...tym, którzy pamiętają...
...tym, którzy chcą wiedzieć
...Święta po polsku...
Moja babcia mawiała, że malowanie pisanek to "babska rzecz". "Jak ziemia woskowi nie szkodzi, tak twoje oczy niech nie szkodzą pisankom" - mawiały w dawnej Polsce niewiasty i wyrzucały z izby mężczyzn,
by im w kraszeniu jaj nie przeszkadzały. Pisanki, kraszanki, oklejanki miały bowiem znaczenie symboliczne - zaczynanie od nowa, powrót do źródła życia, zmartwychwstanie. W Krakowskiem jeszcze w XIX w.
mawiano, że Chrystus wstał z grobu, jak "z jaja kurczę".
W dawnych czasach wierzono, iż jajko leczy choroby, chroni domostwa przed pożarem, daje siłę oseskom, potrafi nawet skłonić czyjeś oporne serce do miłości. Malowanie pisanek stawało się preludium
radosnych Świąt Wielkanocnych. Gdy w Wielką Sobotę idzie się z koszykiem do świątyni, by jadło poświęcić, musi w owym znaleźć się reprezentacja wszystkiego, co stanowi świątecznego stołu ozdobę, ale nade
wszystko - jajka. Do spożywania w czasie Świąt poświęconego jadła przywiązywano w Polsce tak duże znaczenie, iż do XIX w. kapłan objeżdżał wszystkie, co znaczniejsze domy w parafii i skrapiał święconą
wodą całe, obficie zastawione stoły. Dziś zwyczaj każe przychodzić z koszem do kościoła, a zawartość skonsumować dopiero w niedzielny poranek, po powrocie ze świątyni. Nic z tego, co poświęcone nie może
się zmarnować, nic nie wolno wyrzucić. Nawet skorupki pisanek należy spalić. Nim jednak nastanie świąteczny, niedzielny poranek, w Wielką Sobotę odbywa się w polskich kościołach piękne nabożeństwo światła.
W dawnych czasach gospodarze wygaszali wszelki ogień w obejściu, by po powrocie z modlitwy zapalić go od nowa ogniem poświęconym w kościele. Cały dom skrapiano poświęconą wodą. Przygotowywano się w ten
sposób do pełnego przeżycia nadchodzących Świąt, do pełnej przemiany.
W niedzielę budził ludzi czysty i jasny dźwięk dzwonu wzywającego na Rezurekcję. Jego głos miał wyrzucać z ludzkich serc nienawiść. Do XVIII w. Rezurekcje odprawiane były o północy. Może jednak zwyczaj
hałasowania, jaki poprzedza tę Mszę św., to ciągle w Polsce celebrowane strzelanie z petard, kapiszonów, pistoletów i czymkolwiek co jest w stanie uczynić huk, spowodowało przeniesienie Mszy rezurekcyjnej
na poranek. Oczywiście, to wytłumaczenie laika i zapewne istnieje jakiś poważny, teologiczny powód owej zmiany.
Co następuje po powrocie z kościoła - każdy Polak wie, ten mieszkający w Ameryce także. Uroczyste, rodzinne śniadanie w radosnej atmosferze. My, Polacy, lubimy biesiadować, a wielkanocne śniadanie
jest do tego doskonałą okazją. Wśród bliskich, wspomnień, przekomarzań i śmiechu czas szybko płynie. Ci, którzy zwykli w ten dzień bawić dziatwę szukaniem pisanek po domu i w ogrodzie, mogą być pewni,
że też kultywują rodzime tradycje. Zwyczaj "szukania zająca" znany był bowiem w Polsce od wieków, głównie na Śląsku i Pomorzu. Do dobrego tonu należy nadal w Polsce "odwiedzanie grobów". Niektórzy idą
wtedy na cmentarz i zostawiają na miejscu spoczynku swoich bliskich odrobinę świątecznego jadła; inni starym zwyczajem obchodzą (w wersji współczesnej objeżdżają), kilka kościołów, by podziwiać puste
już Groby Chrystusa i pomodlić się przy każdym chwilę.
