Reklama
Łukasz Krzysztofka: Księże Biskupie, wyjątkowo krótki w tym roku Adwent, którego czwarta niedziela jest jednocześnie Wigilią Bożego Narodzenia, w sposób bardzo wyraźny i dobitny przybliża nas do tajemnicy narodzin Jezusa. Czy możemy dostrzec podobieństwa między Adwentem a Bożym Narodzeniem?
Bp Michał Janocha: Oczywiście, takie podobieństwa są widoczne. Adwent jest czasem niezwykle pięknym, który z jednej strony wprowadza nas w klimat Starego Przymierza, oczekiwania, ciemności, która już zaczyna ustępować światłu. A z drugiej strony ma wymiar eschatologiczny, oczekiwania na powtórne przyjście Chrystusa. Dwa wymiary Adwentu odpowiadają dwom wymiarom Bożego Narodzenia. To narodzenie w ciele, kiedy – jak mówią Ojcowie Kościoła – Chrystus urodził się nierozpoznany w ubóstwie i pokorze, oraz powtórnego przyjścia, kiedy będzie już rozpoznany przez wszystkich w swojej mocy i chwale. Jest jeszcze trzecie Boże Narodzenie, które dokonuje się w nas. Tak więc Adwent jest pięknym czasem podwójnego oczekiwania, które jednocześnie już się spełnia. To, co w teologii wyrażamy za pomocą dwóch prostych słów: „już” i „jeszcze nie”. Żyjemy w Nowym Testamencie, w czasach Kościoła. Zbawienie już się dokonało, a zarazem jeszcze nie, ponieważ podlegamy grzechowi, świat podlega przemijaniu i jest w nas tęsknota do Pełni. To „już” i „jeszcze nie” jest bardzo ważne w Adwencie.
Adwent jest, mówiąc językiem muzycznym, preludium do Bożego Narodzenia, a jego codą, czyli zakończeniem, jest uroczystość Objawienia Pańskiego, czyli Epifanii. I w tym wypadku mamy wspólny mianownik?
Jest bardzo ciekawa koincydencja tych świąt. Epifania jest niejako manifestacją Chrystusa wobec świata pogańskiego, który reprezentują mędrcy. W Bożym Narodzeniu obecni są pasterze, a więc symbol Izraela, Narodu Wybranego. To zostaje rozdzielone, a jednocześnie bardzo ściśle się łączy. Epifania jest objawieniem Jezusa narodzonego w Betlejem światu. Myśmy tych mędrców ze Wschodu policzyli, bo przecież Biblia nic nie mówi o ich liczbie, i na dodatek włożyliśmy im korony, bo Biblia mówi „mędrcy ze Wschodu”. Nazwaliśmy ich królami, ustaliliśmy ich liczbę na podstawie darów, a w ikonografii – mówię o ikonografii zachodniej – zostają oni zinterpretowani jako trzy pokolenia, a więc cała ludzkość, a jednocześnie trzy kontynenty, które były wtedy znane – czyli cała Ziemia. Najbliżej Jezusa jest stara Azja, bo tam się Jezus narodził, za nią jest trochę młodszy król Europy i na końcu młody, czarnoskóry władca Afryki. Zostało to więc zinterpretowane jako Epifania wszystkim ludom i wszystkim pokoleniom.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Jak zrozumieć Bożą kenozę, fakt, że Bóg ogołocił się i stał się Człowiekiem?
Zrozumieć do końca się nie da, bo tajemnica nas zupełnie przekracza. To jest piękne w doświadczeniu wiary, że obcujemy z tajemnicą, której po tej stronie nie poznamy nigdy do końca, ponieważ ona jest nieskończenie większa. My rozpoznajemy jedynie jakieś jej elementy, pewne fragmenty. Sztuka próbuje dotknąć tej tajemnicy, próbuje jej dotknąć poezja, muzyka, wydobywając różne aspekty. Jednak nie jesteśmy w stanie w pełni uświadomić sobie, co to znaczy, że Bóg stał się człowiekiem, że jest jednym z nas i że Jego człowieczeństwo – już zmartwychwstałe, uwielbione – jest w niebie, czyli w rzeczywistości miłości wewnątrz Trójcy Świętej. My używamy pewnych słów i pojęć. Za tym stoi wiara Kościoła, ale teologia wyrażana słowami – teologia pozytywna, bez której nie ma wiary – jest dopełniona teologią apofatyczną, wskazującą, kim Bóg nie jest, a może nawet z niej wyrastającą. Jak powiedział Bierdiajew „Nie da się objąć tego, co jest nieobjęte”.
Ale co dla nas, wierzących, oznacza Wcielenie Jezusa?
Nasze człowieczeństwo poprzez Wcielenie zostaje przebóstwione, stajemy się w Jezusie braćmi, jesteśmy braćmi Jezusa w Jego człowieczeństwie. To nam jeszcze mocniej uświadamia, że my, wszyscy ludzie, z naszym Bratem, Jezusem, jesteśmy dziećmi jednego Ojca. Kardynał Ratzinger kiedyś postawił pytanie, na czym polega tożsamość i samoświadomość Jezusa w Jego wypowiedziach, co o Jezusie mówi On sam. I analizując wszystkie wypowiedzi Jezusa, doszedł do wniosku, że tą osią Jezusa, Jego DNA, rdzeniem – jak na ikonie między Dzieciątkiem a sferą nieba, która symbolizuje Ojca – jest promień. To jest świadomość bycia Synem Boga – z całą pokorą i uwielbieniem. Jezus to nam objawia i tajemnica chrztu wprowadza nas w to, że my wszyscy jesteśmy w Jezusie, przez Jezusa i z Jezusem dziećmi Ojca. To znaczy: nie jesteśmy sami w Kosmosie, nasze życie nie jest wrzucone w przypadkowość, mówiąc językiem filozofa. Co więcej, w Jezusie stajemy się wszyscy jedną rodziną. To jest perspektywa, do której my kompletnie nie dorastamy i dlatego możemy się jej ciągle na nowo uczyć i odkrywać ze zdumieniem.
Reklama
Czy trudno mówić o Wcieleniu ludziom młodym? Czy chcą oni przyjmować prawdę o Bożym Narodzeniu?
Myślę, że do młodych może docierać język egzystencjalny, język ich własnego doświadczenia. Kiedy wychodzimy od teologicznych pojęć, one są dzisiaj dla nich nieczytelne. W momencie, gdy wychodzimy od doświadczenia, a to są doświadczenia bardzo konkretne – zwłaszcza te najsilniejsze, jak doświadczenie fascynacji, zakochania w drugiej osobie, doświadczenie zagrożenia życia, śmierci ukochanej osoby, jakiegoś zmagania z samym sobą – to nas zawsze prowadzi do pytania o sens. A stąd już blisko do tajemnicy Wcielenia i tajemnicy Boga. Blisko i daleko.
Jak to?
Współczesna kultura rozmienia wielki skarb dziedzictwa wiary na drobne i jakoś glajszachtuje, ujednolica, stosuje to, co się nazywało jeszcze w moim pokoleniu „urawniłowką”, czyli sprowadza wszystko do jakiejś homogenizowanej papki, w której to, co ważne i to, co błahe, co piękne i co brzydkie, ze sobą się miesza. Ale w człowieku istnieje natura, która pragnie – nawet jeśli sama tego nie wie – dobra, prawdy, piękna. Na tym można budować. Chociaż to jest pewnie bardzo długa droga i my się tu często czujemy bezradni.
Jak kształtowała się u Księdza Biskupa fascynacja misterium Wcielenia?
Myślę, że tak jak u wszystkich mojego pokolenia w Polsce, to się zaczynało od doświadczenia i przeżywania świąt, Adwentu i świecy roratniej, od kupowania choinki, od otrzymywania prezentów od św. Mikołaja. W moim domu była tradycja związana nie z 6 grudnia, ale z Wigilią. Od opłatka, kolęd, od tego ciepła, które gdzieś się pojawia w sercu. A potem przychodzi też jakaś głębsza refleksja i tutaj już każdy idzie swoją drogą. Dla mnie ważnym elementem było odkrywanie liturgii Bożego Narodzenia. A potem sztuka, obrazy, które odsłaniały mi wielowymiarowość i tajemnicę tego, co się stało w Betlejem – i ciągle odsłaniają.
Reklama
W jednej z kolęd śpiewamy „Witaj, Jezu nam zjawiony, witaj, dwakroć narodzony. Raz z Ojca przed wieków wiekiem, a teraz z Matki Człowiekiem”. Jak głęboka intuicja teologiczna zawarta jest w tych słowach…
Tak, w ogóle bardzo wiele kolęd to jest locus theologicus, głębokie przesłanie teologiczne, które wyrasta z doświadczenia człowieka. To podwójne narodzenie jest jakby wpisane w dzieje zbawienia i wprowadza święta – tę chwilę, ten moment – w perspektywę wieczności. Tak naprawdę wszystko, co nie ma odniesienia do wieczności, nie bardzo ma sens. A wieczność nadaje sens wszystkim najdrobniejszym, zwyczajnym ludzkim spotkaniom, czynnościom, uśmiechom, łzom itd.
A Księdza Biskupa ulubiona kolęda to…
„Bóg się rodzi”. Zresztą badania pokazały, że ona ma genezę bizantyńską i jest zbudowana na paradoksach, ściślej na oksymoronach: „moc truchleje”, „ogień krzepnie”, „blask ciemnieje”. W ogóle my Pana Boga nie potrafimy zrozumieć inaczej niż poprzez paradoksy. Jeżeli w naszym doświadczeniu i w teologii nie ma paradoksu, to ja się boję takiej teologii, bo ona wtedy wszystko spłaszcza. Boga się nie da zamknąć w ramy katechizmu, chociaż on jest bardzo potrzebny i pożyteczny jak okno, które otwiera nas na tajemnicę. Właśnie kolęda „Bóg się rodzi” jest przepiękną poezją teologiczną przyobleczoną w bardzo szlachetną formę muzyczną, zresztą świecką – poloneza. Tu się sacrum i profanum miesza i łączy ze sobą, bo tak naprawdę Boże Narodzenie ma charakter kosmiczny i znosi różnice, które my tak cierpliwie sobie budujemy.
Reklama
Benedykt XVI w „Jezusie z Nazaretu” napisał: „Bezsilność dziecka stała się wyrazem wszechmocy Boga, który nie stosuje żadnej innej władzy poza milczącą siłą prawdy i miłości. W bezbronnej bezsilności dziecka chciało się z nami spotkać najpierw zbawiające dobro Boga”. Słowa pełne nadziei i wiary w człowieczeństwo i chyba również paradoks?
To prawda. W tym paradoksie jest napięcie i tajemnica. Zrozumieć paradoks to tak jakby próbować opowiedzieć ikonę. Oczywiście, mogę je opowiedzieć, ale jeżeli się jej nie zobaczy, to moje słowa niewiele znaczą. Ja mogę silić się na opowiedzenie muzyki Bacha czy Chopina, ale ją trzeba usłyszeć. Tak samo jest z doświadczeniem Boga. To, co my próbujemy nieraz zrobić w teologii – mam na myśli teologię akademicką (która jest bardzo ważną dyscypliną i niezwykle potrzebną) – ulegamy pokusie zamknięcia w pojęciach tajemnicę Boga. To sprawia, że gdzieś nam umyka istota.
Co wyróżnia Warszawę w świętowaniu Bożego Narodzenia i całej oktawy tej uroczystości?
Boże Narodzenie jest absolutnie uniwersalne – w Warszawie, Nairobi, Buenos Aires, Berlinie, Kijowie, Moskwie i Szanghaju. Natomiast nasuwa mi się na myśl fenomen, który się zaczął w Warszawie, czyli Orszak Trzech Króli. Nieoczekiwanie rozpowszechnił się na całą Polskę i świat. Myślę, że w tym wydarzeniu jest bardzo piękna i głęboka intuicja, a mianowicie, że my idziemy razem z mędrcami. Orszak, który wyrusza z placu Zamkowego, idzie ulicami Warszawy z dużą liczbą małżeństw, dzieci z koronami, które są bardzo pięknym znakiem, bo my jesteśmy rzeczywiście królewskim kapłaństwem, ludem Bożym. To niesie w sobie bardzo głębokie przesłanie. Zapraszam serdecznie wszystkich Czytelników „Niedzieli” do udziału w tym marszu, będącym metaforą życia. To jest droga do Jezusa, gdzie napotykamy wsparcie dobrych aniołów, ale również i przebiegłość Heroda, który pragnie zniszczyć Prawdę, a tym samym zniszczyć człowieka. To wielka metafora drogi duchowej, rozpiętej między narodzinami i śmiercią, a szerzej – między stworzeniem i paruzją. W drogę tę naprawdę warto wyruszyć.
Biskup Michał Janocha Biskup pomocniczy archidiecezji warszawskiej, doktor habilitowany nauk humanistycznych w zakresie historii, profesor nadzwyczajny UW i UKSW w Warszawie.