Z misjonarzem o. Janem Ewangelistą Krawczykiem, który obecnie przebywa na dwumiesięcznym odpoczynku w kraju, rozmawia Nina Bąkowska
„Bóg przemawiał do mojej duszy, pociągając mnie ku sobie już w szkole podstawowej” - mówi o. Jan Ewangelista Krawczyk. Katecheza i żywy kontakt z kapłanami utwierdzały go w przekonaniu, że został powołany do służby Bogu. W szkole średniej bywało jednak różnie. Ostatecznie po rekolekcjach ignacjańskich wybrał Zakon Karmelitów Bosych. Postulat, rok nowicjatu, dwa lata filozofii i cztery lata teologii - to etapy formacji kapłańskiej zakończonej 1 czerwca 1989 r. święceniami kapłańskimi, które przyjął w Krakowie z rąk bp. Kazimierza Górnego. Rok wcześniej - 14 września 1988 r., wraz z dziesięcioma swoimi współbraćmi, złożył śluby wieczyste. Później była jednoroczna praca kapłańska w Krakowie, 2-letnia w Wadowicach i 7-letnia w Przemyślu. W 1999 r. otrzymał pozwolenie na wyjazd do Francji. Odbył roczny kurs języka francuskiego, po czym wyjechał do Rwandy, gdzie znajdują się dwie duże placówki misyjne: parafia w Gahundze i dom rekolekcyjny „Mater Carmeli” w Butare.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nina Bąkowska: - Ojciec Święty Jan Paweł II mówi, że z punktu widzenia potrzeb ewangelizacyjnych świata działalność misyjna Kościoła jest dopiero u początków. Jak odnosi się Ojciec do stwierdzenia Papieża?
Reklama
O. Jan Ewangelista Krawczyk: - Pokolenia przychodzą i odchodzą. Te, które odchodzą, nie zawsze pozostawiają w dziedzictwie Ewangelię Jezusa zaszczepioną w sercach i umysłach najmłodszych. Choćby i z tego powodu każde nowe pokolenie wymaga ponownie wysiłku ewangelizacji. Są także regiony świata, takie np. jak Azja, gdzie działalność misyjna jest dopiero u początków. Działalność misyjna to nie tylko głoszenie Ewangelii, lecz zakładanie struktur kościelnych - duszpasterskich. Tam, gdzie pierwsza ewangelizacja miała już miejsce, np. w Europie, a w Rwandzie od ponad 100 lat, mowa jest o nowej ewangelizacji, formacji do życia, Ewangelii na co dzień - a ta stoi doprawdy u początków.
- Dlaczego po kilkunastu latach posługi kapłańskiej w Polsce zdecydował się Ojciec na pracę misyjną?
- Przede wszystkim z powodu stale mi towarzyszącego pragnienia pracy misyjnej. Jeszcze przed wstąpieniem do zakonu marzyłem o wyjeździe na misje, by przepowiadać Ewangelię i pomagać w kształceniu. Wielokrotnie docierały do mnie apele naszych misjonarzy o przysłanie im kogoś do pomocy. Od 1991 r. nie dojechał z Polski na misje żaden ojciec ani brat. To zdecydowało, że podczas Forum Duszpasterskiego w 1999 r. podjąłem decyzję wyjazdu na misje i usilnie o ten wyjazd prosiłem przełożonych, mimo ich kilkakrotnej wcześniejszej odmowy.
- Dlaczego właśnie Rwanda?
- Z prostego względu: taka była decyzja przełożonych w naszej misji i takie były duszpasterskie potrzeby. Od ponad 25 lat jesteśmy obecni w Burundi i Rwandzie. W obu tych krajach prowadzimy parafie (Gahunga na północy Rwandy, u stóp wulkanu Muhabura oraz Musongati w Burundi), dom rekolekcyjny w Butare (Rwanda) oraz dom formacyjno-filozoficzny w stolicy Burundi - Bujumbuje.
- Wyjazd Ojca do Rwandy poprzedzony był pewnym przygotowaniem. Jak długo trwało przystosowanie do nowych warunków panujących na kontynencie afrykańskim?
Reklama
- Jeśli chodzi o naukę języka kinyarwanda, to trwała ona dość krótko (4 miesiące) w stosunku do inkulturacji, tj. dostosowania sposobu życia i odżywiania w warunkach rwandyjskich, a przede wszystkim zrozumienia i zaakceptowania specyficznego sposobu myślenia, wartościowania i reagowania Afrykańczyków. Jest to proces długi, wymagający wielu wysiłku serca i umysłu, rozciągnięty w czasie, a do którego nie każdy dochodzi nawet po wieloletnim pobycie wśród nich. To fakt, że znajomość języka jest bramą do poznania kultury narodu. Jednak różny jest stopień znajomości języka. Nie zawsze też idzie on w parze z życzliwością i akceptacją tradycji tegoż narodu. Bywa i tak, że misjonarz opanuje język, posługuje wśród ludu, lecz w głębi ducha trudno mu wyjść poza krąg własnej kultury i zadzierzgnąć węzły przyjaźni z ludnością tubylczą. Przyczyn jest wiele, a zjawisko złożone.
