Na Kresach wschodnich dzisiejszej Polski mieszkało wielu obywateli polskich pochodzenia ukraińskiego i wyznania prawosławnego lub katolickiego obrządku wschodniego tzw. greko-katolicy. Zmiana granic i przesiedlenia ludności zmieniły sytuację do tego stopnia, że dziś pozostały tylko cerkwie, ale są one najczęściej kościołami katolickimi, albo służą niewielkiej wspólnocie Kościoła prawosławnego. Goście z zachodniej Polski uważają, że tu na Wschodzie mieszkają ludzie mówiący po ukraińsku i uczęszczający do cerkwi i dziwią się, że rzeczywistość jest inna. Niekiedy osoby związane z cerkwią żyjąc w diasporze nie ujawniają swojej przynależności kościelnej i w małych miejscowościach uchodzą za niewierzących. Za rządów PRL bezpieczniej było uchodzić za niewierzącego niż wiązać się z Kościołem katolickim. W niewielkim miasteczku, gdzie senne kamienne lwy wygrzewają się pilnując parku, dawniej żyło wielu prawosławnych, greko-katolików i żydów. Dziś nie zostało prawie nic z tej wyznaniowej mozaiki, oprócz pięknej drewnianej cerkiewki ze ślicznym starym ikonostasem. Obecnie służy ona katolikom jako kościół pomocniczy. Na terenie parafii rzymskokatolickiej żyje kilka starszych osób wyznania prawosławnego i prawie wszystkie korzystają z posługi sakramentalnej w naszym kościele. Do cerkwi udają się tylko podczas jakiegoś wielkiego święta. Każdy proboszcz zadomowiony w swojej parafii w zasadzie zna swoich parafian, to jednak zdarzają się sytuacje wyjątkowe, jakby echo minionych czasów. Tak było w tym wypadku. W środku tygodnia do kancelarii przyszła siostra opiekunka PCK z prośbą, aby udać się do chorej nauczycielki języka rosyjskiego. Zdziwiłem się, bo wymieniona osoba nie należała do naszej wspólnoty i nigdy do kościoła nie przychodziła. Zapytałem czy ta pani rzeczywiście chce się wyspowiadać, ale siostra tego nie była pewna. Odpowiedziała, że tylko wypełniła swój chrześcijański obowiązek, a dalej niech ksiądz działa. Pomyślałem wtedy: moje działanie nic tu nie da bez pomocy Ducha Świętego, do którego gorliwie zacząłem się modlić. Z rozmowy z sąsiadami dowiedziałem się, iż rodzice pani Luby chodzili do cerkwi. Co robić? Zadzwoniłem do najbliższej parafii prawosławnej, ale proboszcza nie było, wyjechał na kilka dni do Warszawy. Postanowiłem pójść i porozmawiać. Na wszelki wypadek zabrałem ze sobą stułę najbardziej przypominającą prawosławną i modlitewnik. W mieszkaniu zastałem panią Lubę samą, przywitałem się i zacząłem rozmowę oczywiście o szkole, dzieciach, młodzieży i jej pracy. Temat chwycił, mimo cierpienia można było z nią porozmawiać. Przybyłem tu jednak nie na grzecznościowe pogadanie sobie, ale aby doprowadzić do pojednania z Bogiem w obliczu śmierci. Zapytałem więc, czy zechciałaby się wyspowiadać? Pani Luba popatrzyła na mnie zimnym i przenikliwym wzrokiem, zrobiłem się bardzo malutki, wydawało mi się przez chwilę, że deski podłogi ustępują, a ja wrastam w ziemię. Wreszcie zapytała: " a ksiądz ruski czy polski?". Zakręciło mi się w głowie, zacząłem się zastanawiać co teraz odpowiedzieć. Powiedzieć, że jestem kapłanem " polskim" to na pewno nie zechce się wyspowiadać, powiedzieć, że " ruskim" to skłamię. Tak źle i tak niedobrze. Boże co mam robić? Nigdy nie znalazłem się w takim położeniu, nie uczono w żadnym seminarium jak zachować się w podobnych sytuacjach. Faktem jest, że kobieta umiera, widać jakąś iskrę wiary, czy mogę dopuścić do sytuacji zejścia z tego świata bez pojednania się z Bogiem? Odpowiedź przyszła na pewno z "Góry" i postanowiłem powiedzieć słowo "ruski kapłan" i wtedy rozpoczęła się spowiedź. Gdy wymawiałem słowa rozgrzeszenia twarz chorej rozpogadzała się. Potem namaściłem świętym olejem, ale nie było Komunii św. bo nie zdążyłem już zanieść. Tę spowiedź długo będę pamiętał, a jeszcze bardziej rozradowane oblicze chorej. To są chwile największej radości kapłana, kiedy można uczynić kogoś szczęśliwym, a niewątpliwie tak stało się w tym wypadku. Śmierć nie śpieszyła się bardzo, jakby czekała na tę spowiedź, to Bóg czekał i dał łaskę uporządkowania wszystkiego do końca i dla Niego nie było ważne to w jakim obrządku sprawowany będzie sakrament. Za kilka dni pogrzeb. Rodzina zaprosiła kapłana prawosławnego. Ciało zmarłej wprowadzono do odnowionej cerkiewki służącej, nam, katolikom. W pogrzebie uczestniczyli w zdecydowanej większości katolicy, nie bardzo rozumiejący język staro-cerkiewny, ale modlili się tak jak potrafili, na pewno z głębi serca. Po pogrzebie wizytę na plebanii złożył duchowny prawosławny prowadzący pogrzeb, opowiedziałem mu całą historię ze spowiedzią, bardzo mi dziękował i był zdziwiony, że katolicki kapłan zna liturgię i obrzędy Kościoła wschodniego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu