Stali raz przed drogowskazem.
- Odwiedzimy dziś tym razem
Miasto, które moim było,
Gdzie tak dobrze mi się żyło.
Chodźmy tam, bo czas wyruszać.
W synagodze chcę nauczać!
A gdy głosił Boże słowo,
Zdumiał wszystkich swoją mową.
I pytano ze zdziwieniem:
- Skąd u niego to myślenie?
Skąd ta mądrość nieprzebrana,
I przez kogo jest mu dana?
Dodatkowo zastanawia
To, że chorych wciąż uzdrawia.
Od małego go tu znamy:
W piłkę grał tu z chłopakami,
Z mamą chodził na zakupy,
Robił figle, łapał muchy.
Z tatą, który był stolarzem,
Krzesła wyrabiali razem,
Oraz inne z drewna rzeczy.
Nawet temu sam nie przeczy.
Kiedy miał dwanaście lat,
Pragnął pójść w szeroki świat.
Przez trzy dni był sam w świątyni!
Niby teraz cuda czyni?
I Jezusa nie słuchano.
Wielu też powątpiewało,
W Jego posłannictwo Boże.
- Nic tu bracia nie pomoże!
W swoim domu i wśród swoich
Prorok jest lekceważony.
Cudów zdziałać tu nie mogę!
Paru chorych choć uzdrowię.
Kładł więc ręce na ich głowy
Tak, że każdy był już zdrowy.
Dziwił tylko się niezmiernie:
- Czemu wierzyć nie chcą we Mnie?
Wie to chyba każde dziecko,
Jakie było to miasteczko?
Pomóż w rozwoju naszego portalu