"Światło przyszło na świat...
Kto spełnia wymagania prawdy, zbliża się do światła,
aby się okazało, że jego uczynki są dokonane w Bogu"
(J 3,19; 21).
Te słowa Ewangelii przyszły mi na myśl w trzecią rocznicę śmierci znanej szczególnie mieszkańcom Sanoka profesor Heleny Kosiny. W 2001 r. ukazała się drukiem praca zbiorowa w opracowaniu Ewy Oklejewicz pt. Przez Krzyż do Nieba, zawierająca wspomnienia byłych uczniów, znajomych i przyjaciół profesor Kosiny. Była Ona dla nich - jak napisano w dedykacji książki - "drogowskazem i wzorem jak zdążać przez Krzyż do Nieba". Materiałem zebranym w tejże książce posłużę się w przybliżeniu Czytelnikom tej pięknej postaci.
Profesor Helena Kosina
Urodziła się 22 maja 1900 r. w Starzawie koło Chyrowa (powiat starosamborski, woj, lwowskie, diecezja przemyska). . Rodzicami Heleny byli Jan Kosina oraz Paulina Girtler von Kleeborn. Rodzina ojca wywodziła
się z Czech na pograniczu Bawarii, matki zaś z austriacko-węgierskiej szlachty. Ojciec Heleny po ukończeniu studiów, najpierw jako inżynier leśnictwa był nadleśniczym w kilku rejonach byłej Galicji, później
prowadził założoną przez siebie w Sanoku prywatną kancelarię mierniczą i wykładał na Wydziale Leśnictwa w Politechnice we Lwowie. Matka ukończyła Konserwatorium Muzyczne we Lwowie i była uzdolnioną pianistką,
ale po wyjściu za mąż, zajęła się prowadzeniem domu i wychowywaniem dzieci, trzech synów i córki. Helena po ukończeniu ówczesnej szkoły podstawowej w 1914 r. wyjechała z rodziną do Wiednia, a po powrocie
do Sanoka uczęszczała do Wyższego Instytutu Żeńskiego Naukowo-Wychowawczego i po zdaniu wymaganych egzaminów w Krośnie, otrzymała prawo nauczania w szkołach podstawowych. Podjęła praktykę nauczycielską
w szkołach powszechnych powiatu sanockiego; w Bukowsku i Olchowcach. Od początku pracy pedagogicznej pracowała w szeregach harcerstwa. Pragnąc dalej się kształcić, rozpoczęła studia na Uniwersytecie Jagiellońskim
na wydziale filozofii, zakończyła zaś na wydziale humanistycznym Uniwersytetu w Poznaniu w 1930 r. tytułem magistra filologii polskiej. Studiując uczyła także w Prywatnym Miejskim Seminarium Żeńskim w
Sanoku. Od 1931 r. do wybuchu II wojny światowej pracowała w Państwowym Gimnazjum i Liceum im. Św. Stanisława Kostki w Końskiem, jako nauczycielka języka polskiego i wychowawczyni, prowadząc także bibliotekę
oraz zajęcia w Drużynie Harcerskiej im. Królowej Jadwigi Komendy Chorągwi Kielecko-Radomskiej. W czasie okupacji nauczała nie tylko oficjalnie w szkole powszechnej, ale także prowadziła tajne nauczanie
przygotowując nielegalnie młodzież do egzaminu dojrzałości oraz należała do komisji egzaminacyjnych. Po wojnie, w 1945 r., została powołana przez Kuratorium Okręgu Szkolnego na nauczyciela Państwowego
Gimnazjum i Liceum Męskiego im. Królowej Zofii w Sanoku. Uczyła również w Liceum Męskim, w II Państwowym Gimnazjum i Liceum Żeńskim, wreszcie w Państwowym Liceum Pedagogicznym - do przejścia na emeryturę
w 1957 r. z powodu powolnej utraty wzroku. Za swą pracę nauczycielską została odznaczona Medalem Komisji Edukacji Narodowej, Odznaką za Tajne Nauczanie i Złotą Odznaką Związku Nauczycielstwa Polskiego.
Już jako zupełnie ociemniała udzielała korepetycji z języka polskiego i łaciny. Kiedy zaczęły się kłopoty z oczyma, nawiązała kontakt z Ośrodkiem Niewidomych w Laskach koło Warszawy, jeździła tam nieraz
zaczerpnąć duchowych mocy do niesienia krzyża swojego kalectwa. Wielką pomocą była dla niej wieloletnia opieka duchowa ks. Tadeusza Fedorowicza - duszpasterza Ośrodka, zmarłego w 2002 r. w opinii świętości.
W pierwszych latach emerytury, gdy była jeszcze silniejsza, codziennie uczestniczyła we Mszy św. w kościele Najświętszego Serca Jezusowego w Sanoku, prowadzona przez ofiarnych przyjaciół. Potem nastąpił
wieloletni okres cierpień i doświadczeń - poważne oparzenie nogi, pożar mieszkania, pobyty w szpitalu. W 96. roku życia złamała nogę w biodrze, co w jej wieku nie rokowało nadziei na wyzdrowienie. Po
trzymiesięcznym pobycie w szpitalu wróciła do domu, skazana na stałe leżenie w łóżku i opiekę ofiarnych osób.
