Najbardziej egzotyczne Boże Narodzenie przeżyłem w krajach Emiratów Arabskich
Reklama
W niewielkim pokoju ks. Kozłowskiego uwagę zwraca rozwieszony nad łóżkiem kolorowy kilim. To jedna z nielicznych pamiątek z rodzinnego domu. Ks. Kozłowski pokazuje jeszcze stojący
duży zegar, mały nożyk i kryształowy wazonik. Pierwsze 12 lat swojego życia spędził w rodzinnym domu w Ostrogu nad Dworyniem. Potem domem był mu cały świat.
W 1940 r. Kozłowscy wyemigrowali do Anglii. Ich syn zdobył staranne wykształcenie na Uniwersytecie Londyńskim. Nie wystarczył tytuł magistra inżyniera. Ciągle chodził na nowe kursy: inżynieria
atomowa, kierownictwo przedsiębiorstw, handel nieruchomościami. Wtedy jeszcze nie wiedział, że tę wiedzę wykorzysta nie tylko jako świecki, ale także jako kapłan. Zanim jednak trafił do seminarium pracował
w 16 przedsiębiorstwach inżynieryjnych w Anglii, USA, Kanadzie, na Bahama i w Afryce. W tym czasie założył kilka spółek inwestycyjnych, był też jednym
z nielicznych kandydatów na stanowisko radcy ds. energetycznych przy ONZ w Nowym Jorku.
O kapłaństwie myślał często. Jeszcze jako student w Anglii był w Sodalicji Mariańskiej, należał też do Legionu Maryi. Został pierwszym prezesem Fundacji św. Andrzeja Boboli,
która zbierała fundusze na pomoc dla misjonarzy polskich w krajach trzeciego świata. W dojściu do kapłaństwa ciągle coś stało na przeszkodzie. Mama była mniej negatywnie nastawiona
do tych planów niż ojciec. Dopiero po jego śmierci wstąpił do seminarium.
Kolega z hotelu Sheraton
Reklama
- Zgłosiłem się do werbistów w Pieniężnie. Był sylwester. Rektor seminarium powiedział: „Proszę się nie rozpakowywać” - opowiada ks. Kozłowski. Obywatelem z dwoma
paszportami: polskim i brytyjskim błyskawicznie zainteresowała się „bezpieka”. Nakazała szybko opuścić Polskę. Zdążył jeszcze Sylwestra spędzić w seminaryjnej kaplicy.
Nie udało mu się dostać także do seminarium franciszkańskiego w Niepokalanowie. - Pomyślałem wtedy o ks. Okońskim, znanym na emigracji marianinie. Razem z nim w latach
50. organizowałem pielgrzymki do Lourdes i Fatimy. Poradził mi seminarium we Włoszech.
O Papieskim Seminarium im. Św. Bedy w Rzymie popularnie mówiło się iż przeznaczone jest dla spóźnionych powołań. Ks. Kozłowski był tu jednym z młodszych studentów. - Mój
kolega miał 69 lat - śmieje się ks. Kozłowski. Rozbawiony wspomina też odwiedziny swoich przyjaciół marianów. - Chciałem przedstawić ich moim wykładowcom. Weszliśmy do sali rekreacyjnej. A oni
pytają mnie, gdzie są profesorowie a gdzie studenci. Ależ to bardzo proste. Ci młodzi to profesorowie, ci starsi to studenci - opowiada ks. Kozłowski. Wśród seminarzystów przekrój profesji
był imponujący: od chirurgów, poprzez inżynierów, policjantów, profesorów historii, języka francuskiego aż po komandosów. Łącznie przedstawiciele 22 narodowości. - Jeden z moich kolegów,
Amerykanin, był głównym dyrektorem sieci hoteli Sheraton. Znał wielu prezydentów i największe gwiazdy filmowe. Kiedyś zaprosił na seminaryjny obiad hollywódzką aktorkę Lorettę Yang -
wspomina ks. Kozłowski.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Kapłaństwo zaczęło się od... Kataru
Reklama
Przed święceniami ks. Kozłowski został inkardynowany do archidiecezji warszawskiej. Biskup Szczepan Wesoły, odpowiedzialny za duszpasterstwo emigrantów skierował go do pracy w Zjednoczonych
Emiratach Arabskich. - Po przylocie, na lotnisku tamtejszy proboszcz poinformował mnie, że plany się zmieniły. Mam lecieć do Kataru. Jako jedyny kapłan z brytyjskim paszportem miałem
bowiem prawo przebywania tam przez miesiąc bez wizy - wspomina ks. Kozłowski. Na placówce w Katarze 2-tysięczny tłum czekał na pierwszą od miesięcy Mszę. Temperatura sięgała 40 stopni
Celsjusza. - Ubrany byłem w czarną koszulę, na którą nałożyłem albę i ornat. Po Mszy zrobiło mi się słabo, czułem że mdleję. Ledwie dowlokłem się do krzesła. Moja czarna koszula
była mokra i prawie biała. Parafianin, lekarz przyniósł mi litr zielonkawego płynu z solami mineralnymi. Dowiedziałem się, że u nich trzeba wypić przynajmniej 4 litry
dziennie takiego napoju. Kiedy doszedłem do siebie, okazało się, że stoi przede mną spora grupa: kilkanaście osób do chrztu, kilkanaście do sakramentu małżeństwa, pozostali do spowiedzi. Nie miałem jeszcze
doświadczenia jako kapłan. Byłem kilka tygodni po święceniach - opowiada ks. Kozłowski.
