Jest to ogromny problem Ameryki Południowej i Afryki, czyli
krajów zubożałych materialnie, a co za tym idzie moralnie. Zaistniała
tam sytuacja owocuje z roku na rok coraz większą liczbą dzieci niczyich.
Bywalcy ulicy okryci są w skromne wdzianka, zwykle głodni, brudni.
No cóż, ulica jest ich domem, szkołą, miejscem wzrastania - po prostu
ulica to sposób na życie. Ich egzystencję stanowią długie wieczory
i noce, leniwe poranki, pełne koszmaru dni. Widać ich wałęsających
się po ulicach miast, chwytających się szans na przetrwanie, żebrzących
wśród przechodniów. Misjonarze, którzy podejmują próby przyjścia
im z pomocą, stwierdzają, że mimo iż są wszędzie na wyciągnięcie
ręki, nie jest łatwo do tych dzieci dotrzeć. Zwykle zbierają się
między sobą, tworząc swoisty klan, w którym prawa silniejszego stanowią
reguły współżycia. Osobisty spryt czy umiejętności przywódcze pomagają
awansować w danej grupie. Wielu natomiast z nich jest wciąganych
różnymi kanałami w struktury przestępcze. Szantażowani muszą zdobywać
pieniądze dla swych przywódców, kradną przechodniom torebki, okradają
sklepy i inne obiekty z tego, co się tylko da. Bywa i tak, że ci
co ustanowieni są do troski o ład społeczny wykorzystują te dzieci
do własnych nielegalnych interesów. Znane są przypadki korupcji i
nadużyć stróżów porządku publicznego. Łapani na gorącym uczynku,
często są na posterunkach nieludzko bici, czasami nawet umierają
podczas przesłuchań. Ich życie można nazwać prawdziwym koszmarem.
W Santa Cruz od stycznia 1996 r. do lipca 1997 r. zginęło od 600
do 800 dzieci ulicy. Jakie są powody ich zniknięcia? Są zabijani (
niekiedy urządza się polowania na nich), wtrącani do więzień sekretnych
lub porywani dla handlu ludzkimi organami (serce, nerki, wątroba,
gałka oczna...). Trudno do końca prześledzić ich los. Szum wokół
tej sprawy, groźby i presja władzy miały swe reperkusje w krajach
bogatych - również i w Europie. Ten handel dokonuje się i dziś.
Gdzie jest źródło zjawiska? Ludzie dla polepszenia swego
standardu życia uciekają do wielkich miast (np. 85% społeczeństwa
chilijskiego żyje w mieście). W wielkim mieście jest łatwiej o pracę,
ale większa anonimowość sprawia, iż nie ma więzi społecznych, w konsekwencji
każdy dba tylko o siebie. Zastraszający jest skutek zaniku więzi
społecznych, w tym rodzinnych. Można powiedzieć: dobrze że dzieci
ulicy to obraz odległy od polskiej rzeczywistości.
Dzięki Bogu ten dramat ludzki jest nam obcy. Czemu to
zawdzięczamy? Dzieje się tak dzięki: zdrowej rodzinie polskiej, efektywnej
działalności Kościoła, szkole, ale i babciom, i dziadkom, którzy
nie szczędzą czasu i miłości swym wnukom. Ale czy ten problem lub
jemu podobne w ogóle nie istnieją? Jeżeli jednak tak, to jak należy
je nazwać? Popatrzmy na zjawisko polskie - "dziecko na ulicy". Z
kluczami na szyi - obrazek jakże częsty, jeszcze w nie tak odległej
przeszłości. Dziecko wędrujące poboczem z tornistrem do domu - kuleje
reforma szkolnictwa. Dzieci grające na szosie w piłkę, czy uprawiające
beztrosko inne zabawy na ulicy. Patologiczne zachowanie się dziecka
na ulicy, inne niż w domu, czy w szkole. Jakże częsty jest widok
dziecka z papierosem w ustach. Bezkarne wyrostki (dzieci w pełni
praw, bez zapisanych szczątkowych obowiązków). Dzieci zbywane - coraz
mniej miejsca dla nich w domu, czas wypełniają ulicą... To tylko
niektóre przykłady.
Dlaczego ten problem poruszam? Bliskość międzynarodowego
Dnia Dziecka. Niech to będzie apel do dzieci. Moi kochani, to prawda,
że Dzień Dziecka to wasze święto, ale pomyślcie o swych rodzicach.
Potrzeba, byś sobie uświadomił, że jesteś kochany, jeszcze masz swój
dom, a w nim rodziców, mniej lub bardziej, ale zatroskanych o ciebie.
Dla starszych, zwłaszcza rodziców, pytanie, co w tym
kierunku nas spycha? Ciągle postępujące w Polsce zubożenie społeczne,
nie tyle materialne co moralne. Co więcej, coraz bardziej rozpowszechniający
się konformistyczny styl życia; za wszelką cenę użyć - jak się tylko
da i ile się tylko da. Znaleźć naiwniaka, frajera i na oczach dzieci
go wykorzystać. Dla pieniądza, a nawet niekiedy tylko dla ich obietnicy,
Polak gotów jest na obnażanie się i to na "oczach milionów". Dziś
liczy się mieć, użyć, bez względu na konsekwencje, które zaciążą
nad przyszłością. Następuje degradacja instytucji jaką jest rodzina,
więc trzeba ją ratować. Brak odpowiedzialności za innych, zwłaszcza
tych najmłodszych, rodzi nieodwracalne konsekwencje. Myśl uprzednia
może powstrzymać przyszły dramat dzieci ulicy coraz bardziej realny
w naszej szerokości geograficznej.
Pomóż w rozwoju naszego portalu