Niebieskie oczy, blond włosy, rumiana twarzyczka, delikatna cera - przyglądam się Ani, która siedzi na kolanach pana Krzysztofa. Przede wszystkim przyciągają jej oczy - wielkie i jakby zamyślone. Czyżby można było zobaczyć przez nie wnętrze jej duszy?! Ania od urodzenia cierpi na porażenie układu nerwowego, nie widać tego jednak na zdjęciach wykonanych przez jej opiekuna. Tu przede wszystkim jest pięknym, szczęśliwym dzieckiem.
Rodzicielstwo od nowa
Czy kobieta i mężczyzna, którzy mają już za sobą 50 lat życia i dwoje dorosłych dzieci, mogą zgodzić się na pieluszki, smoczki, butelki, wstawanie w nocy? Pewnie nie wszyscy, ale Emilii i Krzysztofowi Bagińskim nie zabrakło odwagi. W 1992 r. przyjęli pod swój dach pierwsze dziecko z Ośrodka Adopcyjno-Opiekuńczego w Zielonej Górze. Stworzyli tak zwane Pogotowie Rodzinne, które przyjmowało dzieci na określony czas, aż nie znaleźli się dla nich adopcyjni rodzice. W okresie, w którym trwało poszukiwanie rodziców dzieci mogły żyć w normalnych rodzinnych warunkach. Tą ideą zaraziła ich córka prowadząca Ośrodek Adopcyjno-Opiekuńczy w Gorzowie Wlkp. Tuż po obronie pracy dyplomowej pani Emilii w Studium nad Małżeństwem i Rodziną zadzwonił telefon, padło pytanie czy wezmą małego chłopca. Minęło sporo czasu od wyrażenia przez państwa Bagińskich chęci stworzenia Pogotowia Rodzinnego i właśnie wtedy, kiedy już tracili nadzieję, że trafi do nich jakieś dziecko, zapadła decyzja. 4 grudnia 1992 r. do ich domu trafił siedmiomiesięczny Krzysiu z lekkim upośledzeniem. W krótkim czasie zainteresowało się nim małżeństwo z Gorzowa Wlkp. 14 lutego 1993 r. został zabrany przez swych adopcyjnych rodziców. Następny był Mariusz, u państwa Bagińskich przebywał trzy tygodnie. Szybko znalazł nowych rodziców. Dziewięciomiesięczna Ania trafiła pod ich dach 17 maja, a 14 lipca miała już nowy dom. Pięć dni później państwo Bagińscy przywieźli do domu chorą na wodogłowie Olę. W październiku Ola miała już swoją rodzinę. 26 listopada pojawia się Ania, która ma porażenie mózgowe. Formalnie miała tu pozostać tylko krótki czas, jak pozostałe dzieci. Jak się jednak okazuje, ten czas się przedłuża. W grudniu tego roku minie dokładnie 8 lat od momentu przygarnięcia dziewczynki. Państwo Bagińscy z Pogotowia Rodzinnego stali się rodzina zastępczą.
Reklama
Dziadkowie czy rodzice?
Będąc rodziną zastępczą zobowiązani są do oddania, w razie
takiej decyzji, dziecka do ośrodka adopcyjnego lub rodzinie adopcyjnej,
nie mają zatem takich samych praw jak rodzice adopcyjni. Jak dotąd
jednak nikt nie zgłosił chęci adopcji Ani. Tuż po jej urodzeniu lekarze
zaopiniowali, że dziewczynka nie przeżyje nawet roku. Wbrew diagnozie
niedługo skończy osiem lat. Państwo Bagińscy ze smutkiem w głosie
stwierdzają, że czasem za szybko przekreśla się ludzkie życie. Ta
przez nikogo niechciana dziewczynka, która nie porusza się, nie mówi,
sama nie je, jest dla państwa Bagińskich najukochańszym i najpiękniejszym
stworzeniem. Czy mogłoby jej nie być, czy mogliby się na nią nie
zdecydować? Kiedy spoglądają na jej twarz, kiedy słyszą jej oddech
i gdy uda im się wydobyć choćby najmniejszy gest z jej strony, wiedzą,
że jest dla nich jedyna i niezastąpiona.
Nie da się wyliczyć nocnych czuwań, udręk karmienia,
pobytów w szpitalu, dochodzenia w jaki sposób opiekować się dzieckiem,
by nie sprawiać mu bólu, panowania nad atakami padaczki, duszeniem
się. Każdy dzień przynosi coś nowego, ale obok trudu, istnieje także
poznanie i coraz głębsze zrozumienie Ani. Dzisiaj, po latach wspólnego
życia wiedzą, kiedy ma dobry humor, jak reaguje na pewne sytuacje,
co oznaczają jej pomruki. Wiedzą, jak sprawić, by się śmiała i jak
do niej czule przemawiać, by chciała się przytulić. Czy można powiedzieć,
że tylko przez to, że nie jest w stanie po ludzku patrząc odpłacić
słowem, gestem za to, co dla niej robią, jej życie nie jest nic warte,
więcej, że życie z nią nie jest nic warte? Gdy patrzę na wzruszenie
i łzy na twarzy pani Emilii, kiedy Ania reaguje na jej słowa, wiem,
że więcej nie trzeba, że to wystarczy.
Zwykli czy niezwykli?
Państwo Bagińscy są znani społeczności lubskiej. Obydwoje zawodowo
związani byli ze szkołą. Pani Emilia pracowała jako kierownik administracyjny
i gospodarczy, a pan Krzysztof był nauczycielem plastyki. Obecnie
obydwoje nadal udzielają się w życiu społecznym: ona przez pracę
w Poradni Rodzinnej przy parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa,
on jako fotograf w lokalnej gazecie. Zapytani, skąd biorą siłę, odpowiadają,
że każdego dnia proszą o nią Boga. Skoro dał im to dziecko, da także
wszystko co potrzebne, by było im razem dobrze. Nie znaczy to, że
nie mają trosk, że nie martwią się, co dalej, czy starczy im sił,
by opiekować się Anią, a gdy ich zabraknie, kto będzie chciał pokochać
to dziecko? Czasem słyszą, że robią to tylko dla pieniędzy. Wtedy
życzą takiemu, by sam spróbował w taki sposób dorobić. Jakoś nie
wszyscy chcą iść ich śladem.
Adopcja, czy opieka nad niechcianym dzieckiem, to nie
kalkulacja oparta na "za" i "przeciw", bo w tej kwestii "przeciw"
zawsze wygra. Tu po prostu liczy się uczucie i decyzja woli, że chcę
to dziecko przyjąć, chcę się nim opiekować. Niczego się tu nie dokona
na zasadzie "tak trzeba, tak wypada". Czasem bolą kolana, czasem
trudno jest podźwignąć wózek z Anią, który waży wtedy 34 kilogramy,
ale dla nich to jest właśnie codzienna miłość bez kalkulacji i pytania
o sens.
Pomóż w rozwoju naszego portalu