W piątki, które w krajach arabskich świętowane są jak u nas niedziela ks. Kozłowski jeździł do 6 miast po całym Katarze, gdzie odprawiał Mszę i udzielał sakramentów.
- Za najciekawszy okres mojej pracy kapłańskiej uważam pobyt na Półwyspie Arabskim tuż po święceniach - twierdzi ks. Kozłowski. W Abu Dhabi biskup zlecił mu kierowanie
budową katolickiego miasteczka z katedrą. W trzynaście miesięcy katolicy mieli gotową szkołę dla 1200 dzieci, przedszkole dla 200 dzieci, konwent dla sióstr, dom dla księży i personelu
oraz klub parafialny na 600 osób. Najbardziej dziwili się Polacy. - Proszę księdza, w Polsce trzeba by to 10 lat budować.
W Emiratach Arabskich ks. Kozłowski zaczął wykorzystywać swoje zdolności organizacyjne. - Wśród katolików mnóstwo było bezrobotnych Hindusów i Filipińczyków, a jednocześnie
sporo dyrektorów różnych firm. Pomyślałem, że można im pomóc - opowiada. I tak powstało w parafii biuro zatrudnienia.
Ks. Kozłowski często chadzał także do miejscowych więzień. Potajemnie przynosił osadzonym Komunię św., której udzielanie tam było zakazane. Więźniów przetrzymywano w urągających godności
ludzkiej warunkach, w ogrodzonym siatką pomieszczeniu, bez jedzenia. Ks. Kozłowski założył więc Towarzystwo Filipinek, które zanosiło do aresztu żywność.
Czy udzieli mi ksiądz pół ślubu?
W Emiratach, Norwegii, a potem na Ukrainie zdarzały się sytuacje, w których nie bardzo jeszcze doświadczony kapłan stawał przed dylematem jak sprawować sakramenty, aby nie złamać
prawa kanonicznego. W Abu Dhabi często przychodzili parafianie, którzy uważali, że są opętani przez złego ducha. - W takich sytuacjach udzielałem sakramentu namaszczenia chorych.
Jak mówili, trochę im pomagało. Raz w pobliżu był biskup. Odesłałem „opętaną” Hinduskę do niego - wspomina ks. Kozłowski.
Najwięcej, bo ponad 120 osób w pół godziny wyspowiadał ks. Kozłowski w Iraku. Wówczas w kraju ogłoszony był stan wojenny. W niektórych obozach żołnierskich
kapłana nie widziano od 2 lat. - Do Mszy było pół godziny. Przed zbitym pospiesznie z desek konfesjonałem ustawiło się ponad 120 osób. - Udzielałem wtedy ogólnego rozgrzeszenia,
sam układając na miejscu ogólny rachunek sumienia. Takie formuły nie były jeszcze w Kościele zatwierdzone - mówi ks. Kozłowski.
W Arabii Saudyjskiej Mszę trzeba było odprawiać bez wina. Tam za samo posiadanie alkoholu groziło nawet 30 lat więzienia. Kapłani kupowali więc sok winogronowy. Kilka dni po otwarciu puszki,
kiedy sok lekko sfermentował, używali go do Mszy św. W Kuwejcie zaś kupowali rodzynki i z nich produkowali wino, które miało barwę kawy.
Najdziwniejszy „ślub” błogosławił ks. Kozłowski na Ukrainie. Przyszła do niego kobieta mieszkająca na stałe gdzieś na Syberii. - Proszę księdza, czy udzieli mi ksiądz pół ślubu?
- prosiła. Ksiądz był w najwyższym stopniu zaskoczony. - Mąż jest bolszewikiem, ja katoliczką, chciałabym ślubować mu wierność, żeby móc przystępować do sakramentów świętych -
wyjaśniła. „Ślub” odbył się, bo dyspensę do udzielania „pół ślubów” dał kardynał opiekujący się katolikami w całej Rosji.
Proboszcz niezwykłych parafii
Jednym z ciekawszych duszpasterstw ks. Kozłowskiego było to prowadzone w Norwegii, gdzie był kapelanem wojskowym północnego skrzydła NATO. Wiernymi byli dyplomaci i generałowie.
Ks. Kozłowski w ciągu swoich 22 lat kapłaństwa nie pracował nigdy w parafiach w Polsce, ale dla ojczyzny i dla Polaków dokonał wiele. Już wówczas, gdy pracował
w krajach arabskich archidiecezja warszawska otrzymywała 3 tys. dolarów rocznie, którymi jak mówi ks. Kozłowski, zasilane było polskie seminarium w Paryżu. W Londynie
założył fundację bł. Brata Alberta. Dzięki niej 65 tys. funtów zasiliło rozbudowę szkoły prowadzonej przez polskich salezjanów w Zambii. W Norwegii w 1988 r. założył
„Fundację charytatywną na rzecz Polski”. W trudnych latach komunistycznego reżimu norweska Polonia przysłała nam kilka transportów darów. Ks. Kozłowski starał się też by Polacy
zamieszkujący na obczyźnie krzewili polską kulturę. W Oslo powstała „Polska Szkoła Sobotnia”.
Ks. Kozłowski od kilku lat zamieszkuje w domu księży emerytów w Otwocku. W każdą niedzielę pomaga w duszpasterstwie w Celestynowie. I pracuje
nad nowymi pomysłami. Chciałby utworzyć domy opieki dla emerytów z zagranicy. Ma nadzieję, że będzie to szansa na pracę dla kilkudziesięciu tysięcy Polaków.