Nie lubię słowa "umartwienie", bo kojarzy się ze śmiercią i grobem. Tymczasem praktyki postne podejmują nie ci, którym życie obrzydło, ale ci, którzy cenią je tak bardzo, że chcą żyć wiecznie. Mało tego,
oni kochają nade wszystko samo źródło życia. Post jest dla nich wyrazem miłości nie tylko do Boga i do bliźniego, ale - co może najmniej oczywiste - również do siebie samego. Jest doskonałym narzędziem
formowania dojrzałej osobowości. Uczy zachowania w życiu właściwych proporcji między tym, co doczesne i tym, co wieczne.
Używanie świata musi być podporządkowane głosowi rozumu i sumienia. Codzienność składa się z wyborów nie tylko między tym, co dobre i co złe, ale również między tym, co dobre, a tym, co lepsze i ważniejsze.
Przecież nawet Małysz nie opycha się czekoladkami, które reklamuje, jeśli chce szybować na wietrze a nie spadać jak kamień. Zamiast więc mówić o wyrzeczeniach i umartwieniach postnych, lepiej mówić o
życiowej mądrości.
Post ma tę zaletę, że angażuje całego człowieka, jego duszę i ciało. Weryfikuje pobożne postanowienia, bo nie kończy się na uczuciach i czczym gadaniu. Może dlatego Chrystus podkreślał skuteczność
postu i modlitwy w walce z Szatanem. Bynajmniej nie jest to jednak rodzaj głodówki zmuszającej Boga do działania. Post jest bowiem znakiem głębokiego uniżenia przed Bogiem i zawierzenia Mu.
W poście ważniejsze jest ograniczanie siebie dla kogoś, niż ograniczanie się od czegoś. To ograniczanie swoich zachcianek łączy się nierozdzielnie z wieloraką jałmużną wobec bliźnich. W przeciwnym
razie mogłoby dojść do faryzejskiej kazuistyki pozwalającej zajadać się w piątek łososiem z rusztu i odnosić się z pogardą do "grzesznika" połykającego kęs pasztetowej. Post jest wyrazem tej miłości,
która wcale nie jest głupia ani ślepa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu