Murzyn może odejść?
Nadspodziewanie szybki powrót po referendum dyskusji o liberalizacji obowiązującej ustawy antyaborcyjnej sprawia, że lewica i kręgi feministyczne próbują traktować polski Kościół
jak murzyna. Zrobił swoje, zmobilizował ludzi do udziału w referendum akcesyjnym, teraz może odejść. Nic hierarchom do życia wolnych ludzi.
Głos sprzeciwu ze strony prezydenta Kwaśniewskiego, wynikający raczej z pragmatyzmu niż z przekonania o szkodliwości aborcji, niewiele tu znaczy. Faktycznej
wartości nabrałby dopiero wtedy, gdyby zablokował zbrodniczą nowelizację ustawy. Czy jednak, gdyby rzeczywiście doszło do takiej sytuacji, prezydent RP nie wykręci się stwierdzeniem, że przecież nie może
wystąpić wbrew (niestety jeszcze) większości posłów i senatorów - przedstawicieli narodu?
Niektórzy politycy lewicy mówią, że kolejna próba liberalizacji rzeczonej ustawy nie jest niczym innym, jak tylko realizacją programu wyborczego. Szkoda tylko, że obecna większość parlamentarna nie
wykazuje takiej samej determinacji w wypełnianiu pozostałych punktów programu.
Rokita podsumowuje
Reklama
Jan Rokita z sejmowej Komisji Śledczej pracującej nad wyjaśnieniem "afery Rywina" nie uzyskał nowych informacji w tej bulwersującej sprawie. Dokonał jedynie syntezy zjawisk - "(...)
półprywatnych SMS-ów, kawiarnianych spotkań, (...) spotkań bez jakichkolwiek podstaw i procedur prawnych (...)" - które doprowadziły do korupcyjnej propozycji Rywina.
Jakkolwiek byśmy oceniali postępowanie posła Rokity - jako grę "pod media", wykorzystywanie chwili, czy też początek kampanii wyborczej (do wyborów parlamentarnych, a może i wyżej?)
- to nie sposób nie zgodzić się ze stwierdzeniem, że "(...) tryb pracy, w którym premier ze swoimi kluczowymi ministrami spotyka się z przedstawicielami jednego
koncernu, który ma finansowy interes w danej ustawie, po to, ażeby omówić tę ustawę tuż przed posiedzeniem Rady Ministrów, jest procedurą całkowicie naganną".
Ujawniony mechanizm wzajemnego przenikania się "towarzystwa" i "grupy trzymającej władzę" skłania do nader smutnej refleksji, że źle się dzieje w państwie, w którym
o najważniejszych jego sprawach rozstrzyga się na nieformalnych spotkaniach, często "przy wódeczce i kawiarnianym stoliku".
Pomóż w rozwoju naszego portalu
"Czy my jesteśmy normalni?"
To dramatyczne pytanie, wykrzyczane przez jednego z członków Zarządu Województwa Podkarpackiego podczas sesji sejmiku, doskonale oddaje sytuację w tym gremium. Polityczny pat, jaki
zapanował w sejmiku (niemal równomierne rozłożenie głosów radnych pomiędzy koalicję i opozycję), absolutnie nie usprawiedliwia poziomu dyskusji i pracy tego najważniejszego
organu władzy samorządowej w województwie. Prywata, pieniactwo, żenada - szkoda tylko, że za pieniądze nas wszystkich.
Śmiem twierdzić, że większość reform nie udaje się w Polsce nie dlatego, że były czy są one źle pomyślane lub przygotowane, lecz dlatego, że zawodzą ludzie, od których zależy realizacja
tych reform. A kto chciałby zobaczyć, jak się dobija samorząd i samą ideę samorządności, powinien przyjechać właśnie na Podkarpacie. Na to, że jesteśmy prowincją w sensie
położenia geograficznego i ekonomicznego, nic nie poradzimy, jednak trudno się pogodzić z prowincjonalizmem zachowań tych, którzy z racji powierzonego im mandatu radnych
powinni działać dla dobra wspólnego naszego województwa. Póki co tylko je ośmieszają.
Kościół nie plaża
Lato i wakacje to piękny czas. Nic tak nie poprawia nastroju, jak zasłużony urlop i większa niż zwykle dawka słońca. No i ciuchów też nie trzeba na sobie tyle nosić. Niektórzy, a właściwie niektóre, bo bardziej dotyczy to płci pięknej, wakacyjny "luz" w ubiorze stosują w każdej sytuacji, także gdy idą do kościoła. Tymczasem nadmierny dekolt, gołe ramiona, nogi czy nawet pępek, bo i tak ubrane, a właściwie rozebrane osoby się trafiają, uwłaczają godności miejsca. Młodzi ludzie mogą o tym nie wiedzieć, mogą nie czuć niestosowności sytuacji. Nic jednak nie zwalnia z odpowiedzialności ich rodziców lub opiekunów.