Zacznijmy od początku
Obraz, przedstawiający Madonnę z Dzieciątkiem pędzla Łukasza Cranacha Starszego, datowany jest na rok 1518. Powstał na zlecenie proboszcza głogowskiej kolegiaty Joachima von Liedlau. To arcydzieło powstało na niewielkiej desce lipowej o wymiarach 43,5 x 33,5 cm i umieszczone było w kościele na Ostrowie Tumskim w ołtarzu kaplicy mariackiej. Wizerunek Maryi pozbawiony jest typowych znaków sakralnych (takich jak np. aureola). Cranach namalował Maryję jako piękną, subtelnie uśmiechniętą kobietę o bardzo długich, kręconych włosach, która z czułością trzyma na rękach Dziecko. Maryja odziana w czerwony płaszcz na tle ciekawie zróżnicowanego górzystego krajobrazu (w którym odnajdujemy m.in. bogactwo roślinności, zabudowania czy wznoszący się na skalistym wzgórzu zamek) spogląda z czułością na Dzieciątko, wznoszące ku Jej obliczu lewą rękę, w której trzyma jabłko. Jej pochylona w stronę Dziecka głowa zdaje się dodatkowo podkreślać matczyną miłość i troskę. Malowidło to przez ponad cztery wieki było prawdziwym klejnotem głogowskiej kolegiaty (a dodajmy, że w kościele tym nie brakowało też innych znakomitych dzieł sztuki). Warto też w tym miejscu podkreślić, że istnieje opinia, że ten właśnie obraz Łukasza Cranacha Starszego dał faktyczny początek renesansowemu malarstwu...
Major Mosew
Reklama
Dramatyczne losy Głogowskiej Madonny rozpoczynają się w latach czterdziestych ubiegłego stulecia. Oto po kilku wiekach obraz został w 1944 r. zabrany do Wrocławia, a następnie
względy bezpieczeństwa zadecydowały o jego przewiezieniu najpierw do Henrykowa, a potem do Lądka Zdroju. To właśnie tam trafia w ręce armii radzieckiej, na co istnieje
(w Archiwum Akt Nowych) dowód, w postaci dokumentu będącego potwierdzeniem przejęcia obrazu przez niejakiego majora Mosewa. Obraz szacunkowo wyceniony przez ostatniego proboszcza głogowskiej
kolegiaty na 100 tys. ówczesnych marek, był niewątpliwie cennym łupem (cały budynek kolegiaty wyceniony został przez niego na 500 tys. marek). W tym momencie ślad się urwał. Pozostały tylko
domysły i hipotezy. Twierdzono, że obraz jest w Ermitażu w Leningradzie, ktoś inny jednakże - machając przy tym ze zrezygnowaniem ręką - obstawał przy tym,
że od dawna jest on już w rękach zachodnich, prywatnych kolekcjonerów. Nikt jednak nie znał prawdy. Nikt też nie podejmował żadnych poważnych kroków w celu odzyskania obrazu. Po
pierwsze, była to epoka PRL-u, po drugie, nie wiadomo było, gdzie się konkretnie znajduje Głogowska Madonna, po trzecie, niewielu wierzyło w możliwość odzyskania tego dzieła. Głogów po II wojnie
światowej był ogromnie zniszczony, a napływowa ludność dopiero z czasem wiązała się z tym nowym miejscem.
Na Ostrowie Tumskim zaś przez dziesiątki lat stał zrujnowany budynek kolegiaty, którego resztki dawnej świetności co pewien czas dobijali jeszcze wandale i pijacy...
Pomóż w rozwoju naszego portalu
A jednak jest!
Reklama
Pod koniec marca br. Rzeczpospolita podała sensacyjną wiadomość, że strona rosyjska ujawniła w Internecie miejsce przechowywania słynnej Głogowskiej Madonny i że jest nim Muzeum Puszkina w Moskwie. Ta informacja definitywnie rozwiązywała wszystkie wątpliwości co do losów zaginionego obrazu. Jednak w Głogowie nie rozpoczęto w związku z tym żadnych konkretnych działań (później dopiero dowiedziałem się, że pewne czynności podjęło Towarzystwo Ziemi Głogowskiej). Oficjalnie - cisza... Wtedy przeczytałem wspomniany już wyżej felieton naszego redakcyjnego kolegi Andrzeja Zawickiego i postanowiłem zaproponować wyjście z inicjatywą odzyskania tego dzieła członkom Klubu Inteligencji Katolickiej w Głogowie. Pod przygotowanym listem otwartym do prezydenta miasta, po uzyskaniu aprobaty członków klubu, podpisał się jego zarząd. Myślę, że znamienne jest to, że wystosowaliśmy go ze spotkania KIK-u odbywającego się w Sanktuarium Matki Bożej Jutrzenki Nadziei w Grodowcu (z datą 18 maja br.). O tym przedsięwzięciu powiadomione zostały też lokalne media. Dość szybko temat ponownie pojawił się, jeśli jeszcze nie w centrum uwagi opinii publicznej, to na pewno już nie na jej marginesie. I co ważniejsze, list został (z tego co wciąż jeszcze nieoficjalnie wiemy) poważnie potraktowany przez prezydenta Zbigniewa Rybkę, a z propozycją współpracy wyszło Towarzystwo Ziemi Głogowskiej (TZG), z której zresztą skorzystaliśmy. Zainteresowanie inicjatywą odzyskania Głogowskiej Madonny oprócz lokalnych wykazały też media ogólnopolskie, m.in.: Telewizja Publiczna, TVN 24 czy Superexpress. Pierwszy krok został uczyniony.
