Codziennie odnoszę wrażenie jakbym brał udział w genialnej sztuce teatralnej. Gdzie ja jestem aktorem, a nad nią czuwa reżyser, który mówi: "Janek, będziesz szczęśliwy, ale tylko wtedy, kiedy dzień rozegrasz
z takimi aktorami, których ja postawię na twojej drodze".
Co zrobić, żeby zobaczyć, że nie ma przypadków na świecie, a wszystko ma głęboki sens. Jest pewne zdanie, jeżeli wprowadzimy je w swoje życie to przekonamy się, że wszystko staje się bardzo proste.
To zdanie brzmi: "Dziękuję Ci, Panie". Należy wypowiadać je nie wtedy, kiedy jest radośnie, ale wtedy, kiedy jest szczególnie ciężko - kiedy czujesz się przybity własnym krzyżem, leżysz w błocie i wydaje
ci się, że jedyne wyjście to samobójstwo. Ktoś może powiedzieć, mam dziękować Bogu za to, że złamałem nogę, albo że ktoś umiera na raka?
Żeby zrozumieć sens tego co mówię, opowiem historię z mojego życia. Przed kilkoma laty moja mama złamała szyjkę kości udowej. Miała 78 lat, a w takim wieku uraz tego rodzaju jest bardzo ciężki. Pomimo
operacji kość nie chciała się zrosnąć. Mama leżała 2 lata w łóżku. Z powodu leżenia ciągle pojawiało się zapalenie płuc. W końcu w płucach zgromadziło się tak dużo wody, że miała trudności z oddychaniem.
Trzeba było umieścić ją w szpitalu. Wszystkie szpitale w Krakowie odmawiały przyjęcia. Wszędzie mówiono, że tutaj leczą, ale takich przypadków już nie przyjmują. Po wielu trudach udało się mamę umieścić
w szpitalu przy ul. Narutowicza. Uchodził on za najgorszy szpital w Krakowie. Moi przyjaciele mówili: "Jasiek, tyś chyba zwariował. Chyba nie masz sumienia, musisz stamtąd mamę natychmiast zabrać".
Przychodziłem często do szpitala. Mama ważyła może około 24 kg, nie było z nią żadnego kontaktu. Moim zadaniem było przewrócić ją z boku na bok co kilkanaście minut, żeby nie robiły się odleżyny.
Chodziłem na inne sale chorych. Na jednej sali leżała staruszka, która czekała, żeby ją pogłaskać po głowie, druga żeby podać jej herbatę. Dalej dystyngowana 84-letnia pani ze starannie zrobionym makijażem
czekała, żeby wziąć ją za ręce, porozmawiać i popatrzeć w oczy. To chyba był najszczęśliwszy dla niej moment dnia.
Mama bardzo cierpiała, miała 80 lat, wiedziałem, że z tego nie wyjdzie. Modliłem się o śmierć dla niej. W Wielką Sobotę po poświęceniu koszyczków jest w Krakowie zwyczaj odwiedzania grobów Pańskich.
W czasie adoracji Najświętszego Sakramentu przyszła do mnie taka myśl, że powinienem dziękować Bogu za to, że mama jeszcze żyje. Pomyślałem jak tu dziękować, kiedy odleżyny są tak duże, że przez skórę
wychodzą kości. Może ustami to łatwo dziękować, ale w sercu bardzo trudno.
W tym samym dniu dostałem od moich przyjaciół z Włodzimierza 2 kasety nagrane na rekolekcjach dla muzyków. Znajdował się tam m.in. psalm Jak dobrze jest dziękować Ci, Panie. Ta piosenka zapadła mi
głęboko w podświadomość i ciągle nuciłem ją przez następne tygodnie "Jak dobrze jest dziękować Ci, Panie i śpiewać Psalm Twojemu imieniu. I opowiadać rano Twoje Miłosierdzie, a w nocy wdzięczność Twoją
przy dziesięciostrunnej harfie i lutni i dźwięcznej cytrze".
Podczas kolejnej wizyty w szpitalu jedna z pielęgniarek zapytała mnie czy ja to jestem "ten Budziaszek", i czy nie dałoby się załatwić dla koleżanki książki z rozważaniami różańcowymi i Drogą Krzyżową.
Nie minął tydzień, a cały oddział wewnętrzny szpitala przy ul. Narutowicza chodził z różańcem w ręku. Oddział, na którym ciągle ktoś umierał. Na moich rękach zmarło kilkanaście osób. Mimo to, wszyscy
zaczęli się uśmiechać - chorzy, salowe, pielęgniarki, lekarze. Jedna z pielęgniarek do pracy przychodziła kilkanaście minut wcześniej. Dyżur zaczynała od wejścia na każdą salę, żeby zamienić kilka słów
z chorymi. Kiedyś wieczorem przyszła, żeby usunąć mamie cewnik. Powiedziała, że ona bardzo cierpi i wystarczy, że ma założonego pampersa. Zapytałem: "Siostro, skąd ty czerpiesz tyle miłości". A ona na
to: "Niech pan nie myśli, że jestem taką gorliwą katoliczką. Tylko wie pan, kiedy chodzę między tymi chorymi to mi się wydaje jakby to cierpienie było ofiarowane za mnie". Wyciągnąłem szybko zeszyt, żeby
zapisać zdanie: "Do nieba idzie się nie dlatego, że nosiło się habit czy pisało mądre książki. Ale dlatego, że było się dobrym jak chleb".
15 maja, kiedy przyszedłem do mamy jakoś dziwnie oddychała. Miała oczy otwarte, chciała coś powiedzieć. Wziąłem ją za ręce, odmówiłem Różaniec. Ale w głowie cały czas słyszałem melodię "Jak dobrze
jest dziękować Ci, Panie". Przed godz. 11.00 mama zmarła. Miałem już poumawiane koncerty. Wszystko wskazywało na to, że pogrzeb może być tylko w poniedziałek. A był to dzień po Zesłaniu Ducha Świętego.
Mam taki zwyczaj, że jeśli coś ważnego ma wydarzyć się w moim życiu, wcześniej zaglądam do czytań biblijnych z dnia. Tam znajduję coś, co odnosi się do tego wydarzenia. W dniu planowanego pogrzebu mamy
wypadało święto Maryi Matki Kościoła. Wtedy Ewangelia mówi o weselu w Kanie Galilejskiej. Poszedłem do proboszcza z prośbą, aby zamiast czytań z Mszy pogrzebowej wziąć czytania z dnia. Proboszcz był zdziwiony,
bo taka zamiana nie jest praktykowana. - Moja mama po 5 latach idzie do swojego męża, do grobu jak oblubienica do swojego oblubieńca, oni tak bardzo się kochali. Czyż to nie jest piękniejsze wesele od
tego w Kanie Galilejskiej? - przekonywałem proboszcza.
Jak bęcwał modliłem się wcześniej o śmierć mamy. A ona, wielka czcicielka Matki Bożej miała być wzięta do nieba w święto Matki Kościoła. Czy można było sobie wyobrazić lepszy czas? Mama przy moim
narodzeniu ofiarowała mnie Matce Bożej. Kiedy ja przez 40 lat robiłem różne rzeczy, ona z Matką Najświętszą modliła się za mnie na różańcu. Nie ma przypadków na świecie. Szpital, w którym zmarła mama,
uznawany za najgorszy, stał się najlepszym szpitalem w Krakowie.
Wszystko ma sens. Aby nam się oczy otwarły musimy używać jednego ważnego słowa - nie wtedy, kiedy jest bardzo dobrze, ale wtedy, kiedy jest bardzo ciężko - "Jak dobrze jest dziękować Ci, Panie".
Pomóż w rozwoju naszego portalu