Zmarła zaopatrzona świętymi sakramentami w swoim mieszkaniu przy ul. Jagiellońskiej 51, 1 marca 2000 r. około godz. 5.30, w setnym roku życia. Pogrzeb odbył się na Cmentarzu Głównym w Sanoku, 3 marca
przy nadzwyczajnie licznym udziale pogrążonych w żalu przyjaciół. Ciało zostało złożone w grobowcu rodzinnym Kosinów, ale przyjaciele Zmarłej zamierzają wybudować dla Niej osobny grobowiec. (1) Jak kiedyś
w domu, tak obecnie grób jej nawiedzają wierni przyjaciele przekonani, nie tyle o potrzebie modlitwy za Nią, ile modlitwy za Jej przyczyną.
Uczynki dokonane w Bogu
Życie Heleny Kosiny, było niezmiernie bogate w zdarzenia i doświadczenia, które hartowały Ją wewnętrznie i czyniły człowiekiem wartościowym.
Aby móc wskazywać drogę dobra innym, trzeba najpierw samemu tę drogę znać i nią iść. Dlatego pani Helena pragnęła wiedzy i pomimo wielu trudności zdobywała ją chcąc się nią dzielić z innymi, a zwłaszcza
z umiłowaną młodzieżą, której się całkowicie poświęcała. Nawet już niewidoma cieszyła się ze spotkań z młodymi, dawała korepetycje, podnosiła na duchu, dzieliła się z nimi nie tylko wiedzą i czasem, ale
niejednokrotnie i groszem, choć sama nie miała go za wiele. Chciała orientować się na bieżąco we wszystkich wydarzeniach politycznych, problemach społecznych świata, kraju i regionu. Słuchała radia, dyskutowała
z odwiedzającymi ją osobami. Czytała wiele książek, także współczesną literaturę, a gdy już nie widziała, słuchała nagranych na taśmach magnetofonowych.
Z wiedzą ogólną i pedagogiczną łączyła pragnienie lepszego poznania Boga w Jego Słowie. Codziennie czytała, a gdy już nie mogła czytać, prosiła o odczytywanie jej tekstów Pisma Świętego i czasopism
religijnych, a zwłaszcza Posłańca Serca Jezusowego. Jeździła do Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża w Warszawie, a potem do Lasek koło Warszawy na rekolekcje niewidomych, prowadziła korespondencję z
kapelanem Ośrodka Niewidomych w Laskach ks. Tadeuszem Fedorowiczem.
Profesor Kosina była osobą bardzo religijną i rozmodloną. Każdego dnia modliła się na różańcu, który zawsze miała przy sobie. Prosiła też odwiedzające Ją osoby, aby razem z Nią go odmawiały w różnych
intencjach. Gdy tylko mogła, każdego dnia uczestniczyła we Mszy św. Wielką radością był dla Niej pobyt w Domu Wypoczynkowym Sióstr Nazaretanek w Komańczy. Oprócz walorów rekreacyjnych pięknej, zdrowej
okolicy, panią Helenę cieszyła bliskość Jezusa w domowej kaplicy. Komunia Święta, którą przyjmowała była dla Niej wielkim przeżyciem. Gdy już nie mogła chodzić do kościoła, przyjmowała Komunię Świętą
w pierwsze soboty miesiąca, długie chwile trwając na modlitwie dziękczynnej.(2)
Gdy już mówić nie mogła, na zapytanie kapłana, czy chce przyjąć Komunię Świętą, ku wielkiemu zdziwieniu obecnych wprost krzyknęła: "Tak". I to było jej ostatnie słowo jakie usłyszeli - jej AMEN tyle
razy wypowiadane podczas przyjmowania Komunii Świętej. Prosiła, aby do trumny włożyć jej różaniec, krzyżyk i gromnicę, przy której - jak mówiła - umarła Jej babcia i mama.
O śmierci rozmawiała, jako czymś zupełnie naturalnym, jako przejściu do Domu Ojca. Przygotowywała się do niej z całą powagą i z ufnością w miłosierdzie Boże. Była pełna wdzięczności dla Boga powtarzając
innym, nieraz dotkniętym cierpieniem i przygnębionym na duchu: "Za wszystko trzeba Panu Bogu dziękować".
Umiała odważnie stanąć w obronie wiary. Uczestnicząc raz w tzw. "szkoleniu ideologicznym", którym poddawano w czasach zniewolenia komunistycznego przede wszystkim nauczycieli, gdy przysłany z Kuratorium
Oświaty prelegent przeczył istnieniu Boga, pani Kosina włożyła obie ręce do swojej torebki i długo tam je trzymała. Zwróciło to uwagę zebranych i owego prelegenta, który zaintrygowany Jej zachowaniem
zapytał, dlaczego trzyma ręce w torebce. Wtedy Profesor wyjęła z torebki różaniec i odpowiedziała: "Modlę się za Pana na różańcu, żeby się Pan nawrócił i nie plótł bzdur, że Pan Bóg nie istnieje".