Następne kroki
Dziś już wiemy (choć wciąż nieoficjalnie), że w efekcie inicjatywy KIK-u przy wsparciu TZG oraz w wyniku działań prezydenta miasta sprawa odzyskania Głogowskiej Madonny jest już
znana w ministerstwie, a stronami w mającym się rozpocząć procesie rewindykacyjnym będą rządy: RP i Federacji Rosyjskiej. Obecnie trwa sporządzanie odpowiedniego
wniosku, do podpisania którego zaproszone zostaną zapewne władze lokalne, wszystkie zainteresowane podmioty społeczne i przedstawiciele Kościoła. Nie zapominajmy bowiem, że prawnym właścicielem
odzyskanego (miejmy nadzieję) arcydzieła pozostaje niezmiennie Kościół katolicki. Obiektywnie trzeba przyznać, że szanse na odzyskanie obrazu nie są zbyt duże. Jednak są. Trzeba to wyraźnie podkreślić.
Po raz pierwszy od lat czterdziestych ubiegłego stulecia istnieje taka realna możliwość. Być może jest to też jedyna taka okazja. Niepodjęcie tego wyzwania byłoby błędem o historycznych wręcz
skutkach. Jesteśmy to winni tak naszym przodkom, jak i przyszłym pokoleniom. Dlatego też wbrew opiniom pesymistów (a tych jest bardzo wielu) liczę na to, że całe przedsięwzięcie zakończy się
sukcesem.
Dziś, gdy kolegiata jest odbudowywana, gdy miasto przeżywa 750-lecie swojej lokacji, nie można nie podjąć próby odzyskania tego obrazu. Jeśli mam jakieś obawy, to wiążę je przede wszystkim z wynikiem
zabiegów dyplomatycznych. Czy będzie im towarzyszył właściwy klimat i odpowiednia determinacja (gdyby wniosek został odrzucony, być może trzeba będzie go ponowić, żeby pokazać jak nam na tym
obrazie zależy)? Poza tym byłoby to precedensem, gdyby taki wniosek rewindykacyjny został rozpatrzony pozytywnie (strona rosyjska zapewne nie jest zainteresowana masowym oddawaniem "przejętych" kiedyś
dzieł sztuki). Może potrzeba więc, by całemu temu procesowi nadać charakter np. swego rodzaju: darowizny "narodu dla narodu"? W każdym razie jestem głęboko przekonany, że warto podjąć wszelkie
możliwe działania w tym względzie!
Zamiast czarnego scenariusza...
Gdyby jednak całe przedsięwzięcie miało zakończyć się fiaskiem, myślę, że należałoby wtedy wykonać profesjonalną kopię, którą w przyszłości umieszczono by w murach kolegiaty wraz
z informacją o dziejach tego szczególnego obrazu i aktualnym miejscu jego przechowywania. Taki gest kończyłby całość działań, pokazując przy tym, że uczyniliśmy wszystko,
co było możliwe, aby go odzyskać.
Przy okazji sprawy odzyskania Głogowskiej Madonny pojawił się także problem innych dzieł sztuki (rzeźb, obrazów, ksiąg, precjozów), które znajdują się w różnych muzeach - tym razem polskich
- a które historia wiąże nierozerwalnie z dziejami Głogowa. Ponieważ zostało ich bardzo niewiele, już dziś słychać głosy, że warto, by wróciły one do miejsca, z którego
zostały zabrane. Wśród nich znaczną grupę stanowią dzieła sztuki sakralnej z głogowskich świątyń.
Przy pisaniu tego tekstu korzystałem m.in. z: Raportu o powojennych losach głogowskich dzieł sztuki Rafaela Rokaszewicza, Głogów, czerwiec 2003 r.