Jak daleko lekarz może ingerować w życie pacjenta? Czy zawsze powinien mówić prawdę o nieuleczalnej chorobie? Jak w trudnym zawodzie przeżywa swoje chrześcijaństwo? Te i inne pytania stawiamy Izabeli Pakulskiej, lekarzowi z poradni kardiologicznej i wolontariuszce Hospicujm Domowego prowadzonego przez Księży Marianów.
IRENA ŚWIERDZEWSKA: Czy lekarze obchodzą dzień chorego?
LEK. IZABELA PAKULSKA: Dla mnie dzień chorego jest zawsze. Codziennie mam do czynienia z chorymi ludźmi. Pacjent wymaga opieki każdego dnia.
- Wiąże się to również z Pani osobistym wyborem, poza pracą w przychodni pracuje Pani w Hospicjum Domowym prowadzonym przez Księży Marianów...
- Jestem wolontariuszką, ale nie widzę nic złego w pracy w tego rodzaju placówkach za wynagrodzeniem. Myślę, że wielu lekarzy pracuje również poza stałą placówką zatrudnienia. Poza tym jest to specyficzny zawód. Jeżeli ktoś potrzebuje pomocy to trudno odmówić. Nie zajmuję się pacjentami przez całą dobę. Gdyby tak było, chyba przestałabym ich lubić. Mam kilku pacjentów hospicyjnych, którymi zajmuję się wówczas kiedy potrzebują opieki lekarza. Nie mam praktyki prywatnej, czasem służę pomocą przyjaciołom, rodzinie. Poza tym prowadzę bogate życie towarzyskie. Jestem we wspólnocie formacyjnej, skąd czerpię siłę.
- Spotkałam się z opinią, że pacjenta nie można traktować paternalistycznie. Kim dla Pani jako lekarza jest pacjent?
- Dla mnie jest on partnerem. Pacjent to osoba najbardziej zainteresowana swoim zdrowiem, z nim rozmawiam na ten temat. Nie udzielam informacji o stanie zdrowia rodzinie, chyba że pacjent o to prosi. Jeśli podejmie sam taką decyzję, wówczas rozmawiam z rodziną.
- Na czym jeszcze polega partnerski układ lekarz-pacjent?
- Jeśli mam do zaproponowania rodzaj leczenia, to
pacjent musi wiedzieć na czym ma ono polegać. Wspólnie podejmujemy
decyzje. Mam na ogół pacjentów, którzy wymagają koronografii czy
by-pasów. Każdy zabieg wiąże się z pewnym ryzykiem. Jest rzeczą naturalną,
że przed zabiegiem pacjenci przeżywają lęk. Pacjent musi wiedzieć
po co jest zabieg wykonywany, jakie ewentualne zagrożenia mogą wystąpić
podczas badania i jakie będą konsekwencje przeprowadzonego zabiegu.
Są sytuacje kiedy wybór dalszego sposobu leczenia nie jest jednoznaczny,
wtedy mówię pacjentowi o moich wątpliwościach. Przedstawiam pacjentowi
możliwości, a wybór należy do niego.
Jeżeli chory bezwzględnie wymaga określonego badania
czy zabiegu wówczas rozmowa przyjmuje inny ton. Zamiast mówić, że
byłoby dobrze aby trafił do szpitala, mówię że uważam, że musi tak
zrobić. I tak decyzja będzie należała do niego. W partnerskim układzie
jest jedna ważna zasada. Pacjentowi należy mówić prawdę.
- Pozostaje kwestia przyjęcia diagnozy przez pacjenta. Czy lekarz może mieć tu swoją rolę?
- Jest to bardzo trudny moment. W przypadku pacjentów
bardzo ciężko chorych często jest tak, że nie chcą znać prawdy do
końca. Często my lekarze boimy się, że z ich strony będą pytania.
