Reklama

Wiara żywa

Jonasz

Niedziela płocka 27/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Cała sztuka polegała na tym, by po krótkim rozbiegu odbić się od samego brzegu skarpy i poszybować jak najwyżej, a w szczytowym momencie lotu wygiąć się do tyłu, zawisnąć na ułamek sekundy w powietrzu i wpaść cicho do wody, jak ryba - nie robiąc prawie plusku ani kolistych fal na powierzchni starej rzeki. Tomek potrafił tak robić. Rzeka była jego drugim domem. Tu spędzał każdą wolną chwilę dzieciństwa i wczesnej młodości.
Sentyment do szarej ciszy unoszącej się nad ciągle płynącą, a jednak tą samą rzeką, pozostał w nim nawet wtedy, gdy rozpoczął studia w dalekim mieście. I choć porywał go teraz inny nurt: nauki, pracy, nowych kolegów, przyjaciół, miłości, sukcesów i porażek, to tym bardziej odczuwał potrzebę zanurzenia się w kojących wodach swojej rzeki. Każde wakacje spędzał nad wodą; już nie sam, ale z kolegami, gitarą i tym, co takie naturalne dla wszystkich prawie studentów: nieustającym gwarem, zabawą i poszukiwaniem wrażeń. Byli młodzi, pełni energii i niewyczerpanego entuzjazmu. Życie stało przed nimi otworem, czekając tylko na realizację planów. Wystarczyło wstać i sięgnąć po przyszłość ręką. Wydawała się tak bliska, a nieosiągalna zarazem, jak nęcący tajemnicą drugi brzeg. Czuli to szczególnie wieczorami, przy ognisku, gdy zahipnotyzowani ogniem wpatrywali się w czarny grzbiet przeciwległego brzegu. Pomiędzy nimi, między pragnieniem i realizacją toczyła niestrudzenie swoje szare wody stara rzeka.
Późnym popołudniem, kiedy słońce nagrzało wodę, grupa przyjaciół postanowiła się wykąpać. Przebywali tu kilka dni i znudziło im się już zwykłe pływanie. Następnego dnia kończyły się wakacje, więc chcieli, aby ostatni wieczór był niezwykły. Ekscytujące wydawały im się skoki z wysokiej skarpy na zakolu rzeki. Woda wyrwała tu głęboką jamę, ale mimo to kilku kolegów chciało przed skakaniem wybadać jeszcze grunt i głębokość wody. Tomek śmiał się z ich ostrożności i nazwał tchórzami. Znał rzekę jak własną kieszeń, nie mogła zrobić mu krzywdy. Nie bacząc na nikogo, wziął krótki rozbieg, odbił się od brzegu skarpy, poszybował w powietrzu, zawisł na chwilę w blasku zachodzącego słońca i runął jak pocisk w czarną toń. Nikt prawie nie usłyszał pluśnięcia, ani nie zobaczył kolistych fal na wodzie. Wszyscy zastygli wpatrzeni w pomarszczone oblicze rzeki, a ta płynęła obojętnie i leniwie jak zwykle. Nic nie zakłócało jej biegu. Napięcie wzrastało, kilku młodzieńców chciało już rzucać się na ratunek, gdy nagle, daleko, prawie przy drugim brzegu, wynurzyła się głowa i triumfalnie wzniesiona ręka Tomka. Na brzegu rozległy się krzyki, oklaski i gwizdy. Grupa studentów rzuciła się do wody...
Wakacje żegnano hucznie. Niestety nie obyło się bez alkoholu. Do wody skakano często, ale coraz mniej widzów zwracało na to uwagę. Nikt nie skakał tak jak Tomek, nikt nie potrafił z taką gracją wpadać do ciepłej wody odbijającej srebrny blask księżyca i czerwone języki ogniska. Nurkując, miało się wrażenie, że pływa się w zmieszanych ze sobą żywiołach, które na ten jeden wieczór postanowiły dać z siebie to, co najpiękniejsze, by uradować młode serca niosące w sobie żar ognia, szlachetność księżyca i bezmiar wód. Tomek właśnie skoczył, objęła go woda i nagle ujrzał ogień... Ostatnią rzeczą jaką zapamiętał, było własne zdziwienie, dlaczego płonął on na dnie starej rzeki...
To zdziwienie i czerwień wciąż płonąca pod powiekami mieszały się z narastającym, równomiernym syczeniem idealnie zsynchronizowanym z oddechem Tomka. Kiedy sobie to uświadomił, powoli otworzył piekące oczy. Leżał w białym pokoju. Trwało chwilę, zanim rozpoznał w nim szpitalną salę. Posykiwanie dochodziło ze stojącej obok maszyny. Czuł w gardle jakiś przedmiot, a kątem oka dostrzegał podnoszącą się i opadającą harmonijkę. Chciał na nią spojrzeć, ale nie mógł. A może mógł, ale tak naprawdę nie chciał? Nagle owładnęło nim uczucie, że może wstać i odejść stąd, ale zostanie, bo nic mu się nie chce. Włosy stanęły mu dęba, bo podświadomie poczuł, że jest zupełnie odwrotnie.
Zapadł w niby-sen, koszmar, z którego bezskutecznie próbował się obudzić. Przewalała się nad nim rzeka, ciepła woda - ostatnia rzecz, jaką poczuł na swym ciele i ten niezwykły ogień, twardy jak kamieniste dno, które powinno być kilka metrów głębiej. Uderzająca go czerwień była tak realna, że czuł wręcz, jak nim rzuca. Ale były to tylko gwałtowne powroty świadomości, które pozwalały mu dostrzec załamanych rodziców i lekarzy rozkładających bezradnie ręce. Ta świadomość wracała coraz częściej i niosła ze sobą coraz bardziej bolesną prawdę, że nic już nie będzie takie jak kiedyś.
Tomka poznałem, gdy mógł już poruszać głową i w miarę samodzielnie oddychać. Gdybym napisał, że pogodził się z losem, byłoby to bardzo przesadzone. On po prostu wiedział, w jakim stanie się znalazł i w jakim pozostanie do końca życia. Miał w sobie niezwykły spokój, ale cenę, jaką za niego zapłacił, słychać było nawet w głosie:
"Na tym łóżku po raz pierwszy w życiu się modliłem. Była to modlitwa przekleństwa i błagania o śmierć. Ciskałem ją w niemą otchłań, wciąż mając nadzieję, że moja złość rozsierdzi gniew Boga, który zabierze mnie stąd i strąci choćby do piekła - już ono było lepsze niż życie w takim stanie. Przeklinałem siebie, kolegów, którzy nie od razu zorientowali się, że za długo nie wypływam na powierzchnię, tego, który udzielił mi pierwszej pomocy, lekarzy - za to, że udało im się przywrócić mnie do życia, a nawet rodziców, bo przez trzy dni, kiedy byłem w śpiączce, nie odstępowali od łóżka. Złość owładnęła mną tak, że stałem się samą złością, złem i nienawiścią. I leżąc tak, nie mogąc ruszyć choćby palcem, a równocześnie przeklinając ich wszystkich, uświadomiłem sobie nagle, jak bezsilne jest zło, jak w swej bezradności wsiąka we mnie, zabijając nie ciało (ono jest już martwe), ale ducha. Rzeka zabrała mi wszystko, powinienem nie istnieć, a jednak nadal jestem sobą. Ona też wciąż płynie, a odkąd pamiętam, jest taka sama.
Zamknięty na doznania fizyczne wzbraniałem się długo przed otwarciem na Boga. Nie chciałem być jednym z tych nieszczęśników, którzy dopiero gdy wszystko im się zawali, znajdują nagle drogę do Kościoła, by potem równie szybko z niej zejść... I choć wzbraniałem się, to On czekał cierpliwie i w końcu zwyciężył. Łóżko stało się moją szkolną ławką, w której chłonąłem jak nigdy kolejne katechezy. Stało się najwspanialszym konfesjonałem łez i nawrócenia. To tu, chyba po raz pierwszy zupełnie świadomie i z wielkim pragnieniem przyjąłem Go w Najświętszym Sakramencie. Leżałem potem tak mocny, tak świadomy, że zdawało mi się, że paraliż nie jest już paraliżem, ale oczyszczającym doznaniem, które otworzyło mnie na sprawy do tej pory nieznane, ukryte i nagle odnalezione. To jak powrót do domu. Odkryłem też drugiego człowieka: przyszedł kapelan szpitala, ludzie z duszpasterstwa akademickiego. Nie byłem już sam, nie byłem pożałowania godnym wrakiem człowieka.
Kiedyś miałem wielkie plany na życie. Wszyscy wokoło mówili, że trzeba takie mieć, by być kimś w świecie. Przerażały mnie one, były jak nieznany, czarny, przeciwny brzeg rzeki. Dzisiaj już się nie boję. Mój kres, mój drugi brzeg jest jasny i wyraźny. Tak bardzo pragnę tam się znaleźć, ale mam jeszcze do wykonania misję. Jak prorok Jonasz w rybie, tak ja spędziłem trzy dni w śpiączce. Otworzyły mi się oczy i czuję, że muszę podzielić się tym z innymi. Między mną a drugim, jasnym brzegiem płynie wciąż różnobarwna, wartka rzeka zagonionych ludzi. Płyną szybko w nieznanym kierunku, sami nie wiedząc dlaczego i w jakim celu. Jestem tu po to, aby swoim nieruchomym ciałem krzyczeć do nich: "Zatrzymajcie się! Jest dla nas drugi brzeg!".
Tomek zmęczony sprawiającym mu trudność mówieniem zamilkł i odwrócił głowę. W jego szarych oczach był spokój i siła starej rzeki.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Podziel się:

Oceń:

2003-12-31 00:00

Wybrane dla Ciebie

27 grudnia - wspomnienie św. Jana, Apostoła i Ewangelisty

Adobe Stock

Dziś, 27 grudnia, Kościół obchodzi wspomnienie św. Jana, Apostoła i Ewangelisty. W tym dniu święci się wino, które podaje się wiernym do picia. Jest to bardzo stara tradycja Kościoła, sięgająca czasów średniowiecza.

Więcej ...

Leon XIV wprowadza zmiany w uroczystościach Bożego Narodzenia. Tego nie było od czasów Jana Pawła II

2025-12-23 11:12
Papież Leon XIV

PAP

Papież Leon XIV

Papież Leon XIV, który po raz pierwszy będzie przewodniczył uroczystościom Bożego Narodzenia, wprowadził do nich zmiany. Przywrócił poranną mszę 25 grudnia, która nie była odprawiana od czasów pontyfikatu Jana Pawła II. Papież dokona też zamknięcia Roku Świętego, zainaugurowanego przed rokiem w Wigilię przez Franciszka.

Więcej ...

Każdy powinien mieć swoje Betlejem

2025-12-27 09:10

Paweł Wysoki

Już po raz 9. Caritas Archidiecezji Lubelskiej zorganizowała Wigilię Miłosierdzia. W Lublinie, Chełmie, Puławach i Krasnymstawie przy wigilijnym stole spotkało się 1200 osób ubogich, samotnych, chorych, uchodźców i w kryzysie bezdomności.

Więcej ...

Reklama

Najpopularniejsze

Nowenna do Świętej Rodziny

Wiara

Nowenna do Świętej Rodziny

26 grudnia wypada w tym roku w piątek. Co ze...

Kościół

26 grudnia wypada w tym roku w piątek. Co ze...

Ks. prałat Henryk Jagodziński nuncjuszem apostolskim w...

Niedziela Kielecka

Ks. prałat Henryk Jagodziński nuncjuszem apostolskim w...

„Ujrzał i uwierzył” nie znaczy jeszcze, że wszystko...

Wiara

„Ujrzał i uwierzył” nie znaczy jeszcze, że wszystko...

Leon XIV wprowadza zmiany w uroczystościach Bożego...

Kościół

Leon XIV wprowadza zmiany w uroczystościach Bożego...

Nowenna do Dzieciątka Jezus

Wiara

Nowenna do Dzieciątka Jezus

Komunikat rzecznika kurii diecezji radomskiej ws. ks....

Wiadomości

Komunikat rzecznika kurii diecezji radomskiej ws. ks....

Kalendarz Adwentowy: Wdzięczność, która oddaje wszystko

Wiara

Kalendarz Adwentowy: Wdzięczność, która oddaje wszystko

Kalendarz Adwentowy: Bóg z nami po imieniu

Wiara

Kalendarz Adwentowy: Bóg z nami po imieniu