Święta Bożego Narodzenia od zawsze wydawały mi się czymś wyjątkowym. Choinka, wspólne śpiewanie kolęd, rodzinna atmosfera, prezenty... Z utęsknieniem czekałam na te najpiękniejsze dni w roku.
Tym razem święta miały być jeszcze wspanialsze niż zazwyczaj. Z całą moją rodziną planowaliśmy wyjazd do cioci i wujka, którzy mieszkali w Alpach. Byłam z tego
powodu bardzo szczęśliwa, gdyż widziałam ich tylko raz w życiu i nigdy nie bałam w Szwajcarii.
Kilka dni przed wyjazdem przeczytałam w gazecie pewien artykuł. Informowano w nim o tym, że wielu ludzi spędza Boże Narodzenia samotnie. Nie potrafiłam wyobrazić sobie,
bym mogła te najbardziej wyjątkowe dni w roku spędzić zupełnie sama, bez życzliwych mi osób. W ogóle nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo artykuł o samotnych świętach
mnie dotyczy...
Do cioci Basi i wujka Jurka przyjechaliśmy na trzy dni przed Wigilią Bożego Narodzenia. Od razu spodobała mi się atmosfera panująca w małym, szwajcarskim miasteczku przed świętami.
Poza tym wszystko dodokoła przykryte było ogromną ilością śniegu. W Polsce taki krajobraz spotyka się bardzo rzadko. „To będą prawdziwe i niezapomniane święta” -
pomyślałam.
W przeddzień Wigilii Bożego Narodzenia mama powiedziała do mnie:
- Jutro z samego rana wujek pojedzie do lasu po choinkę. Chciałby także pokazać ci Alpy, dlatego zaproponował, abyś wybrała się razem z nim.
- Naprawdę?! - zapytałam z niedowierzaniem. - To wspaniale! - wykrzyknęłam z radością.
Byłam zachwycona perspektywą wspaniałego, świątecznego spaceru po zaśnieżonych górach, i to w dodatku po Alpach. „Wszyscy będą mi zazdrościć, że w taki niepowtarzalny
sposób spędzam święta Bożego Narodzenia” - pomyślałam.
Nazajutrz ciocia obudziła mnie bardzo wcześnie. Natychmiast zerwałam się z łóżka i pobiegłam na śniadanie. Wujek, kończąc posiłek, powiedział, że muszę się spieszyć, bo za kwadrans
wychodzimy. Ciocia natomiast uszykowała nam kanapki na drogę i powiedziała:
- Uważajcie na siebie. Słyszałam w radiu komunikat, że wieczorem mogą przyjść lawiny. Pospieszcie się i bądźcie ostrożni.
- Spokojnie, Basiu - odparł opanowany wujek. - Komunikaty pogotowia górskiego zawsze sprawdzają się w stu procentach, więc jestem pewien, że teraz nic nam w Alpach
nie grozi.
Nie chciałam budzić mamy i taty, więc zaraz po rozmowie z ciocią wyruszyliśmy w drogę. Wzięliśmy ze sobą duże sanie, na których mieliśmy umieścić ściętą
choinkę.
Po pół godziny drogi znaleźliśmy się u podnóża Alp. Upatrzyliśmy sobie także choinkę, którą mieliśmy zabrać w drodze powrotnej. Pogoda w górach była sprzyjająca, dlatego
poprosiłam wujka, abyśmy udali się jeszcze dalej w głąb Alp. Jako że wujek lubił mi ulegać, zgodził się.
Droga mijała nam bardzo szybko i przyjemnie. W pewnym momencie zaniepokojony wujek powiedział do mnie:
- Czuję, że pogoda się zmienia. Jeżeli szybko nie zaczniemy schodzić w dół, możemy nie zdążyć.
Wiedziałam, że wujek ma na myśli lawinę. Zresztą pracował jako ratownik w Alpach, dlatego wyczułam, że mówi prawdę, a do tego był bardzo zdenerwowany. Rzeczywiście, zerwał się
wiatr i zaczął padać śnieg. Nasza sytuacja nie była wcale ciekawa. Zaczęliśmy zatapiać się w śniegu, który coraz bardziej sypał nam w oczy. W dodatku ja sama
nie miałam już siły. Ale wiedziałam, jak może skończyć się nasz „świąteczny spacer”, jeżeli się szybko stąd nie wydostaniemy.
- Przecież to niemożliwe, pogotowie górskie nigdy jeszcze, odkąd pamiętam, nie pomyliło się. Ich prognozy dotyczące lawin zawsze się sprawdzały - wujek, mówiąc te słowa, był blady jak
ściana.
Tymczasem śnieg sypał coraz bardziej. Na domiar złego rozwiązało mi się sznurowadło i musiałam stanąć na chwilę, żeby je zawiązać. Nieumyślnie schowałam się w śniegu, a wujek,
przekonany, że idę za nim, szedł spokojnie dalej. Tymczasem gdy wstałam z ziemi, zauważyłam, że straciłam go z oczu. Na śniegu porobiły się bardzo duże zaspy i tym
trudniej było mi go dostrzec. Nie wiedziałam, co robić. Zaczęłam biec w dół, ale co chwila upadałam i nie zdołałam dostrzec wujka. Zaczęłam krzyczeć ze wszystkich sił,
bo z wrażenia zapomniałam, że krzyki mogą przyspieszyć lawinę. Nie otrzymałam jednak żadnej odpowiedzi.
Po chwili usłyszałam daleko z tyłu przerażający świst. „LAWINA! To koniec!” - pomyślałam. Na szczęście znajdowałam się w pobliżu jaskini. Natychmiast z całych
sił zaczęłam biec do niej. Jednak wydawało mi się, że odległość, która dzieli mnie od groty, jest nie do pokonania. Właściwie nie wiem, jakim cudem znalazłam się w środku. To niesamowite! Udało
się! Dobiegłam na czas. Jednak moją radość przysłoniło przerażenie: lawina zasypała bowiem wyjście z jaskini. W dodatku w środku było strasznie ciemno. Zrozpaczona usiadłam
na zmarzniętej ziemi i nie wiedziałam, co robić. Strasznie się bałam. Moje ubranie całe było mokre od śniegu, a ja skostniała i przemarznięta. W dodatku nie
wiedziałam, co dzieje się z wujkiem. „Dlaczego przystanęłam? Dlaczego nie powiedziałam wujkowi, że rozwiązał mi się but? Dlaczego działam na własną rękę? Co teraz będzie? Jak i kiedy
się stąd wydostanę, jeżeli w ogóle się wydostanę?”. Te pytania, na które nie znałam odpowiedzi, krążyły w mojej głowie.
Od ciemności aż zrobiło mi się niedobrze. Nagle przypomniałam sobie, że przed wyjazdem do Szwajcarii tata podarował mi małą, podręczną latarkę alpinisty. Szukałam jej po omacku w plecaku,
który miałam ze sobą, i w kieszeniach, ale nigdzie nie znalazłam. Przepadła jak kamień w wodę. „Musiałam zgubić ją po drodze” - pomyślałam.
Z tego lęku aż zapomniałam, że dziś jest przecież Wigilia Bożego Narodzenia. Kiedy przypomniało mi się o tym, pomyślałam, że to jakiś fatalny sen, koszmar, z którego nie mogę
się obudzić.
W jaskini posiedziałam bardzo długo. Nie miałam jednak zegarka, aby zobaczyć, która jest godzina. „Ale po ciemku i tak bym nic nie zobaczyła” - zauważyłam. Byłam w dodatku
przemarznięta do szpiku kości, w grocie panował taki mróz, że nawet gorąca herbata, którą dostałam od cioci w termosie, zrobiła się zimna. Kiedy pomyślałam, że teraz mogłabym siedzieć
w ciepłym domu i ubierać choinkę, pomagać mamie i cioci w kuchni, nie siedzieć tu, w ciemnej jaskini, zebrało mi się na płacz. Perspektywa świąt
w ciemnej, zimnej, pustej grocie przerażała mnie. Przypomniał mi się wtedy artykuł, który przeczytałam w domu jeszcze przed wyjazdem. „Nigdy nie spodziewałabym się, że czeka
mnie coś takiego - pomyślałam z żalem. - Nawet najgorszemu wrogowi nie życzyłabym takich świat”.
Myślałam też o wujku: „Czy żyje, czy udało mu się wyjść z gór? Jak zareagował, gdy zauważył, że nie ma mnie przy nim?”. Poza tym przez cały czas dręczyło mnie poczucie
winy: Czy to mój krzyk spowodował lawinę? Czy to wszystko moja wina?
W głowie rodziło się zbyt dużo myśli na raz. Od mętliku spowodowanego zadręczaniem się w końcu usnęłam. Miałam cudowny sen. Śniła mi się Wigilia w domu, w moim rodzinnym
miasteczku, podczas której śpiewamy kolędy i jesteśmy wszyscy razem. Tak bardzo nie chciałam się obudzić.
Jednak po chwili szara rzeczywistość powróciła. Gdy zbudziłam się, cała trzęsłam się z zimna. Byłam już prawie zamarznięta. Jednak moje ciało przykryte było kocem. To niemożliwe, czyżbym
od tego mrozu miała już przewidzenia?
Chyba nie. W pewnej chwili w głębi jaskini zauważyłam światło. Przeraziłam się, gdyż byłam przekonana, że wcześniej go nie widziałam. Przypomniały mi się legendy o yeti.
„Nie, przecież człowiek śniegu jest w Himalajach - odetchnęłam z ulgą. - Poza tym yeti nie przykryłby mnie kocem”. Bałam się odezwać, gdyż nie chciałam spowodować
kolejnej lawiny.
W tym momencie w oddali ukazała się starsza kobieta ubrana jak Eskimos.
- Kim pani jest? - zapytałam.
- To raczej ja powinnam zapytać, kim ty jesteś, dziewczynko? - odparła kobieta. - Od wieków nikt mnie nie odwiedzał.
- Jak to? To pani tu mieszka?! - słowa kobiety wywarły na mnie takie wrażenie, że siedziałam zupełnie wbita w lód i nie mogłam się poruszać.
- No tak, moje dziecko. Ale zanim ci coś o sobie opowiem, chodź, ogrzej się przy ognisku, bo zaraz mi tu zamarzniesz - odparła z zatroskaniem.
Z trudem wstałam, a kiedy usiadłam obok palącego się ognia, otuliła mnie dokładnie kocem i powiedziała:
- Nie mam rodziny, jestem zupełnie sama na świecie. Nigdy nie miałam przyjaciół. Byłam postrachem miasteczka. A to wszystko przez mój wygląd. Nie dziw się tak - odparła kobieta.
- W tym futrze wyglądam może i miło, ale w rzeczywistości naprawdę przypominam czarownicę. Nie ma w tym mojej winy, taka się urodziłam. Miałam już dosyć
wyzwisk i szyderstw, jakimi ludzie mnie obrzucali, dlatego właśnie przeniosłam się tutaj.
- Czy nie doskwiera pani samotność w takiej ciemnej, pustej jaskini?
- Człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić. Zresztą już od dawna byłam sama. Tylko jeden raz w roku odczuwam tęsknotę do ludzi. Dzieje się to zawsze przed świętami Bożego Narodzenia.
Co roku jednego dnia mam taki sam sen: śnią mi się rodzinne, pełne ciepła i miłości święta. Już nie pamiętam, jakie to uczucie przebywać w takiej atmosferze, gdyż przeżywałam je
tak jak większość ludzi tylko wtedy, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Dlatego zawsze wtedy modlę się o lawinę, która mogłaby przyprowadzić do mnie kogoś życzliwego, z kim mogłabym chociaż
chwilę porozmawiać. Moje pragnienie pierwszy raz od ponad siedmiu lat zostało spełnione...
- To pani mieszka tu już siedem lat? - przerwałam.
- Może wydaje ci się to nieprawdopodobne, ale to prawda. A wracając do tematu, moim największym marzeniem jest zdobyć przyjaciół, ale wydaje mi się to niemożliwe.
Kobieta zamilkła. Zrozumiałam wtedy, że jestem dla niej kimś ważnym, jestem pierwszą osobą, którą zobaczyła od siedmiu lat. Niesamowite! Tyle lat sama, tyle najpiękniejszych świąt bez bliskich osób.
Ja na pewno nie mogłabym tak żyć. Jej zachowanie, jej życie wzbudziło we mnie ogromny podziw. Zupełnie zapomniałam o trudnej sytuacji, w jakiej się znajdowałam. Co tam
jedna Gwiazdka bez rodziny, kiedy ona od siedmiu lat spędza je samotnie. Zrozumiałam, że artykuł przeczytany w domu to był jakiś znak. Teraz ja nareszcie mogłam się na coś przydać, a nie
tylko siedzieć w domu i czekać na prezenty. I to w jaki prosty sposób: swoją obecnością i rozmową miałam możliwość pomóc biednej, opuszczonej kobiecie.
Moje myśli przerwało pytanie:
- Jak się tu znalazłaś?
Opowiedziałam jej wtedy móją całą historię, od początku do końca. Następnie, nadal pod wrażeniem jej siedmioletniego przebywania w ciemnej jaskini, zapytałam:
- Jak to możliwe, że przeżyła pani tutaj tyle lat? W jaki sposób się pani żywiła?
- Miałam psa, który zawsze chodził do sklepu i jakimś cudem przynosił mi stamtąd coś do jedzenia. Ale pewnego dnia nie wrócił. Odtąd jestem sama i, niestety, głoduję.
