W trzeciej klasie liceum Wojtek przeżył swoje największe nawrócenie, okoliczności nie były jednak najprzyjemniejsze. Jego rodzice uważani byli przez wszystkich za przykładnych katolików. Ojciec
każdego ranka służył do Mszy św. Między małymi ministrantami wyglądał trochę dziwacznie, ale był dumny ze swojej gorliwości i z tego, że jest już ministrantem prawie pół
wieku. Mama Wojtka śpiewała w chórze i zawsze była pierwsza do pomocy przy przygotowywaniu obiadów odpustowych na plebanii. W domu zawsze był pacierz i modlitwa
przed posiłkiem, a zamiast „dzień dobry” mówiło się „szczęść Boże”. Oczywiście Wojtek też musiał służyć do Mszy św. i świecić przykładem przed całą rodziną
i otoczeniem. Przyzwyczaił się do tego i początkowo nawet mu to odpowiadało.
W miarę dorastania chłopiec zaczął jednak dostrzegać dziwną niekonsekwencję religijności, w której wzrastał. Rodzice prowadzili sklep spożywczy, który przynosił coraz większe dochody. Kiedy
Wojtek skończył podstawówkę, zaczął być angażowany w pomoc przy prowadzeniu rodzinnego biznesu. Zdziwił się bardzo, kiedy pierwszą czynność, jaką miał do wykonania w sklepie, było
mieszanie starych bułek ze świeżym po to, by stare pieczywo dało się jeszcze sprzedać. Wtajemniczanie w arkana prowadzenia sklepu następowało z dnia na dzień. Wojtek nauczył
się rozlewać do butelek tajemniczy alkohol i naklejać markowe etykietki, opanował sztukę przerabiania na wielu artykułach terminów ważności i procedurę sprzedawania piwa na tzw.
„kreskę” dla zapijaczonych już mocno klientów. Nie widział w tym nic złego, przecież często słyszał jak rodzice dziękowali Bogu, „że interes kwitnie” i jest
to niezaprzeczalnym znakiem miłości Bożej.
Któregoś dnia usłyszał głośny płacz kobiety, która opowiadała rodzicom o rodzinnej tragedii. Jej mąż był alkoholikiem. Wynosił z domu nie tylko pieniądze, ale wszystko, co dało
się sprzedać. Dzieciaki nie miały co jeść, a w domu był przeraźliwy chłód, bo rodziny nie stać było na kupienie węgla. Mama Wojtka mocno się rozczuliła. Mówiła klientce o miłości
Bożej i o tym, żeby się dużo modliła i w Adwencie chodziła na roraty w intencji uzdrowienia męża. Może godzinę po wyjściu biednej kobiety do sklepu
przyszedł podpity mężczyzna. Przyniósł zawinięte w szary papier dwie złote obrączki. „Sprzeda mi pani za to dwie flaszki? - zapytał - Wiem, że była tu przed chwilą
moja stara, że dużo na mnie nagadała, ale z niej to już taka wielka maruda”. Mama Wojtka bez chwili zastanowienia wzięła złote obrączki i dała mężczyźnie dwie butelki wódki.
Wojtek poczuł się jakby ktoś zrzucił go z dziesiątego piętra. Wściekły wyskoczył ze sklepu i pobiegł prosto do kościoła. Wtulił się w ławkę i najpierw
płakał, a potem zaczął krzyczeć na Pana Boga, że to wszystko, czego uczy, to hipokryzja, że w wierze jest tylko dużo gadania o miłości i nic więcej. W jego
wewnętrznym kłóceniu się z Bogiem przeszkodził mu kościelny. Właśnie wniósł do kościoła napis przygotowany do przywieszenia w żłóbku. „A słowo ciałem się stało” -
Wojtek szybko przeliterował. Nagle zamyślił się głęboko i odczuł mocno, że jest to odpowiedź Boga na jego pretensje. „W porządku, Panie Jezu - Wojtek uśmiechnął się w stronę
krzyża - wiem, że to nie Twoja wina, że nasza wiara jest bez pokrycia. Obiecuję Ci, że w swoim życiu zrobię wszystko, żeby miłość ciałem się stała”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu