Msza św. koncelebrowana przez biskupów z Polski i zagranicy, z udziałem pielgrzymów i młodych przybyłych do Gniezna wraz z symbolami Światowych Dni Młodzieży, stanowiła centralny punkt dwudniowych uroczystości patronalnych ku czci św. Wojciecha. W tym roku odbywają się one w łączności z 1050. rocznicą Chrztu Polski, której obchody odbyły się niedawno w Gnieźnie, na Ostrowie Lednickim i w Poznaniu. Przypominając o jubileuszu metropolita poznański wskazał na tych, dzięki którym wiara na ziemiach polskich się umacniała – Dobrawę, bp. Jordana i św. Wojciecha.
Pierwsza – mówił abp Gądecki – „z pewnością przyczyniła się do rozwoju początków chrześcijaństwa w Polsce”. W jej orszaku ślubnym – dodał – przybyli na ziemie polskie chrześcijańscy duchowni. Ponadto tradycja przypisuje jej założenie kościołów św. Trójcy i św. Wita w Gnieźnie oraz kościoła Panny Marii na Ostrowie Tumskim w Poznaniu. „Dzięki niej Polanie mogli podjąć decyzje trudne, ale niezbędne dla ich duchowego postępu” – stwierdził przewodniczący KEP.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wspomniany bp Jordan to drugi – zdaniem arcybiskupa poznańskiego – z głównych ewangelizatorów Polski Piastów, który „pozostaje dla nas przykładem pasterza i ewangelizatora wielu”.
Reklama
I wreszcie św. Wojciech, dla którego ewangelizacja również była głównym zadaniem. Dzięki odwadze takich ludzi jak on – tłumaczył kaznodzieja – „chrześcijaństwo przyniosło naszej ojczyźnie nowy system wartości, trudny do pogodzenia tak z filozofią grecką, jak i z rzymskim poczuciem sprawiedliwości. Moralności umiaru – charakterystycznej dla greckiego rozumu – chrześcijaństwo przeciwstawiło bezinteresowną miłość. Rzymskiemu prawu siły – przeciwstawiło służbę bliźniemu. Kultowi sukcesu – ducha ofiary” – wyliczał.
„A czego Chrystus domaga się od nas dzisiaj?” – pytał dalej przewodniczący KEP i odpowiedział, że niczego innego, jak tej samej gruntownej ewangelizacji. Potrzebujemy jej – tłumaczył – z tej prostej przyczyny, że świętość nie jest przekazywalna genetycznie. Każdy z nas musi zdobywać ją od nowa i na własny rachunek.
„Takiego wysiłku domaga się dzisiaj współczesna sytuacja duchowa Polaków” – stwierdził abp Gądecki, wskazując za papieżem Franciszkiem na dręczące współczesnego człowieka niepokoje, smutek rodzący się z wygody i konsumpcjonizmu, pogoń za powierzchownymi przyjemnościami.
„Ta sytuacja domaga się stosownej odpowiedzi z naszej strony, bo kto pragnie żyć jak chrześcijanin, ten nie ma innej drogi jak szukanie dobra drugiego człowieka” – mówił metropolita poznański przypominając, że na mocy chrztu świętego ewangelizacja jest misją każdego z nas.
„Każdy z nas – niezależnie od swojej funkcji w Kościele i stopnia wykształcenia – winien być aktywnym ewangelizatorem. Sam Jezus pragnie, by każdy z nas głosił codziennie Dobrą Nowinę nie tylko słowem, ale przede wszystkim życiem przemienionym przez Bożą obecność. Misjonarzami zaś stajemy się w takiej mierze, w jakiej spotkaliśmy się z miłością Boga w Chrystusie” – podkreślił przewodniczący KEP dodając, że nasza osobista niedoskonałość nie może stanowić w tym względzie żadnej wymówki.
Reklama
Publikujemy tekst homilii abp. Stanisława Gądeckiego:
1050. rocznica Chrztu Mieszka I każe nam dzisiaj podjąć refleksję nad dawną i nową ewangelizacją. Dawną (nierozerwalnie złączoną z trzema osobami, które przybyły do nas z Czech) oraz nad nową ewangelizacją, której autorami jesteśmy my sami. A zatem, najpierw o dokonaniach ewangelizacyjnych Dąbrówki, biskupa Jordana i świętego Wojciecha. Pierwsza z tych osób, Dobrawa, była córką Bolesława I Srogiego, księcia czeskiego z dynastii Przemyślidów. W Pradze usłyszałem, że tak Ona, jak i jej siostra, były wychowankami szkoły klasztornej benedyktynek w Regensburgu. Z tej racji jej duchowość chrześcijańska była rzetelnie uformowana. Kiedy - po klęskach poniesionych w walce z Wieletami - książę Mieszko zawarł sojusz obronny z czeskim księciem Bolesławem I Srogim, przypieczętowaniem tego sojuszu miało się stać małżeństwo Dobrawy z Mieszkiem - spotkanie chrześcijanki z poganinem.
Reklama
Józef Ignacy Kraszewski - w swojej powieści „Lubonie” - w następujący sposób opisuje przyszłą żonę Mieszka w momencie jej przybycia do Poznania: „Polańscy panowie mogli się teraz przyjrzeć kniahini, którą każdy ciekaw był nie tylko zobaczyć, lecz odgadnąć. Nie zdawało się to trudnym. Na pierwsze wejrzenie Dubrawka, nadto będąc dumna, by się ukrywała z czymkolwiek, wydawała się z wesołym usposobieniem, odwagą i męskim niemal charakterem. Mieszko przy niej zdawał się do odgadnięcia trudniejszym. Śmiała się ochoczo i głośno, wyzywała żarty i oświadczała wręcz, że zabawy i pląsy lubiła bardzo. Polańskim panom nawykłym do bojaźliwych niewolnic zahukanych kniahini wydawała się jakby nową całkiem istotą. Dla dzikich nieco ludzi miała urok ta śmiałość czeskiej niewiasty, stającej od razu niemal na równi z mężczyznami, okiem, mową i odwagą” (Józef Ignacy Kraszewski, Lubonie, Poznań 2015, 213).
Dwa niezależne od siebie źródła przypisują Dobrawie istotną rolę ewangelizacyjną, polegającą na nawróceniu Mieszka na chrześcijaństwo - niemiecka Kronika Thietmara i polska kronika Gala Anonima. Pierwszym źródłem jest niemiecka Kronika Thietmara z Merseburga, urodzonego dwa lata przed śmiercią Dobrawy. Według tej Kroniki czeska księżniczka starała się zdobyć - nawet za cenę łamania postów - wpływ na męża, aby nakłonić go do przyjęcia chrześcijaństwa, co jej się w końcu udało. „Pracowała więc nad nawróceniem swego małżonka i wysłuchał jej miłościwy Stwórca. Jego nieskończona łaska sprawiła, iż ten, który Go tak srogo prześladował, pokajał się i pozbył na ustawiczne namowy swej ukochanej małżonki jadu przyrodzonego pogaństwa, chrztem świętym zmywając plamę grzechu pierworodnego. I natychmiast w ślad za głową i swoim umiłowanym władcą poszły ułomne dotąd członki spośród ludu i w szatę godową przyodziane, w poczet synów Chrystusowych zostały zaliczone” (Thietmar, Kronika, 56).
Reklama
Z kolei piszący na początku XII wieku Gall Anonim przekazuje w swojej Kronice, że Dobrawa zgodziła się na ślub z Mieszkiem tylko pod tym warunkiem, że przyjmie on chrzest: „Mieszko objąwszy księstwo zaczął dawać dowody zdolności umysłu i sił cielesnych [...] W końcu zażądał w małżeństwo jednej bardzo dobrej chrześcijanki z Czech, imieniem Dąbrówka. Lecz ona odmówiła poślubienia go, jeśli nie zarzuci owego zdrożnego obyczaju i nie przyrzeknie zostać chrześcijaninem. Gdy zaś on [na to] przystał, że porzuci ów zwyczaj pogański i przyjmie sakramenta wiary chrześcijańskiej, pani owa przybyła do Polski z wielkim orszakiem [dostojników] świeckich i duchownych, ale nie pierwej podzieliła z nim łoże małżeńskie, aż powoli a pilnie zaznajamiając się z obyczajem chrześcijańskim i prawami kościelnymi, wyrzekł się błędów pogaństwa i przeszedł na łono matki-Kościoła” (Gall Anonim, Kronika, I, 5). Bez względu na to, czy wiadomości przekazane przez obie wspomniane tu Kroniki należą do anegdot opowiadanych na dworze Mieszka (Dariusz Sikorski, Kościół w Polsce za Mieszka I i Bolesława Chrobrego, Poznań 2011, 94), trzeba podkreślić, że Dobrawa z pewnością przyczyniła się do rozwoju początków chrześcijaństwa