W Małopolsce w noc z niedzieli na poniedziałek pojawiały się po wsiach "dziady dyngusowe". Okropieństwo! Poowijane w słomę stwory, którym wolno tylko mruczeć i stękać, chodzą od domu do domu, prosząc
o jadło i napitek. Ten zabawny zwyczaj wziął się z mało zabawnego zdarzenia. Otóż w czasach najazdów tatarskich do jednej z góralskich wsi weszli jeńcy - uciekinierzy z niewoli tatarskiej - okrutnie poturbowani.
Wyrwano im języki i zmasakrowano twarze. Górale nie przelękli się obcych. Opatrzyli im rany, nakarmili, napoili i dali dach nad głową. Ponoć od tego czasu ta wieś nazywa się Dobra. W innym regionie Polski,
niedaleko Raciborza na Śląsku Opolskim, od 300 lat wyrusza spod kościoła w Pietrowicach Wielkich procesja 100 koni. Na jej czele - proboszcz na koniu, obok dwóch innych mężów: jeden z figurą Chrystusa
Zmartwychwstałego, drugi z krzyżem. Za nimi konni w odświętnych strojach. Taka kawalkada wielkanocna zmierza do starego drewnianego kościółka, by tam sprawować Mszę św. Po niej, ku radości gawiedzi, ma
miejsce szalony wyścig, wyścig na cześć Jezusa, Zwycięzcy śmierci.
Drugi dzień Świąt, poniedziałek, zwany onegdaj żartobliwie "Dniem św. Lejka", nie mógł przejść na sucho. Szczególnie ładnym pannom. Dziewczyna, która tego dnia nie spływała obficie wodą, czuła się
tym faktem urażona. Skąd zwyczaj oblewania wodą bliźnich? Otóż z przebitego boku Chrystusa wypłynęły krew i woda. Oblewanie wodą miało w tradycji ludowej proste nawiązanie do tego zdarzenia. W Polsce
zwykło się sądzić, iż w sposób bezpardonowy lało się wodą jedynie chłopstwo - państwo czynili zadość zwyczajom w sposób bardziej elegancki. Tymczasem Jędrzej Kitowicz, dowcipny obserwator życia w Rzeczypospolitej
szlacheckiej, pisał: "gdy się rozswawoliła kompania, panowie, panie, panny, dworzanie, nie czekając swego, lali jedni drugich wszelkimi statkami jakich dopaść mogli. Hajducy i lokaje donosili cebrami
wodę, a kompania dystyngowana, czerpiąc od nich, goniła się i oblewała od stóp do głów, tak iż wszyscy zmoczeni byli, jakby wyszli z jakiego potopu".
Do dziś w niektórych miejscach Polski chodzi się "z kurkiem". Jest to wielkanocna wersja bożonarodzeniowych kolędników. Młodzi ludzie odwiedzają gospodarzy, życząc im zdrowia i pomyślności, w zamian
za poczęstunek. Dawnymi czasy "kurkiem" był żywy kogut opity spirytusem, by był spokojny i głośno piał. Potem używano drewnianego ptaka, sadzanego na wózku i wożonego po wsiach z pieśnią i radosnymi okrzykami.
Na Śląsku Cieszyńskim ładne dziewczyny nie tylko oblewano wodą, ale i "suszono" za pomocą wierzbowych witek. W Krakowie, na Kazimierzu, od wieków odbywa się przy klasztorze Norbertanek odpust Emaus, z
którym wiąże się także zwyczaj zaczepiania niewiast rózgami i wołaniem za nimi: "Cóż tak nieskoro idziesz na Emaus". W tym samym królewskim grodzie, już w poświąteczny wtorek, zacni mieszczanie krakowscy,
dzierżąc w dłoniach kosze pełne resztek ze świątecznych stołów, wybierali się na spacer ku wzgórzu na Krzemionkach, gdzie wedle legendy spoczywa założyciel miasta, Krak. Do podnóża wzgórza zbiegała się
wtedy z miasta cała czereda głodnych biedaków i studentów krakowskiej Alma Mater. Wiedzieli, że za chwilę polecą z góry pierniki, orzechy, ciastka i smakowite kiełbasy.
Żyjąc z dala od kraju, czasem zapominamy, jak bogata i wielowiekowa jest kultura kraju, z którego pochodzimy. Że nie mamy się czego wstydzić. Przeciwnie, powinniśmy zabiegać o to, by bogactwo naszej
rodzimej kultury stanowiło nasz znak rozpoznawczy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu