Współczesna Polska to kraj o większości katolickiej i kulturze
łacińskiej - zachodniej. Kraje dawnego Związku Radzieckiego graniczące
z nami, z wyjątkiem Litwy są wyznania prawosławnego i kultury bizantyjskiej
pomieszanej z sowiecką. Tereny położone nad obecną granicą wschodnią
są obszarem przenikania i mieszania się tych kultur. Wpływy kultury
polskiej są bardzo widoczne na Ukrainie i Białorusi, szczególnie
w granicach przedwojennej Polski. Obecnie nasz kraj oceniany jest
przez obywateli Białorusi czy też Ukrainy jako bogatszy materialnie
i ciekawy kulturowo. Wielu polskich kapłanów pracuje na Ukrainie
i innych miejscach i ciesząc się tam wielkim szacunkiem nie tylko
wśród miejscowych katolików ale także prawosławnych, nawet wtedy
gdy czasem strona prawosławna podlegająca Patriarchatowi Moskiewskiemu
traktuje ich niezbyt życzliwie. Nasza Diecezja graniczy z Ukrainą,
z katolicką Diecezją Łucka, ale także z diecezjami prawosławnymi.
Nieszczęściem prawosławia ukraińskiego jest jego rozbicie. Działają
tam trzy niezależne od siebie Kościoły Prawosławne. Najwięcej wiernych
skupia Kościół podlegający Patriarchatowi Moskiewskiemu, następnie
Ukraiński Kościół Prawosławny z własnym Patriarchą i Kościół Autokefaliczny.
Te dwa ostatnie nie są uznawane przez świat prawosławny
za legalne czyli „kanoniczne" i nie ma zgody Moskwy na pozytywne
załatwienie tej sprawy. Stanowisko Patriarchatu Moskiewskiego jest
sztywne wobec współwyznawców ukraińskich, a jeszcze bardziej wobec
Kościoła Katolickiego. Wygląda na to, że historia znowu się powtarza,
że rosyjskie prawosławie jak dawniej izoluje się od reszty świata
chrześcijańskiego. Na szczęście jest to tylko postawa tzw. „wierchowki",
natomiast kontakty zwykłych ludzi są najczęściej przyjazne i życzliwe.
Widać to szczególnie we Włodzimierzu Wołyńskim w katolickiej parafii
św. Anny i św. Jozafata. Działa tam prawie 10 lat karmelita polski
Ojciec Leszek Koszlaga, który zdobył sobie wielką sympatię niewielkiej
wspólnoty katolików, a także prawosławnych. Na początku ascetyczna
postać brodatego mnicha w habicie idąca ulicą zaskakiwała i dziwiła.
Dziś Ojciec Leszek jest dobrze wszystkim znany i szanowany. Katolicy
pozdrawiają go słowami „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus",
grekokatolicy zaś „Sława Isusu Christu", a inni po prostu „Dzień
dobry". Parafia horodelska od włodzimierskiej jest oddzielona rzeką
Bug i granicą państwa, ale też łączy nas przejście graniczne w Zosinie.
Mieszkańcy Zosina mają do kaplicy w Uściługu (parafia Włodzimierz)
najwyżej 2 km, a do Horodła 7 km. Niestety przekraczanie granicy
wschodniej jeszcze nie jest dostatecznie łatwe, mimo to utrzymujemy
kontakty na płaszczyźnie duszpasterskiej. Najlepszą okazją do tego
są odpusty, na które wybieramy się z Ks. Dziekanem Andrzejem Puzonem.
Wyprawa taka bywa okazją do poznania tamtejszych warunków, pobożności,
zwyczajów i przepięknej liturgii katolickiej ale ubarwionej trochę
„wschodem". Zawsze biorą w niej udział katolicy obu obrządków a także
liczne duchowieństwo prawosławne różnych stopni wieku i godności.
Widać, że przychodzą chętnie, najczęściej z żonami, przywożąc ze
sobą jakiś podarek. Dwa lata temu uczestniczyliśmy w uroczystości
odpustowej 12 listopada ku czci św. Jozafata Biskupa i męczennika.
Główna Msza św. odprawiana była we włodzimierskiej świątyni o godzinie
16.00, zebrało się sporo jak na tamte warunki ludzi.
Nie zdziwiła mnie obecność kapłanów grekokatolickich, bo
to przecież ich główny patron, walczący o umocnienie „Unii" i zamordowany
w Witebsku 12 listopada 1623 roku przez obrońców prawosławia. Dla
prawosławnych ten święty jest postacią negatywną, wręcz wrogą i przez
wieki zwalczaną. Jego ciało nie doznało spokoju nawet po śmierci,
kilkakrotnie zmieniano miejsce pochówku z obawy przed Moskwą, a ostatecznie
złożono je w 1949 roku w Rzymie w bazylice watykańskiej. Natomiast
zaskoczony byłem licznym udziałem w tej uroczystości kapłanów prawosławnych.
Liturgia przebiegła sprawnie, przemawiał nawet prawosławny Dziekan
z Włodzimierza, a po przemówieniach wyruszyła procesja do bocznego
ołtarza z obrazem św. Jozafata poprzedzona krzyżem, świecami i dużą
kadzielnicą. W procesji szli wszyscy duchowni katoliccy, ale ku mojemu
zdumieniu wyruszyli też kapłani prawosławni. Odmówiono odpowiednie
modlitwy, a potem każdy kapłan podchodził do obrazu i go okadzał.
Ks. Dziekan Puzon podał także kadzielnicę pierwszemu z brzegu kapłanowi
prawosławnemu, który zamaszyście obraz okadził, a potem uczynili
to wszyscy inni. Szepnąłem do ucha Ks. Andrzejowi, że albo nie wiedzą
który to święty Jozafat, albo to cud. Coś takiego nie mogłoby się
zdarzyć jeszcze kilka lat temu, a duchowny prawosławny miałby z tego
powodu wiele kłopotów. Okazało się, że wiedzieli dobrze że chodzi
tu o św. Jozafata Kuncewicza, który oddał życie za owce których był
pasterzem. Po liturgii Ojciec Leszek podjął wszystkich okazałym obiadem
w podziemiu kościoła gdzie można było podyskutować i poznać nowych
ludzi. Na koniec gospodarz opowiedział zabawną historię świadczącą
o szacunku do katolików. W wejściu do świątyni znajduje się jak w
każdym kościele katolickim okazała kropielnica. Przez kilka tygodni
ojciec Leszek wodę święcił prawie codziennie ale ciągle jej tam brakowało,
zastanawiał się więc jaka może być tego przyczyna. Kiedy sytuacja
powtarzała się, postanowił pilnować, aby dowiedzieć się kto i po
co wodę zabiera. Wkrótce zauważył, że zabierają ją kobiety. Jedną
z nich zatrzymał i zapytał, po co to robi, ale odpowiedź była wykrętna.
Dopiero gdy postraszył ją milicją, powiedziała, że należy do Kościoła
Prawosławnego, a katolicka woda święcona jest jej potrzebna aby pokropić
rzeczy przeznaczone na handel do Polski, bo wtedy polscy celnicy
ich nie zauważą, albo bez trudu przepuszczą.
Pomóż w rozwoju naszego portalu