Ucieszyłam się, bo miałam w plecaku jeszcze kanapki z serem. Wpadłam na pewien pomysł:
- Możemy urządzić sobie małą wigilię. Zamiast dwunastu potraw zjemy jedną. Podzielimy się nie opłatkiem, ale chlebem.
W plecaku miałam też herbatę, którą zagrzałam w ognisku. Zrobiło mi się też ciepło, gdyż siedziałam w pobliżu ognia.
Przez cały czas rozmawiałyśmy. Widać było, że kobieta dawno nic nie mówiła. Ja natomiast znów zaczęłam się martwić, co myślą sobie mama, tata, ciocia i wujek. Na pewno zastanawiają się,
czy jeszcze żyję. Nie wiedziałam, czy jeszcze kiedykolwiek ich zobaczę. „Dobrze, że mam chociaż towarzystwo” - pomyślałam.
W pewnej chwili śnieg, którym przysypane było wejście do jaskini, zaczął się poruszać. Czyżby kolejna lawina? Nie, na pewno nie. Po kilku minutach zobaczyłam ratowników alpejskich, a wśród
nich wujka. Natychmiast wstałam i rzuciłam mu się na szyję. Gdy zaczęłam przepraszać, on odpowiedział, że to wszystko jego wina, bo mnie nie przypilnował, a tak w ogóle
nie powinniśmy iść na ten spacer.
- Napędziłaś nam stracha, wszyscy się o ciebie martwiliśmy. Wracamy do domu.
Wtedy przypomniało mi się o kobiecie.
- Ale ja się stąd nie ruszę, póki nie zabierzemy tej pani.
Zaskoczony wujek dopiero teraz spostrzegł kobietę.
- Pani Aniela? Od siedmiu lat wszyscy pani szukamy.
Kobieta nic nie powiedziała.
- Chodźmy - zarządził wujek. - Wszyscy.
Pani Aniela zabrała swój jedyny plecak. Po drodze, a zabrał nas śmigłowiec (zagrożenie lawinowe było jeszcze bardzo duże), opowiedziała wujkowi całą swą historię. Natomiast ja zasnęłam.
Na dworze zrobiło się już całkiem ciemno. Nic dziwnego, bo już dawno było po północy.
Gdy wróciłam do domu, rozpłakałam się. Czułam się winna, że zmarnowałam wszystkim święta, ale nikt nie miał do mnie pretensji. Ciocia zaraz położyła mnie do ciepłego łóżka i dała mi gorącej
herbaty. Pani Aniela także przyszła z nami do domu. Tej nocy zasnęłam natychmiast. Gdy obudziłam się rano, opowiedziałam wszystkim bardzo dokładnie swoją historię, pomogła mi też kobieta, która
zaczęła mówić o sobie. Tata z wujkiem dali mi przezwisko „zwoływaczka lawin”.
- Teraz śmiejemy się ze wszystkiego, ale wczoraj naprawdę wyglądało to tragicznie - powiedziałam. - Jak to dobrze, że jesteśmy już wszyscy razem.
Jestem pewna, że nie zapomnę tych świąt do końca życia. Myślę, że ta przygoda tak naprawdę była mi potrzebna. Zamiast zwykłych prezentów dostałam trzy niezwykłe podarunki od losu. Po pierwsze, zrozumiałam,
że człowiek jest w stanie znieść samotność i że święta w samotności nie są wcale niczym strasznym w porównaniu do siedmiu lat spędzonych w ciemnej,
zimnej jaskini. Po drugie, pomogłam samotnej kobiecie, znalazłam jej przyjaciół. Pani Aniela zamieszkała z ciocią i wujkiem, którzy uważali, iż wygląd człowieka nie jest najważniejszy.
Zamiast czekać na prezenty i nic nie robić, wykonałam coś pożytecznego. Pani Aniela w zamian za to uratowała mi życie, bo gdyby nie ogrzała mnie przy ognisku, mogłabym
zamarznąć, gdyż nie jestem przyzwyczajona do tak niskich temperatur. Po trzecie, zyskałam dowód na to, że podczas świąt Bożego Narodzenia naprawdę dzieją się cuda. Spójrzmy tylko na sen pani Anieli, miała
go zawsze przed Gwiazdką. I ta lawina. To znak. To dowód na to, że tylko raz w roku może zdarzyć się coś niespotykanego, coś wspaniałego. Jak w bajce. Bo święta to magiczny
czas...
Katarzyna Bielewicz, kl. II b, Gimnazjum nr 6 w Zielonej Górze, zajęła III miejsce w konkursie literackim „Moja opowieść wigilijna” zorganizowanym przez Gimnazjum nr 3 w Zielonej Górze.
Pomóż w rozwoju naszego portalu