Świąteczno-syberyjska opowieść pani Oli
Reklama
Przy dobrym, słonecznym świetle (a taki bywał grudzień tego roku) Aleksandra Skorupa przeczyta jeszcze każdy druk, poceruje co trzeba. Żwawo, przy swych 92 latach, krząta się po pokoju, częstuje herbatką
czy colą. Pokazuje zdjęcia córki, wnuczki, prawnuczka. I opowiada kawały ukraińskie - bo ona jest stamtąd, zza Buga. Uważa, że grunt to ruch na świeżym powietrzu. Codziennie od godziny
do półtorej spędza na dworze, no chyba, że już wyjść się nie da. „Opowiem, jak tu trafiłam i może trochę o Świętach... Dwa lata temu upadłam, połamałam się. Myślę sobie: to
koniec! Córka jeszcze pracowała, jakże mi ona zapewni opiekę, kiedy podać trzeba wszystko do łóżka? W szpitalu powiedzieli mi o tym domu. Wahałam się, córka płakała, ale siostrzyczki
mówią: Babciu, dobrze wam tam będzie.
Przyjechałam, patrzę, a tu wszystko takie na ostatnich nogach. Jak wyzdrowieć...? Ale dyrektorka jak matka, powoli przywykałam. Chwiałam się niczym kurczak, jednak zaczęłam ćwiczyć chodzenie,
codziennie skoro świt. A to ktoś do mnie zajrzy, a to pani dyrektor wpadnie i książkę mi poczyta. Za oknem ogród, wiosną - rozkosz, wszystkie drzewa w bieli.
Trochę posprzątam, coś tam przepiorę, poczytam i dzień mija. A Wigilię to tu mamy wspaniałą. Zawsze przychodzi Ksiądz Biskup i Ksiądz Proboszcz, potrawy - jak trzeba
i w bród; opłatek, dużo radości - i łzy, i śmiech, jak to w Wigilię. Najtwardszy zmięknie. Nawet dostajemy prezenty (w ub. r. otrzymałam
ciepłą kamizelkę i rajstopy). W karnawale odwiedzają nas dzieci z jasełkami, różne herody i są tańce dla wszystkich. Niczego, naprawdę niczego mi nie trzeba,
tylko zdrowia. A moje Święta? Nie chce się pamiętać, a pamięta się te z Syberii...
Przed wojną mieliśmy sklep kolonialno-spożywczy, mąż był w partyzantce, tak więc jak 17 września 1939 r. wkroczyli Rosjanie, to nas wzięli - najpierw męża, potem mnie. Mąż był
nad Amurem (gdzie słońce nie świeci, gdzie nie je się nic świeżego, tylko mrożone), potem u Andersa. Straciliśmy się z oczu na 7 lat. W latach 1940-46 byłam w Kazachstanie.
Pamiętam, w jedną Wigilię wymieniłam spódnicę na wiadro ziemniaków. Z domu przysłali mi paczkę: słoninę, suszony makaron robiony na samych żółtkach, opłatek. Za całą wieczerzę
były śledzie, po 2 ziemniaki i oczywiście, opłatek z Polski. W 5 rodzin zaśpiewaliśmy polskie kolędy, zapłakali... Jak człowiek chciał się modlić, to wymykał się w step.
To dopiero była modlitwa, prawdziwa, żarliwa, jakaś inna niż na wolności. Wówczas bardzo pokochałam nowennę do Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Wierzę, że to dzięki niej odzyskałam męża. Spotkaliśmy się
na Kielecczyźnie w 1947”.
Małżonkowie
Reklama
Na ścianach pokoju Barbary i Stanisława Kurków wiszą fotografie koni i podróżny kostur, przewiązany karminową wstążką. „Kiedyś bardzo lubiliśmy piesze wędrówki; nic nie było
milszego nad kontakt z przyrodą” - opowiadają małżonkowie. Ale zaraz pan Stanisław demonstruje pudełko, zawierające buteleczki, kapsułki i fiolki z lekami,
których ilość łącznie z harmonogramem zażywania, może przyprawić o zawrót głowy. O aktywnym życiu trzeba było zapomnieć. Ona zachorowała bardzo wcześnie, w wieku
39 lat. „Żyję z cukrzycą i jej powikłaniami, cierpię na kwasicę cukrzycową i stojąc - dosłownie nad brzegiem przepaści - bardzo bałam się o męża,
który od 22 lat choruje na serce, a teraz leczy się też onkologicznie” - wyjaśnia. Kurkowie są bezdzietni. I kiedy pan Stanisław w ciągu 9 miesięcy sześciokrotnie
był zabierany przez pogotowie do szpitala, podjęli decyzję o likwidacji mieszkania i przeniesieniu się do placówki dla osób przewlekle chorych. Czekali 3 lata.
