestował przeciwko powszechnej inwigilacji. „Snowden” to dowód na to, że sam temat nie wystarczy, trzeba jeszcze napisać dobry scenariusz i zrobić atrakcyjny film. A tak wyszła laurka dla ukrywającego się gdzieś w Rosji, coraz bardziej zapominanego Snowdena.
Pomóż w rozwoju naszego portalu