Tych pytań zwykle nie ma. Pacjent nie zawsze chce dowiedzieć się
jaki jest aktualny stan jego zdrowia. To daje się łatwo wyczuć. Pacjentowi
hospicyjnemu, który ma zaawansowany nowotwór i pyta mnie, czy ma
ciężką chorobę nie muszę mówić, że ma raka. Mogę powiedzieć: "Tak,
ma pan ciężką chorobę". Ale jeżeli pacjent chce dokładnie dowiedzieć
się jaki jest stan jego zdrowia, to nie należy kłamać. Najtrudniejsze
pozostaje pytanie o sposób, w jaki należy poinformować o ciężkiej,
nieuleczalnej chorobie.
Bardzo ważne jest, żeby nie stracić kontaktu z pacjentem.
Jeśli ciężko chory pacjent próbuje podejmować rozmowę na temat stanu
swojego zdrowia i jest zbywany zapewnieniami ze strony rodziny i
lekarzy, że wszystko będzie dobrze, szybko traci kontakt z otoczeniem.
Ale jeżeli traktowany jest jako partner, to takie trudne rozmowy
są możliwe do przeprowadzenia. Bardzo często pacjenci potrzebują
rozmowy po to tylko, żeby podzielić się swoimi obawami.
Mam często do czynienia z pacjentami po zawale. Wielu
pacjentów mówi, że choroba pozwoliła im inaczej spojrzeć na życie,
na sprawy zawodowe, sposób odżywiania się, nałogi. Okazało się, że
rzucenie palenia, które było problemem przez 20 lat, nagle stało
się proste. Często następuje zmiana hierarchii ważności w życiu.
- Jeśli pacjent jest w okresie terminalnym choroby, czy lekarz może podejmować z nim rozmowy o wierze?
- Opieka hospicyjna obejmuje pacjentów wierzących
i niewierzących. Przekonałam się, że z pacjentami szczególnie niewierzącymi
nie należy wtedy podejmować rozmów na temat Pana Boga. Nie można
nikogo nawracać na siłę. Bardzo łatwo w ten sposób wywołać agresję.
Pamiętam czterdziestokilkuletnią kobietę, do której pojechałam
jako lekarz dyżurny. Jako ateistka wyszła za mąż za katolika. Kiedy
zachorowała na raka, mąż zostawił ją z trójką dzieci. W czasie opieki
hospicyjnej przyjęła chrzest i sakrament chorych. Wiem od kapelana
hospicjum, że odchodziła pojednana z Bogiem. Naszym pacjentom zadajemy
często pytanie czy mieli już kontakt z naszym dyrektorem-księdzem.
Kiedy przychodzi kapłan, wiadomo że przychodzi z Panem Jezusem. Od
nas lekarzy pacjenci oczekują pomocy lekarskiej i to staram się robić.
Staram się być świadkiem. Może to zabrzmi górnolotnie, ale w pracy,
szczególnie w takiej ciężkiej pracy trzeba mieć świadomość, że to
co robię wykonuję dla Chrystusa.
- A co dla Pani znaczy być świadkiem Chrystusa?
- Staram się wykonywać dobrze to co robię. Czasem
jednak nie jest tak jakbym chciała i wtedy krzyżyk, który noszę na
szyi uwiera. Zastanawiam się wtedy czy mam prawo go nosić. Pacjenci
są różni i zdarza się, że kontakt z nimi jest utrudniony. Niestety
są i tacy, których do złego nawyku wręczania łapówek przyzwyczaiła
służba zdrowia. Odmawiam przyjmowania kopert i pada wtedy pytanie: "
Czy nie za mało?". Nieraz spotykam się z nastawieniem w rodzaju:
skoro lekarz nie przyjmuje pieniędzy, to znaczy że nie chce leczyć.
Nie mam pretensji do tych pacjentów, ale raczej do służby zdrowia,
że doprowadziła do takiej sytuacji.
Nie jestem człowiekiem doskonałym i są pacjenci, których
nie lubię. Podobnie jak jest w relacjach ze wszystkimi ludźmi: są
tacy, których lubi się od razu i są tacy, którzy budzą niechęć. Czasami
trzeba się przełamać, żeby nie dać tego okazać po sobie. I odwrotnie
- nie dać okazać innym pacjentom, że są bardziej lubiani. Jestem
lekarzem, który ma wykonywać swoją pracę. Sympatie i antypatie powinny
być na drugim planie.
- Czy po kilkunastu latach pracy w szpitalu można mówić o zmniejszeniu wrażliwości na cierpienie drugiego człowieka, zobojętnieniu na śmierć?
- Uważam, że nie. Dla mnie cierpienie pozostanie
cierpieniem. W społeczeństwie mówi się, że lekarze przywyczajają
się do śmierci. Wielokrotnie mam do czynienia z odejściem pacjenta.
Jest to dla mnie duże przeżycie. Kiedy zaczynałam pracę jako lekarz,
wtedy każda śmierć była dla mnie trudna do przyjęcia. Każdą przyjmowałam
jako moją zawodową porażkę. Później zrozumiałam, że nie mogę myśleć
takimi kategoriami. Przecież śmierć jest naturalnym etapem życia.
W terminalnym okresie choroby należy leczyć pacjenta do końca, zapewnić
mu godną śmierć: zmniejszyć ból i objawy towarzyszące chorobie, zadbać,
aby nie była przeżywana w samotności. Nie można jednak przedłużać
życia na siłę. Trzeba wiedzieć, gdzie jest granica w sytuacjach beznadziejnych.
Tego nauczyłam się w ciągu ostatnich lat mojej pracy.
Są sytuacje kiedy powstaje pytanie czy podłączyć pacjentowi
kroplówkę. Wiem, że ta kroplówka przedłuży mu życie o jeden dzień.
Są tacy pacjenci, w przypadku których podejmowanie takich działań
nie ma sensu, a w przypadku innych czuje się, że trzeba takie zabiegi
podjąć. Później dowiadywałam się od kapelana hospicjum, że ta godzina
czy dzień przedłużonego życia były bardzo potrzebne. To są małe cuda,
które się dzieją. Takie odczucie jest lekarzowi potrzebne.
- Czyli można mieć poczucie, że do pewnego etapu sięga działalność człowieka, a dalej zaczyna się ingerencja Pana Boga.
- Może inaczej. Często bywało tak w mojej pracy lekarskiej, że po ludzku rzecz biorąc odnosiłam sukces, o którym wiedziałam, że nie był absolutnie moją zasługą. Stawiana była bardzo trafna diagnoza oparta nie tyle na samej wiedzy, ale wewnętrznym przekonaniu, że tak jest. To nie była moja zasługa.
- Zdarza się, że w poradni podejmuje Pani rozmowę z pacjentem o wierze, o sensie życia?
- Na ścianie wisi krzyż i kalendarz z obrazem Chrystusa Króla. Czasami zdarza się, że pacjent sam podejmuje rozmowę na temat wiary. Innym razem pacjenci otwierają się ze swoimi problemami. Jedna z pacjentek chora na serce ma problemy z nadciśnieniem. Okazało się, że skoki ciśnienia spowodowane są sytuacją domową. Syn jest alkoholikiem. Rozmawiałyśmy jak można zaradzić tej sprawie. Nie mam dużo czasu na rozmowy towarzyskie. Moim obowiązkiem jest wykonywanie powinności zawodowych.
- Zdarzyło się, że jednemu z pacjentów zaleciła Pani Geriavit i Różaniec?
- To był wyjątkowy przypadek. Nie miałam wątpliwości co do wiary pacjenta.
- Czy lekarz może się czegoś nauczyć od pacjenta?
- Bardzo dużo. To może zabrzmi paradoksalnie, ale niektórzy pacjenci hospicyjni promieniują siłą i radością. Od nich czerpię bardzo wiele.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu