Krzysztof Tadej: W jakich okolicznościach dowiedziałeś się o śmierci o. Zbigniewa Strzałkowskiego i o. Michała Tomaszka?
Br. Jan Hruszowiec: Byłem w klasztorze w Kalwarii Pacławskiej. Pracowałem, przenosiłem jakąś belkę. Ktoś powiedział, że nasi bracia zginęli w Peru. Przeżyłem szok. Mijają 34 lata od tego zdarzenia, a ja dokładnie pamiętam te chwile. Oniemiałem. Czas jakby się zatrzymał. Byli tacy młodzi... Jeden miał 31 lat, a drugi 33 lata. „Co mam teraz robić?” – pytałem sam siebie. I stało się coś dziwnego. Jakbym z tyłu głowy słyszał głos: „Rób dalej to, co robisz. Rób to dobrze”. Tak staram się żyć.
Jak zareagowali inni zakonnicy?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Dla całego zakonu to był wstrząs. Do tego stopnia, że – jak słyszałem – niektórzy zaczęli się obwiniać.
Obwiniać?
Mówili, że to może ich wina, że powinni nakłonić naszych braci do wyjazdu z Peru. Może nie wiedzieli, że ówczesny prowincjał o. Zdzisław Gogola powiedział do Zbyszka i Michała, że zrobiło się niebezpiecznie i mogą wrócić do kraju... Zostawił im wybór, sami mieli zdecydować. Będąc tam, na miejscu, najlepiej wiedzieli, jaka jest sytuacja. Postanowili zostać z ludźmi. Byli wierni do końca.
Była to heroiczna decyzja.
Reklama
Tydzień przed ich śmiercią przyjechał do nich bp Luis Bambarén. To on zaprosił ich do Peru i czuł się za nich odpowiedzialny. Też mówił im, że zrobiło się niebezpiecznie. Zaproponował, żeby wrócili do Polski, a potem przyjechali, gdy wszystko się uspokoi. Ojciec Zbigniew odpowiedział, że mają taką możliwość, bo przełożeni z Krakowa mogą kupić bilety i wtedy będą mogli z Michałem w ciągu 3 dni być w Polsce. Ale po chwili dodał: „A co z tymi, do których tu przyjechaliśmy? Przecież ich wszystkich nie zabierzemy do samolotu. Zostajemy”. Powiedział też, że jak przyjdą terroryści, to będą z nimi rozmawiać.
Jeden z nich, gdy zwrócił się do terrorystów słowami: „Przyjacielu, jeśli popełniliśmy błąd, to powiedz nam, jaki”, nie doczekał się odpowiedzi. Wspominam film Życia nie można zmarnować i wywiad z s. Bertą, która była tego świadkiem, i ciągle pamiętam o słowie „przyjacielu” wypowiedzianym do terrorysty...
To charakteryzowało naszych zakonników. Szli do ludzi z franciszkańskim pozdrowieniem: „Pokój i dobro”. Moim pragnieniem jest, żeby męczennicy stali się patronami pojednania – pojednania w rodzinach, wśród znajomych, pojednania narodowego. Zobaczmy, co teraz dzieje się wokół nas – jak dużo jest nienawiści, przekleństw, złości. Tak dzieje się w szkole, w pracy, na drogach. Nasi bracia szli do ludzi z darem przebaczenia, pojednania i uspokojenia. Cechowały ich wytrwałość i wierność. Mogli uciec, wrócić do Polski, a jednak zostali do końca. Dzisiaj wokół nas mało jest wierności. Rozpadają się małżeństwa, księża odchodzą z kapłaństwa, siostry z zakonu...
Od 10 lat jesteś promotorem kultu męczenników z Pariacoto. Jeździsz do różnych krajów oraz do wielu polskich parafii, przekazujesz relikwie, udostępniasz materiały o męczennikach, opowiadasz, wraz z innymi zakonnikami, o ich życiu. Czy ludzie są tym zainteresowani?