w Polsce. W jej orszaku ślubnym przybyli na ziemie polskie chrześcijańscy duchowni; być może również Jordan, pierwszy polski biskup. Ponadto tradycja przypisuje jej założenie kościołów św. Trójcy i św. Wita w Gnieźnie oraz kościoła Panny Marii na Ostrowie Tumskim w Poznaniu. To dzięki niej Polanie mogli podjąć decyzje trudne, ale niezbędne dla ich duchowego postępu: „Z tą panią nową - pisał Kraszewski - jechała wiara nowa, rozpoczynało się życie jakieś nowe, którego przeczucia niepokoiły. Niewiasty płakały, mężowie stali sparci na kijach, zadumani. Starcy przebiegali tłumy z pieśnią żałosną. Czuli wszyscy, iż dzień ten zapowiadał życie odmienne. Jakże? Nikt nie śnił naówczas, wiedzieli tylko, że ze starym rozbrat wziąć było potrzeba, a z nim zrosło się wszystko, co najdroższym było” (Józef Ignacy Kraszewski, Lubonie, Poznań 2015, 210). To także dzięki Dobrawie: „pierwsi Piastowie konsekwentnie dążyli do ugruntowania wiary chrześcijańskiej. Jako władcy czuli się bowiem odpowiedzialni za zbawienie swoich poddanych” (prof. Krzysztof Ożóg, Gdyby Polska nie przyjęła chrztu...). Ich działanie przypominało zasady zawarte w testamencie świętego Stefana, króla Węgier: „Jako panującemu z łaski Bożej przystoi nam, by trudy szerzenia wiary chrześcijańskiej podejmowane przez władzę królewską były rozleglejsze i bardziej usilne niż starania prowadzone przez możnych” (Testament świętego Stefana. Przestrogi i statuty, 42). Z tego tytułu Dobrawę ze wszech miar można nazwać „Matką Chrzestną” Polaków. Może też być ona przykładem dla osób zaangażowanych w ewangelizację indywidualną.
Reklama
Drugim - po Dobrawie - głównym ewangelizatorem naszego kraju był biskup Jordan. Również on przyszedł z Czech i pochodził z szeregu tych, o którym mówią Dzieje Apostolskie: „gdy Duch Święty zstąpi na was, otrzymacie Jego moc (dynamin) i będziecie moimi świadkami (esesthe moi martyres) w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi” (Dz 1,8). . Żadne ze źródeł historycznych nie wymienia kraju pochodzenia Jordana. Sam Jordan i jego towarzysze najprawdopodobniej należeli do zakonu św. Benedykta. Kraszewski w powieści Lubonie tak opisuje jego sylwetkę: „Ksiądz Jordan był kapłanem już z apostolstwem obeznanym, od młodości w tej pracy zahartowanym. Opowiadał on ewangelię i po dzikich zakątkach, kędy się promień światła nie wcisnął nigdy jeszcze, i tym możnym, na wpół nawróconym, co światło czyste obracali na swój użytek, czyniąc z niego przewrotnego sługę. Wiedział już, jak mówić było potrzeba do tych, co nigdy nie słyszeli, i do tych, co słyszane źle rozumieli. Mąż był cierpliwości niezmordowanej i niewyczerpanej, mocy ducha niezmożonej, wesela przy tym wewnętrznego pełen i spokoju. Wielka prostota i dobroć łączyły się w nim z rozumem jasnym. Wiedział on, że oddając się na usługi Mieszkowi i krajowi, do dawnej wiary przywiązanemu, będzie miał wiele trudności do zwyciężenia, nie nagłych a przechodzących, ale powracających i upartych. Uśmiechało mu się to jednak, że będzie pasterzem trzody nowej i przez siebie samego stworzonej” (Józef Ignacy Kraszewski, Lubonie, Poznań 2015, 197-198).