Pani Helena dotknięta ciężkimi doświadczeniami utraty wzroku, różnych dolegliwości fizycznych i duchowych, a także zmartwień i cierpień osób sobie drogich, nie traciła równowagi ducha, nie rozczulała
się nad sobą, nie chciała być ciężarem, ale pomocą dla bardziej nieszczęśliwych. Jasno widziała problemy i nieszczęścia drugich i przynajmniej modlitwą, dobrym słowem, a nieraz i humorem rozładowywała
smutne nastroje ludzi szukających u Niej duchowego wsparcia. Sama wiele przeżyła. W czasie wojny, od wybuchu bomby zginęli Jej najmłodszy brat i narzeczony, z którym łączyła nadzieje małżeństwa. Dwóch
Jej braci zostało rozstrzelanych w Katyniu, później zmarli rodzice, wreszcie utrata wzroku oraz inne cierpienia fizyczne i duchowe. Dlatego rozumiała cierpienia innych i potrafiła podnosić na duchu zwierzających
się Jej ze swoich nieszczęść. Nie zapomnę spotkania z panią Kosiną podczas mojej pracy w parafii Najświętszego Serca Jezusowego, z którą zawsze szczególnie związana była pani Helena korzystając z posług
duszpasterskich tutejszych kapłanów. W rozmowie na różne tematy, także jej kalectwa, usłyszałem słowa: "Jestem wdzięczna Panu Bogu za to, że nie widzę, bo teraz dopiero widzę więcej". (3)
Z miłością do Boga i ludzi pani Kosina łączyła miłość Ojczyzny. Poświęciła się pracy nauczycielskiej i wychowawczej, aby kształtować umysły i serca dzieci oraz młodzieży. Włączyła się w pracę w harcerstwie,
aby uczyć młodych hartu ducha, pracy nad kształtowaniem w sobie człowieka wartościowego, odpowiedzialnego za siebie oraz innych. Wpajała swoim uczniom miłość do ojczystego języka, przyrody i tradycji
narodowych. Interesowała się sprawami Ojczyzny, problemami bezrobocia i przestępczości, ubolewając nad degradacją człowieczeństwa i polskości u wielu Polaków. Podczas pracy w szkole (1931-1939) współpracowała
w wydawaniu czasopisma dla młodzieży gimnazjalnej: Młoda myśl, prowadziła Kółko Polonistyczne wpajając w umysły młodych zamiłowanie do literatury polskiej. Od uczniów wymagała zdyscyplinowania, solidnej
wiedzy, obowiązkowości, dążenia do doskonałości, odwagi w pokonywaniu trudności, dając przy tym swoją osobą przykład takiego stylu życia. Stąd ten wielki szacunek dla Niej u jej byłych uczniów i wdzięczność
za pozostawiony wzór człowieczeństwa i pedagoga.
Profesor Kosina szanowała i kochała ludzi, nawet tych zagubionych i potępianych przez ogół. Szukała zawsze usprawiedliwienia ich postępowania. Dla wszystkich miała dobre słowo. Pamiętała o wszystkich
swoich bliskich i znajomych, żyła ich problemami, uczestniczyła duchem w ich radościach i smutkach, przeżywając je jak swoje. Za wszystkich się modliła i ofiarowywała Panu Bogu swoje cierpienia. Wszystkich
onieśmielała swoją bezpośredniością, serdecznością, gościnnością i niekłamaną dobrocią. Wspomniane przymioty charakteru profesor Heleny Kosiny zjednały Jej wielu przyjaciół, którzy towarzyszyli Jej życiu
i cierpieniu aż do śmierci.
Mamy nadzieję, że Pan Bóg potwierdzi piękno nadprzyrodzone Jej życia znakami łask, które przyczynią się do pełniejszego ukazania Kościołowi przemyskiemu tej świątobliwej osoby. Niech Ona nadal świeci
przykładem swojego życia i wskazuje nam drogę, którą Ona już przeszła, a która wiedzie przez Krzyż do Nieba.
1 W roku 2002 powstało w Sanoku przy parafii Podwyższenia Krzyża Świętego Stowarzyszenie Przyjaciół Heleny Kosiny, które zgodnie z wymogami prawa oficjalnie zarejestrowane, ma swój statut i liczy obecnie
około kilkudziesięciu osób.
2 Opiekę duszpasterską nad chorą sprawowali Ojcowie Franciszkanie, z racji przynależności ulicy Jagiellońskiej do parafii Podwyższenia Krzyża Świętego.
3 Wspomnienie Autora powyższego artykułu.
Pomóż w rozwoju naszego portalu