Donald Trump zjawił się w Brukseli, aby uczestniczyć w szczycie NATO. Okazję tę wykorzystał, aby przypomnieć sojusznikom o finansowych zobowiązaniach. Obejmują one konieczność przekazywania na obronność dwa procent produktu krajowego brutto. Polska ten wymóg spełnia, ale wiele innych krajów nie.
Problem mają na przykład Niemcy, które od dawna zapowiadają wywiązanie się ze zobowiązań, jednakże w dłuższej perspektywie czasowej. Amerykański prezydent mówił w stolicy Belgii, że jest to nieuczciwe w stosunku do amerykańskiego podatnika. Następnie, podczas szczytu G7, czyli najbogatszych państw, na Sycylii zapowiedział, że USA wycofają się z porozumienia klimatycznego z Paryża, nie dając też nadziei na finalizację umowy o wolnym handlu pomiędzy Unią Europejską a Stanami Zjednoczonymi, czyli TTIP.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Odmówił też udziału w końcowej, tradycyjnej konferencji prasowej. Do prasy wyciekły za to wypowiedzi Donalda Trumpa z Brukseli, w których narzekał na nadwyżkę handlową Niemiec w relacjach z USA. „Zobaczcie, ile milionów samochodów sprzedają w USA. Straszne. Skończymy z tym”, miał mówić główny lokator Białego Domu. „Źli, bardzo źli Niemcy”, konkludował. Czy mogą więc dziwić nieprzychylne komentarze w prasie niemieckiej oraz krytyczne wypowiedzi polityków, szczególnie kanclerz Angeli Merkel i konkurenta do tegoż urzędu Martina Schulza? Ten ostatni stwierdził, że Donald Trump stosuje polityczny szantaż. I tak łagodnie, w porównaniu z tym jak dokazywał pan Schulz w Parlamencie Europejskim i to nie tylko jako jego przewodniczący. Jeszcze nie tak dawno twierdził przecież, że europejskiego ducha należy wprowadzać siłą "mit Macht durchsetzen".
A tu okazuje się, że w przypadku Trumpa nic z tego. Co więcej, amerykański Donald nie przywiązywał większej wagi do spotkań z brukselskimi urzędnikami, takimi jak Donald Tusk i Jean-Claude Juncker. Obaj chcieli zainteresować czymś ważnego gościa, a wyszło jak zawsze. Czyli żenada. Tusk w świetle kamer chwalił się, że Unia Europejska ma dwóch prezydentów, a Juncker natychmiast wypalił, że o jednego za dużo, wskazując właśnie na Donalda Tuska. No cóż, Donald Trump wrócił do Stanów, a nam został drugi Donald, ten zbędny.