Gdy w roku 968 - dekretem papieża Jana XIII - zostało erygowano biskupstwo poznańskie, Jordan został jego pierwszym biskupem. Było to zasługą Mieszka I i jego żony Dobrawy, którym pomocą służyła Mlada-Maria, siostra Dobrawy, przebywająca w Rzymie w latach 965-967. Powstanie biskupstwa poznańskiego miało nastąpić w Rzymie kilka dni po koronacji Ottona II, za zgodą jego ojca cesarza Ottona I podczas tamtejszego synodu (prof. T. Jasiński). Sam papież miał osobiście udzielić Jordanowi sakry. Dlatego w Rocznikach czeskich (Annales Bohemici) pod datą 968 czytamy: „Polonia cepit habere episcopum” („Polska poczęła mieć biskupa”). Thietmar nazywa go „biskupem poznańskim” i pisze: „Additus est his confratribus Brandeburgiensis aecclesiae I. pastor Thiethmarus ante hos unctus et Iordan episcopus Posnaniensis I” („Do rzędu tych duchownych pasterzy wcielony został ponadto pierwszy biskup Brenny Thietmar, konsekrowany dawno przed nimi, oraz pierwszy biskup poznański Jordan” - Kronika, 22). Większość uczonych utrzymuje jednak, że Jordan był biskupem misyjnym bez żadnej określonej diecezji, obejmującym swą działalnością całą Polskę w jej ówczesnych i przyszłych granicach.
Reklama
„Iordan, primus eorum antistes, multum cum eis sudavit, dum eos ad supernae cultum vineae sedulus verbo et opere invitavit” („Ich pierwszy biskup Jordan wiele się z nimi napocił, zanim, niezmordowany w wysiłkach, nakłonił ich słowem i czynem do uprawiania winnicy Pańskiej” (Thietmar, Kronika, 56). Nie było w tym nic nadzwyczajnego, ponieważ bycie „świadkiem” Chrystusa często bywa związane z cierpieniem. Przypominają się tu słowa z Dziejów Apostolskich: esesthe moi martyres, tj. „będziecie moimi świadkami”, będziecie moimi męczennikami (Dz 1,8). Jeśli Jordan umarł w 982 roku, albo - opierając się na Spominkach gnieźnieńskich (Mon. Pol. Hist. III, s. 42) - w roku 984, tzn. że jego duszpasterskie „poty” trwały ok. 14 lat. Pozostaje on dla nas przykładem pasterza i ewangelizatora wielu.
Ewangelizacja była też głównym zadaniem św. Wojciecha. Wystarczy spojrzeć na wymowę pomnika wzniesionego dla niego i jego brata na ruinach rodzinnego grodu w Libicach. Obaj bracia mocnym i zdecydowanym krokiem idą z Ewangelią w ręku w przyszłość.
Idąc tak zdecydowanie do przodu, Wojciech przeżył po drodze wielkie tragedie rodzinne. Zmagał się z przeszkodami w swoim apostolskim posługiwaniu a na koniec przyjął śmierć męczeńską, bo nie chciał się wyrzec głoszenia Dobrej Nowiny. Zdawał sobie sprawę z tego, że do jego zadań należało budzenie sumienia ludzkiego na prawdę i Boga. Od samego początku była to dla niego praca niełatwa, jeśli autor Żywota I tak charakteryzuje ówczesnych Czechów: „Przeważna część jego ludności, opanowana błędami niewiary, czci stworzenie zamiast Stwórcy, [...] Wielu zaś chrześcijan z imienia żyje jak poganie, co sprawia, że ich zbawienie narażone jest na niebezpieczeństwo” (Kapanariusz, Vita I).
Reklama
Dostrzegając chorobę ducha u swoich rodaków, biskup Wojciech nie wahał się publicznie nazwać tego po imieniu, co zresztą stało się przyczyną jego wygnania z Pragi. Zdawał sobie sprawę z tego, że do zasadniczych obowiązków stróża Ludu Bożego należy ostrzeganie go przed wrogiem; pies, który nie szczeka, nie nadaje się na stróża. Bez kompromisów niósł więc Ewangelię swoim współczesnym, w tym także naszym rodakom, nie zniechęcając się niepowodzeniami. Umiał ponosić nawet bardzo poważne, ziemskie klęski bez załamywania się na duchu, dla tego jednego zwycięstwa w wieczności. „Niemałe też złożył dowody odwagi, męskiej wytrwałości i gorącej a niezłomnej wiary” (Tempore illo, 7). W konsekwencji poniósł śmierć męczeńską a jego krew stała się kamieniem węgielnym budowli Kościoła i Państwa na ziemiach piastowskich, przynosząc tysiącletnie owoce. [„Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity” (J 12,24)].
