Po wystąpieniu delegata Bronisława Opary na Walnym Zebraniu
Delegatów NSZZ Solidarność Regionu Zielonogórskiego, który zarzucił
osobom uczącym religii w szkołach, że biorą za to pieniądze, na łamach
lokalnej prasy pojawiły się pytania kto, komu i ile powinien płacić
za naukę religii.
Najpierw mała powtórka z historii. Do początku lat 50.
religii nauczano w szkole. Potem zlikwidowano szkolną katechezę i
trudno doszukiwać się innych motywów owej decyzji, jak tylko "troska
o polityczną poprawność" Polaków. Naród jednak nie bardzo na taką
polityczną poprawność chciał przystać i wymusił na władzach powrót
katechezy do szkoły w 1956 r. Jak się z czasem okazało, nie szła
za tym zgoda władz na katolickie wychowanie dzieci i młodzieży, gdyż
już w 1961 r. cofnięto pozwolenie na katechizację w szkole. Dopiero
przemiany demokratyczne w naszym kraju w 1989 r. umożliwiły zmianę
decyzji. I tak od 1990 r. katecheza wróciła do planu zajęć szkolnych,
stając się nieodłącznym elementem wychowania młodego pokolenia Polaków.
W liście pasterskim z 16 czerwca 1990 r. biskupi polscy pisali: "
Miejscem religijnej formacji, podobnie jak intelektualnego rozwoju,
winna być szkoła. (...) Powrót katechezy do szkoły to także zatroskanie
o samą zasadę obrony godności człowieka".
Decyzja o powrocie katechizacji do szkoły nie była prosta,
także dla biskupów. Należało bowiem przeorganizować koncepcję pracy
duszpasterskiej w parafiach, gdyż do szkolnej katechezy zostali zobligowani
wszyscy księża. Rozumiejąc potrzeby i uznając trudną sytuację ekonomiczną
w kraju, księża zgodzili się, aby przez pierwszy rok swojej pracy
nie otrzymywać wynagrodzenia. Trudno jednak dziś wracać do czasów
sprzed dziesięciu lat i tym razem odgórnie znów pozbawiać skądinąd
należnych im pieniędzy. Jak czytamy w Instrukcji MEN dotyczącej powrotu
nauczania religii do szkoły w roku szkolnym 1990/91 "katechizacja
dzieci i młodzieży niesie ze sobą podstawowe wartości etyczne i moralne
w procesie wychowania". I choć "jedynka" z religii nie wpływa na
promocję ucznia z klasy do klasy, to jednak nie rozumiem, dlaczego
owa lekcja etyki chrześcijańskiej miałaby być nieopłacana przez państwo.
Bo chyba takim myśleniem kierował się delegat Opara proponując nieopłacanie
katechetów. Czyżby tak samo szkole niepotrzebne były lekcje wychowawcze?
Może za nie też nie należałoby płacić? Owszem, na katechezie nie
mówi się o naturalistycznej etyce, a przedstawiane zasady moralne
zakorzenione są w Ewangelii. Jednak po doświadczeniach XX wieku,
u progu wieku XXI nikt nie powinien kwestionować potrzeby religijnego
wychowania młodego człowieka. Nie musi być to od razu wychowanie
katolickie. Wszystkie inne Kościoły mają takie samo prawo nauczania
religii w szkole, jak Kościół katolicki. I to właśnie państwo powinno
umożliwić zaspokojenie owej potrzeby.
Na koniec dodam tylko, że warto przy okazji podejmowanej
dyskusji, jak na razie bardziej emocjonalnej niż merytorycznej, pamiętać,
że Kościół zobowiązał się nieodpłatnie udostępniać salki katechetyczne
szkołom, które borykały się z trudnościami lokalowymi.
Niestety zjazd delegatów "Solidarności" - po pierwsze
- potwierdził jedynie regułę, że nic nie dzieli ludzi tak, jak pieniądze;
a po drugie - że wciąż jeszcze najchętniej stosujemy janosikową sprawiedliwość:
jednym zabrać, aby drugim dać.
Pomóż w rozwoju naszego portalu