Czasami śmieszy ich, ale częściej boli, ludzka reakcja. Bo obydwoje wyglądają na czerstwych, zdrowych i zadbanych ludzi - ona w wieku 69 lat, on 82. „Szukałam tu
spokoju i pewnego komfortu psychicznego” - wyjaśnia Barbara. Wie, że już nie musi panicznie drżeć o bezpieczeństwo swoje i męża, że nie musi w środku
nocy błagać o karetkę... Oczywiście, przenosiny były trudne. Zabrali trochę swoich mebli, pościel, drobiazgi. Ona z rozkoszą korzysta z dostępu do książek w DPS,
najchętniej takich, które wprowadzają w miły, pogodny nastrój. On ma do dyspozycji sale telewizyjne. Trochę pospacerują, czasem idą do pobliskiej przychodni. I wspominają: on lata
pracy w Kieleckich Zakładach Napraw Samochodowych, ona ukochane i nieodżałowane Mazury, do których nigdy nie udało się powrócić na stałe. „Tutaj Wigilia nie jest smutna -
zapewniają. - Panuje świąteczny nastrój, są goście, wigilijne potrawy i piękne dekoracje”. Może uda im się na kilka godzin wyjechać do Zagnańska, do siostry męża. Ale, jeśli o nich
chodzi, wolą pamiętać ten mniej luksusowy Zagnańsk sprzed lat, z młynem Chojeckiego, swobodnymi kąpieliskami wśród trzcin, domami krytymi gontem lub strzechą. Może dlatego, że wtedy upływały
im te najlepsze lata...?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Wojenne wspomnienie pana Marcina
Marcin Kraj lat 88, pochodzi z Brzechowa na Kielecczyźnie. Półtora roku spędził w placówce w Miechowie, do Kielc trafił przed 4 laty. Choruje na płuca, dokucza mu serce. Tutaj w DPS, najbardziej przypadła mu do gustu terapia zajęciowa, szczególnie z wykorzystaniem wełny. Nie opuści żadnych zajęć. Może dlatego, że w domu rodzinnym były krosna? Ojciec sam je robił, mama do nich siadała, a on z bratem bliźniakiem Jakubem, wychowywali się wśród zwojów przędzy, przy stukocie krosien. W święta Bożego Narodzenia „musiało być sianko na płachetku, a na tym sianku bułka własnego wypieku i opłatek, i kolędy”. Tak to było, u nich na wsi. W 1939 r. bracia poszli na wojnę. Jakub zginął na froncie, Marcin jako żołnierz AK walczył, m.in. nad Wartą, w okolicach Pabianic, Łodzi, Warszawy. W 1940 r. spędził Święta w niemieckiej niewoli. „My za drutami, jak bydlęta. Nikt nie wie, czy jutra dożyje. Ani opłatka, ani kolęd, tylko łzy na okrasę. Za to tutaj święta, ho, ho! Pokolędować można, z ludźmi posiedzieć, pokosztować potraw wigilijnych. Najlepsze to chyba robią pierogi. I kapustę lubię, i słodkie placki też. Ciepło u nas jest, jak u Pana Boga za piecem.
Wigilijne plany pani Eleonory
Do Eleonory Kobus, lat 80, wszyscy mówią: Ela, Elka. W jej pokoju mnóstwo kwiatów, serwetek („synowa i wnuczka poprzywoziły”). W wymyte okna zaglądają wysmukłe świerki, na parapecie pysznią się pelargonie. Nie milknie Radio Maryja. Pół roku czekała na to miejsce, a potem jeszcze trochę na osobny pokój. „Jestem tutaj, bo tak się życie ułożyło. Potrzebowałam spokoju. Odnalazłam go w tym Domu. Gdy wnuczek ją przywiózł, pomyślała, że nie jest tak źle, trochę jakby w sanatorium. Ma zapewnione leczenie (dokuczają jej bóle głowy, kręgosłup, choruje na serce), swoje miejsce, upragnioną ciszę i spokój. Syn, jak usłyszał, że doczekała się na to miejsce w Kielcach, to tak płakał, nie chciał... Eleonora przebywa w DPS od 2 czerwca br. „Już przywykłam - zapewnia. - Lato było piękne, a to piliśmy herbatkę, a to robili makatki, a to obrazki. Jest kaplica, ksiądz z Panem Jezusem przychodzi - o, tutaj zawsze siada. Jak ułoży się w te Święta, to jeszcze nie wiem. Dopiero co wnuczka dzwoniła i jej chłopcy. Mówią do mnie: Babciu, przyjedź! To są dzieci nad podziw. Duże chłopaki, 14 i 16 lat, a przytulą się, na kolana by usiedli, nie wstydzą się nigdy prababci, o nie! Wszyscy na Święta zbiorą się u jednej z wnuczek, dusza się tam wyrywa. Ale znowu tutaj zżyłam się już przecież i Wigilia z biskupem - jak żyję na takiej nie byłam. Toteż sobie układam, że najpierw będę na kieleckiej wieczerzy (bo ona jest zawsze w przeddzień), a w samą Wigilię któryś wnuczek po mnie przyjedzie i zabierze do swoich.
* * *
Czy starość koniecznie musi być smutna? Ma różne oblicza i nastroje, które nabierają barw szczególnie w te najbardziej rodzinne ze świąt. Szczęśliwi ci, którzy nie muszą pozostać sam na sam z opłatkiem i ekranem telewizora. Szczęśliwi ci, którzy odnaleźli przystań i godnie, bez głuchej rozpaczy, jest im dane przeżywać przeznaczony dla nich czas.
W 1957 r. do Państwowego Domu Pomocy Społecznej przy ul. Sobieskiego w Kielcach zostali przyjęci pierwsi pensjonariusze, wówczas renciści. W 1988 r. placówka decyzją wojewody została przekształcona w ośrodek o profilu dla przewlekle chorych somatycznie. Docelowo Dom Pomocy Społecznej jest przeznaczony dla 86 osób. Najmłodszy z przebywających w nim pensjonariuszy liczy 32 lata, najstarszy - 98. Chorzy są pod bezpośrednim nadzorem przychodni rejonowej przy ul. Sobieskiego oraz pod opieką lekarza psychiatry i rehabilitacji ruchowej. Pensjonariusze mają do dyspozycji niewielki gabinet fizykoterapii oraz możliwość skorzystania z zabiegów rehabilitacji ruchowej. Placówką kieruje Renata Malinowska. Są tutaj prowadzone m.in. zajęcia z zakresu terapii zajęciowej. Opiekę duszpasterską pełni ks. Jan Wiech. Dom położony jest w dużym, dwuhektarowym ogrodzie, co sprzyja rehabilitacji na świeżym powietrzu.