Reklama
Jeden z biskupów zapytał kiedyś naszego byłego prowincjała: „Jak to zrobiliście, że wyciągnęliście z niebytu polskich męczenników? Oni teraz są znani na całym świecie!”. Rzeczywiście tak jest. Zainteresowanie polskimi męczennikami jest po prostu niesamowite! Tak się dzieje w świecie i, oczywiście, w Polsce. Trudno to precyzyjnie wytłumaczyć. Tym bardziej że w Polsce nie mamy sanktuarium pod ich wezwaniem, do którego pielgrzymi mogliby jeździć. Nie ma też w Polsce grobu naszych kapłanów, bo przecież ich ciała zostały w Pariacoto. Cały czas jednak do naszego Biura Promocji Kultu Męczenników z Pariacoto w Krakowie napływają prośby o relikwie pierwszego stopnia, czyli z cząstkami ich kości lub z krwi. Niemal co tydzień jesteśmy zapraszani do różnych parafii, opowiadamy o życiu męczenników i przekazujemy ich relikwie.
W ilu miejscach są relikwie pierwszego stopnia o. Michała i o. Zbigniewa?
W Polsce jest to 385 miejsc, a w innych krajach – 282, czyli w sumie relikwie są w 667 miejscach. Warto podkreślić, że w ciągu 10 lat od beatyfikacji przekazaliśmy osobom zainteresowanym 622 700 obrazków z relikwiami drugiego stopnia, czyli fragmentami ubrań, które były używane przez błogosławionych.
Ponad 600 tys. obrazków?!
Tak. Przygotowaliśmy je w dziewięciu językach: polskim, angielskim, hiszpańskim, francuskim, niemieckim, słowackim, litewskim, japońskim i rosyjskim. Rozprowadziliśmy również 98,5 tys. różańców z relikwiami.
Imponujące!
Tak się stało, bo ludzie są poruszeni życiem naszych misjonarzy. Dlatego relikwie pierwszego stopnia są na wszystkich kontynentach. W samych Stanach Zjednoczonych znajdują się one w siedemdziesięciu parafiach. Dotarły do wielu państw, takich jak: Wielka Brytania, Francja, Brazylia, Kanada, Japonia, ale też Rwanda, Burkina Faso, Uganda, Kostaryka, Jamajka czy Wietnam. Jeżdżąc do tych krajów, my, franciszkanie konwentualni, spotykamy się z ogromną życzliwością. Ludzie chcą poznać życie polskich misjonarzy i modlą się za ich wstawiennictwem o potrzebne łaski.
Czy miały miejsce jakieś cudowne zdarzenia, które mogą się przyczynić do kanonizacji o. Michała i o. Zbigniewa?
Reklama
Gromadzimy dokumentację. Mamy specjalną teczkę, w której jest ponad dwadzieścia świadectw uzdrowień udokumentowanych badaniami lekarskimi. Wśród nich np. historia choroby kobiety z Chimbote w Peru. Miała stwierdzonego raka dwunastnicy. Są zdjęcia i dokładne opisy lekarskie. Jej stan był ciężki. Jak twierdzi, modliła się za wstawiennictwem naszych męczenników i doznała uzdrowienia. Operacja nie była potrzebna. Kobieta czuje się bardzo dobrze. Mamy kilka podobnych świadectw. Nie wiem, czy i kiedy Kościół je uzna, które z nich są wystarczające do kanonizacji. Wiem, że Dykasteria Spraw Kanonizacyjnych dość sceptycznie podchodzi do uzdrowień z nowotworów, ponieważ było kilka przypadków, że choroba pojawiła się ponownie. Moim zdaniem, warto jednak rozpatrywać takie uzdrowienia. Przecież sam Pan Jezus wskrzeszał zmarłych. Dzisiaj nikt nie neguje, że dokonywał cudów. A przecież ci ludzie później umierali. Tak może być też z uzdrowieniami z nowotworów. Warto się zastanowić, czy uzdrowienie, które trwa kilka czy kilkanaście lat, nie jest cudem. I, oczywiście, należy pamiętać, że o. Michał i o. Zbigniew nie dokonali żadnego cudu. Cudu dokonuje Pan Bóg. Oni są tylko pośrednikami. W przypadku naszych męczenników stali się oni też pośrednikami w wyjednaniu wielu innych łask.
Jakich?
Opowiem o sytuacji, która zdarzyła się w Stanach Zjednoczonych. W jednej z parafii przekazywaliśmy relikwie. Podczas Mszy św. o. Jarosław Zachariasz głosił kazanie nawiązujące do życia męczenników. Nagle jakiś młody człowiek wstał i szybko zaczął wychodzić. Stałem przy wyjściu z kościoła i słyszałem, jak trzasnął z całych sił drzwiami. „Może coś mu się nie spodobało?” – pomyślałem. Po zakończeniu Mszy św. miejscowi księża zaprosili nas na obiad. Kilka osób, które zostały w kościele, poprosiło o. Jarosława o spowiedź. Po chwili wszedł do kościoła ten młody człowiek i zapytał: „Gdzie jest ten ojciec, który głosił kazanie?”. Odpowiedziałem, że spowiada. „A, to dobrze” – odpowiedział i stanął w kolejce do spowiedzi. Obiad opóźnił się o 3 godziny! Przy tych kratach konfesjonału musiały się dziać wielkie rzeczy. Ten człowiek – jak sądzę – nawrócił się.
Były inne tego typu zdarzenia?
Reklama
Wiele dotyczy osób, które chciały odejść z kapłaństwa. Przypominam sobie sytuację również ze Stanów Zjednoczonych. W kościele po Mszy św. podszedł do mnie człowiek i zapytał, czy wiem, kim jest. „Nie wiem. Nie znam pana” – odpowiedziałem. Wyznał mi, że był księdzem, porzucił kapłaństwo, bo sądził, że lepiej będzie pomagał ludziom jako lekarz. „Skończyłem studia medyczne, leczyłem ludzi, teraz jestem na emeryturze. I po latach już wiem, że bardzo się pomyliłem” – dodał. Powiedział, że kazanie o męczennikach bardzo go poruszyło. Nie miał żony ani dzieci, więc zaproponowałem, żeby poszedł do biskupa i poprosił o umożliwienie powrotu do kapłaństwa. Wtedy pojawiły się łzy w jego oczach. Chwycił mnie za rękę i pocałował w dłoń. Stałem jak wryty. Więcej go nie spotkałem. Nie wiem, jakie są jego losy. Zobaczyłem wówczas, jak świadectwo życia o. Michała i o. Zbigniewa mocno wpływa na innych.
A w Polsce? Czy zdarzyły się jakieś sytuacje, o których zawsze będziesz pamiętał?
Kiedyś zadzwonił nieznany mi wcześniej ksiądz proboszcz. Powiedział: „Proszę brata, muszę mieć relikwie męczenników z Pariacoto w swojej parafii”. Wyjaśniłem, jakie trzeba spełnić warunki, a potem spytałem o motywację. Odpowiedział krótko: „Nie powiem bratu!”. Było to dość dziwne, ale pojechaliśmy do tej parafii uroczyście przekazać relikwie. Po 3 miesiącach zadzwonił ponownie. Był uradowany. „Teraz mogę powiedzieć, dlaczego chciałem te relikwie” – zaczął. „Kiedy przyszedłem do parafii, zorientowałem się, że ludzie są skłóceni. Powstały dwie grupy i każda chciała mnie przeciągnąć na swoją stronę. Atmosfera była nie do zniesienia. Uznałem, że nie jestem w stanie tak żyć. Pomyślałem o męczennikach, że ich poproszę o pomoc. I wie brat co? Po sprowadzeniu relikwii ludzie w parafii pojednali się i przeprosili. Jesteśmy teraz jedną wspólnotą i zaczęliśmy normalnie żyć” – opowiadał.
Czy wybór kard. Roberta Prevosta na papieża może, Twoim zdaniem, przyczynić się do przyspieszenia kanonizacji polskich misjonarzy? Gdy ginęli Polacy, ks. Prevost był profesorem w seminarium w pobliskim mieście...
Dla mnie i dla naszego zakonu wybór nowego papieża Leona XIV był bardzo miłą niespodzianką. Przecież on bardzo dobrze zna historię męczenników. Też był misjonarzem dość blisko Pariacoto. W 2015 r. uczestniczył w beatyfikacji polskich kapłanów. Mam nadzieję, że uda się do Peru na jedną z pierwszych zagranicznych pielgrzymek. Może wówczas odwiedzi groby naszych braci? Wierzę, że jego wybór przyczyni się do tego, iż nasi męczennicy zostaną w przyszłości kanonizowani.
Brat Jan Hruszowiec - franciszkanin konwentualny. Mieszkał i pracował w klasztorach w Kalwarii Pacławskiej, Krakowie i Chęcinach. Był misjonarzem w Sankt Petersburgu i w Czerniachowsku w Rosji, a także w Lewoczy na Słowacji. Od 10 lat jest promotorem kultu męczenników z Pariacoto.