- Na czym głównie polega praca misyjna i duszpasterska w Rwandzie?
- Jak wspomniałem, nie można już tam mówić o pierwszej ewangelizacji, a raczej o nowej ewangelizacji. Dlatego w naszej parafii Gahunga, oprócz zwyczajnej pracy parafialnej, posługi sakramentalnej i opieki socjalnej, cały wysiłek skupiony jest na formacji laikatu - liderów grup działających w parafii (charyzmatycy, ruch maryjny, ksawerianie, chór i grupy ministranckie). Prowadzimy też dość dobrze funkcjonującą Caritas, która pomaga sierotom i wdowom, a zwłaszcza rodzinom najbiedniejszym, cierpiącym głód. W Butare natomiast przy naszym klasztorze i domu postulatu oraz nowicjatu funkcjonuje dom rekolekcyjny dla około 25 osób. Umożliwiamy zarówno osobom zakonnym, jak i świeckim odpowiednie dni skupienia czy rekolekcji indywidualnie i wspólnotowo. Każdy może brać udział w normalnym rytmie naszego życia i modlitwy. Poszukujący ciszy, samotności i modlitwy cenią sobie niezwykle naszą karmelitańską oazę.
- Do niedawna Rwanda była miejscem, gdzie toczyły się wojny plemienne. Jak ten problem przedstawia się obecnie?
- Od 1998 r. w kraju jest dość spokojnie i w miarę bezpiecznie. Wojsko i policja dyskretnie kontrolują sytuację i eliminują ewentualne ogniska konfliktów wewnętrznych. Faktem jest, że antagonizmy plemienne czy regionalne zostały spolaryzowane i sztucznie wyciszone.
Reklama
- Podczas pobytu w Afryce spotkał się zapewne Ojciec z różnymi dramatami i problemami mieszkańców tego kontynentu. Co daje Ojcu bezpośredni kontakt z ludźmi dotkniętymi biedą i innymi problemami natury egzystencjalnej?
- Można żyć w Rwandzie, odprawiać Msze św., głosić kazania i nie stykać się prawie nigdy z bezpośrednią nędzą ludzi. Jeśli się chce, można żyć w takiej sztucznej izolacji. Tym, co umożliwia bezpośredni kontakt z ludźmi biednymi, jest znajomość języka i osobiste pragnienie nawiązania z nimi kontaktu. Moje relacje z ludźmi z natury rzeczy były ograniczone. Jedynie tłumacz pomagał mi wejść w ich realia, dotknąć rodzinnych dramatów i wejrzeć w ich osobiste problemy.
- Jakie podobieństwa w życiu religijnym Rwandczyków i Polaków dostrzegł Ojciec w trakcie pełnionej przez siebie misji?
- Umiłowanie Najświętszej Maryi Panny. Kibeho w Rwandzie to jedyne miejsce objawień maryjnych, zatwierdzonych przez Kościół w Afryce. Inne podobieństwa to uczuciowość - emocjonalność religijna i skłonność do oddzielenia pobożności od życia moralnego na co dzień. W kościele pobożni, na targu, w pracy, w domu - żyją jak wszyscy inni, posługując się kłamstwem, żądzą zysku, żyją niemoralnie.
- Jakie postawy mieszkańców Ruandy mogłyby być wzorem dla nas - Polaków?
- Otwartość na drugiego człowieka, niezwykła gościnność, umiłowanie dzieci - rodzin wielodzietnych, życzliwość, cierpliwość i zdolność do słuchania.
Reklama
- Co pomaga Ojcu przetrwać w Afryce chwile tęsknoty za rodziną, bliskimi, krajem ojczystym...?
- Tęsknię, niekiedy bardzo. Takich uczuć nie tłumię. To one ukazują mi wartość tego i tych, których opuściłem. Pomaga mi spokój, praca fizyczna, modlitwa, śpiew i muzyka oraz rozmowa i wizyty.
- Jak długo zechce Ojciec wiązać się z działalnością misyjną?
- Nie wiem. Zależeć to będzie nie tylko od stanu mego zdrowia i dobrej woli, lecz także od decyzji moich przełożonych.
- Dziękuję za rozmowę i życzę Ojcu siły i wytrwałości w dalszej posłudze kapłańskiej i misyjnej.



