Odszedł tuż przed Świętami Bożego Narodzenia, świętami radości i nadziei, świętami szczęścia i miłości. Święta w 2002 r. dla wszystkich wiernych parafii w Kożuchówku
były najsmutniejszymi świętami w ich życiu. Narodzony Chrystus cieszył i dawał nadzieję, ale cisza w świątyni podczas pasterki i Mszy św. świątecznych przejmowały
serca żalem i tęsknotą. Po policzkach płynęły łzy, smutek dławił głos w gardłach. Tych świąt nie mogliśmy już przeżywać z naszym Organistą - Józefem Zbigniewem Pawłowskim.
Nie mogliśmy już śpiewać z nim, słuchać jego mocnego, donośnego głosu, pięknych melodii kolęd i pastorałek wygrywanych na organach, o które dbał jak o najdroższy
w świecie skarb.
Organy i muzykę organową kochał bowiem od najmłodszych lat, a pierwsze melodie słyszał w kościele w Kosowie Lackim, gdzie urodził się i mieszkał.
Tam uczęszczał do podstawowej szkoły powszechnej i przystąpił do I Komunii św. Lata młodzieńcze spędził w Sokołowie Podlaskim u Księży Salezjanów. W ich
szkole uczył się i zdał tzw. małą maturę. W szkole tej, na lekcjach muzyki i gry na instrumentach oraz śpiewu, rozwinęły się jego pasje i talenty muzyczne.
I kiedy rodzina myślała, że Zbyszek zdecyduje się na pozostanie w szkole czyli wstąpi do tzw. małego seminarium i przywdzieje sutannę, on niespodzianie wstąpił do wojska.
Wtedy już wiedział jak chce służyć Bogu i jak tę służbę najlepiej zrealizować. Po powrocie z wojska do rodzinnego Kosowa Lackiego poprosił miejscowego organistę Bazaka o lekcje
gry na organach. Dużo czasu spędzał w kościele, ćwiczył śpiew i grę, jednocześnie jeżdżąc na nauki pod Warszawę. W domu rodzinnym wszyscy zrozumieli cel jego życia, kupiono
mu nawet pianino. Wieczornymi koncertami umilał czas rodzinie i najbliższym znajomym.
Pan Zbyszek, solidnie wykształcony i przekonany o konieczności usamodzielnienia się szukał pracy. Ale interesowała go tylko posada organisty. Mawiał kuzynowi: „Tylko tak
pracując mogę spełnić moją miłość do Boga”. I dostał szansę, zaoferowano mu pracę w podwarszawskiej parafii, ale w tym samym czasie usłyszał, że ks. Gajowniczek,
proboszcz parafii w Kożuchówku poszukuje organisty. Postanowił tu spróbować szczęścia. Z Kożuchówka do Kosowa było przecież dużo bliżej niż spod Warszawy. A w Kosowie
zostali rodzice, rodzeństwo, znajomi. Zjawił się więc pan Zbyszek u proboszcza w Kożuchówku. Trafił akurat na jakieś roboty wykończeniowe wczesną wiosną 1960 r. Ksiądz i kilku
parafian kopali coś właśnie przy nowym kościele. Kiedy pan Zbyszek przedstawił się i powiedział po co tu przybył, proboszcz stwierdził: „Więc chodźcie wszyscy do kościoła, a ten
tu niech pokaże czego go nauczyli”. I kiedy ten młody mężczyzna wydobywał piękne i czyste dźwięki z organ śpiewając jednocześnie głębokim ciepłym głosem, ksiądz
spytał słuchających parafian: „I co, jak myślicie, nadaje się?”. Mężczyźni byli zgodni, takiego organisty potrzeba w tym nowo wybudowanym kościele w Kożuchówku. Tak więc
pan Zbyszek dostał swoją pierwszą, i jak się po latach okazało, jedyną pracę. Pracę organisty i kościelnego zarazem.
Kochał tę pracę nade wszystko. Dawała mu ona dużo radości i satysfakcji. Codziennie rano, jeszcze przed godz. 6.00 wstawał, otwierał kościół, sprawdzał czy wszystko jest w porządku,
znał każdy zakamarek kościoła. Dbał o porządek, o dekoracje, o żywe kwiaty, prowadził chór, starannie przygotowywał każdą uroczystość. Doskonale pamiętamy godziny ćwiczeń
na chórze przed uroczystościami odpustowymi, przed wizytami duszpasterskimi czy przed I Komunią św. Pan Zbyszek był nauczycielem cierpliwym ale i wymagającym. Potrafił wydobyć ze śpiewających
każdy dźwięk, każdy ton, by całość brzmiała nienagannie i wyjątkowo. Już samo brzmienie organów w kościele wprowadzało niepowtarzalny i niespotykany w innych
kościołach nastrój. Był prawdziwym „mistrzem parafii” w Kożuchówku. Tak mówili do niego kolejni kapłani, którzy po ks. Gajowniczku z nim pracowali. Podczas Mszy św. pogrzebowej
z ust ks. Stanisława Bogusza, ks. Jana Arseniuka i ks. Stanisława Wojciechowskiego usłyszeliśmy wielokrotnie słowo „mistrz”. Wśród wielu ciepłych wspomnień o panu
Zbyszku kapłani zwracali szczególną uwagę na jego kunszt muzyczny i oddanie służbie Bogu.
Ale pan Zbyszek to też zwyczajny - niezwyczajny człowiek. To skarbnica wiedzy o parafii i jej wiernych, historiach rodzin i ich członków. Był to samotny mężczyzna
- oddany Bogu i ludzkim pasjom: motoryzacji i sportowi, numizmatyce i filatelistyce, no i ulubionym krzyżówkom. Czytywał regularnie Przegląd Sportowy
i Przekrój, a każdy egzemplarz czasopism składał i tomami oprawiał, tworząc niezwykłą bibliotekę i podręczną encyklopedię sportu i wydarzeń. Starał
się słuchać i oglądać wszystkie transmisje z zawodów sportowych, rozgrywanych meczy czy wyścigów. Uwielbiał kolarstwo. Kiedyś nawet dzięki temu jego kuzyn, prezes wojewódzkiej federacji
sportu postanowił urządzić jeden z etapów wyścigu kolarskiego (jazdę na czas) na trasie Sokołów Podlaski - Kożuchówek - Sokołów Podlaski. Sprawił tym wielka niespodziankę naszemu
Organiście.
Pan Zbyszek był niepowtarzalnym indywiduum w naszej parafii. To człowiek inteligentny, mądry życiowo, komunikatywny, towarzyski i serdeczny. Jak wielu miał znajomych i przyjaciół
mogliśmy się przekonać podczas pogrzebu. Przybyli nań ludzie od lat przebywający poza naszą parafią. Ludzie, którzy spotkali go na drodze swego życia i którym pomógł. Wielu z nich
ze łzami w oczach wspominało jak wspaniałym był człowiekiem. Takim go pamiętamy: zawsze uśmiechnięty, przyjazny, szczery i bardzo skromny. I takim pozostanie
w naszych sercach. Na zawsze…
16 marca 2003 r. w kościele parafialnym w Kożuchówku miało miejsce uroczyste odsłonięcie i poświęcenie tablicy upamiętniającej postać Józefa Zbigniewa Pawłowskiego
- naszego Organisty. Tablicę tę ufundował ks. Stanisław Wojciechowski i wdzięczni parafianie. Wmurowana jest tuż pod tablicą budowniczego kościoła w Kożuchówku, ks. Wacława
Gajowniczka, z którym Pan Zbyszek pracował najdłużej.
„Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…”
Pomóż w rozwoju naszego portalu