Dzięki odwadze ludzi takich jak św. Wojciech chrześcijaństwo przyniosło naszej ojczyźnie nowy system wartości, trudny do pogodzenia tak z filozofią grecką, jak i z rzymskim poczuciem sprawiedliwości. Moralności umiaru - charakterystycznej dla greckiego rozumu - chrześcijaństwo przeciwstawiło bezinteresowną miłość. Rzymskiemu prawu siły - przeciwstawiło służbę bliźniemu. Kultowi sukcesu - ducha ofiary. Taką właśnie Ewangelię przyniósł nam z Czech św. Wojciech.
A czego Chrystus domaga się od nas dzisiaj? Dzisiaj, kiedy od czasów Dąbrówki, Jordana i św. Wojciecha minęło już ponad 1050 lat? Niczego innego jak ewangelizacji. My dalej potrzebujemy tej samej gruntownej ewangelizacji. Potrzebujemy z tej prostej przyczyny, że świętość nie jest przekazywalna genetycznie, podobnie zresztą jak wiedza szkolna nie jest przekazywalna z ojca na syna. Każde pokolenie musi przejść od początku do końca cały cykl szkolny. Każdy z nas musi zdobywać świętość od nowa i na własny rachunek.
Reklama
Takiego wysiłku domaga się dzisiaj współczesna sytuacja duchowa Polaków. „Wielkim niebezpieczeństwem współczesnego świata, z jego wieloraką i przygniatającą ofertą konsumpcji, jest smutek rodzący się w przyzwyczajonym do wygody i chciwym sercu, towarzyszący chorobliwemu poszukiwaniu powierzchownych przyjemności oraz wyizolowanemu sumieniu. Kiedy życie wewnętrzne zamyka się we własnych interesach, nie ma już miejsca dla innych, nie liczą się ubodzy, nie słucha się już więcej głosu Bożego, nie doświadcza się słodkiej radości z Jego miłości, zanika entuzjazm czynienia dobra. To niebezpieczeństwo nieuchronnie i stale zagraża również wierzącym. Ulega mu wielu ludzi i stają się osobami urażonymi, zniechęconymi, bez chęci do życia. Nie jest to wybór życia godnego i pełnego; nie jest to pragnienie, jakie Bóg żywi względem nas; nie jest to życie w Duchu rodzące się z serca zmartwychwstałego Chrystusa” (Evangelii gaudium, 2).
Ta sytuacja domaga się stosownej odpowiedzi z naszej strony, bo kto pragnie żyć jak chrześcijanin, ten nie ma innej drogi jak szukanie dobra drugiego człowieka. Św. Paweł woła: „Biada mi [...], gdybym nie głosił Ewangelii!” (1Kor 9,16).
Dlatego na mocy otrzymanego chrztu świętego - uczy papież Franciszek - każdy z nas stał się uczniem, a jednocześnie misjonarzem. Każdy z nas - niezależnie od swojej funkcji w Kościele i stopnia wykształcenia - winien być aktywnym ewangelizatorem. Sam Jezus pragnie, by każdy z nas głosił codziennie Dobrą Nowinę nie tylko słowem, ale przede wszystkim życiem przemienionym przez Bożą obecność. Misjonarzami zaś stajemy się w takiej mierze, w jakiej spotkaliśmy się z miłością Boga w Chrystusie.
Kto prawdziwie doświadczył miłości Boga, ten nie potrzebuje wiele czasu, by zacząć Go głosić. Nasza osobista niedoskonałość nie może stanowić w tym względzie wymówki stosownie do słów św. Pawła: „Nie [mówię], że już [to] osiągnąłem i już się stałem doskonały, lecz pędzę, abym też [to] zdobył, [...] pędzę ku wyznaczonej mecie” (Flp 3,12.14); (por. Evangelii gaudium, 120).
Zakończmy nasze dzisiejsze rozważanie najstarszym znanym tekstem polskiej autorki, tj. modlitwą księżny Gertrudy Mieszkówny (1025-1108), napisaną przez nią w XI wieku: „Nawróć mnie, Panie, do siebie i oddal ode mnie wszelki zły nawyk. Spraw abym znienawidziła swoje złości, a umiłowała twoje dobro. Daj mi, abym chciała i mogła żyć w sposób prawy i dawać innym dobry przykład, aby wszyscy, poznający we mnie dobroć Twoją widzący moje nawrócenie i uwolnienie, chwalili Imię Twoje Święte, które jest błogosławione na wieki” (Modlitewnik Gertrudy Mieszkówny, Warszawa 2016, 162).