„Muszę wam powiedzieć, że tuż przed tym, jak wysiadłem z samolotu, w Nowym Jorku wybuchła bomba i nikt nie ma pojęcia, co się dzieje” – oświadczył Donald Trump chwilę po tym, gdy przyleciał na wiec wyborczy odbywający się w hangarze lotniska w miejscowości Colorado Springs w stanie Kolorado.
„Musimy być bardzo twardzi. W naszym świecie i w naszym kraju dzieją się straszliwe rzeczy. Dlatego staniemy się twardzi, mądrzy i czujni” – dodał.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Trump obiecuje, że gdy zostanie prezydentem przywróci krytykowane przez środowiska lewicowe, tak zwane „zaostrzone metody przesłuchań”.
Śledztwo wykazało, że za podłożeniem bomb w New Jersey oraz w Nowym Jorku stoi 28 letni Ahmad Khan Rahami – naturalizowany obywatel USA pochodzący z Afganistanu. Podejrzanego zlokalizowano w poniedziałek, na miejsce przyjechała policja z New Jersey, a chwilę potem doszło do strzelaniny w wyniku której Ahmad Khan Rahami został najpierw postrzelony, a następnie pojmany. Dochodzenie wykazało, że w ostatnich latach miał on podróżować między innymi do Pakistanu oraz Afganistanu. Ustalono również, że nie ma czystej kartoteki – w przeszłości wchodził w konflikt z prawem, był także aresztowany.
Reklama
W trakcie zatrzymania podejrzanego, funkcjonariusze znaleźli przy nim jego osobisty dziennik, który dostarczył śledczym ważnych informacji, co do motywów jakimi kierował się Ahmad Khan Rahami. Okazało się, że jego działania inspirowane były islamskim ekstremizmem. W swoich zapiskach odnosił się między innymi do drugiej osoby w Państwie Islamskim – Abu Muhammada al-Adnaniego, który został zabity w zeszłym miesiącu w ataku amerykańskiego drona. Przed swoją śmiercią wezwał muzułmanów, by przeprowadzali ataki na Zachodzie. To pozwala stwierdzić, że sprawca zamachów bombowych z New Jersey i Nowego Jorku był tak zwanym samotnym wilkiem Państwa Islamskiego. Analiza dziennika wskazuje ponadto, że podejrzany Rahami był pod wpływem innych organizacji terrorystycznych, takich jak Al-Kaida oraz Boko Haram.
Dość poprawności politycznej?
Prezydent Barack Obama mówiąc o wydarzeniach z zeszłego weekendu również unikał nazwania ich wprost „atakiem terrorystycznym”. W swoim wystąpieniu użył jednak określenia „potencjalny akt terroryzmu” w odniesieniu do nożownika, który w zeszłą sobotę zaatakował i ranił 10 osób w centrum handlowym w St. Cloud w Minnesocie. Odpowiedzialność za ten atak wzięło Państwo Islamskie. Sprawca – 22 letni Dahir Adan, urodzony w Kenii obywatel amerykański somalijskiego pochodzenia, został zastrzelony przez będącego po służbie policjanta, który nosił ze sobą swoją broń palną. Dzięki temu udało się uniknąć większej tragedii. To pokazuje, że uzbrojony, praworządny obywatel jest w stanie skutecznie powstrzymać terrorystę. Lewicowi politycy po obu stronach Atlantyku nie są w stanie przyznać tego prostego faktu i lobbują za coraz dalej idącymi ograniczeniami prawa do posiadania pistoletów i karabinów. To powoduje, że kolejni wyborcy skłaniają się do głosowania na Donalda Trumpa, który jako kandydat prawicy jest zwolennikiem powszechnego dostępu do broni palnej.
W zeszły weekend w USA doszło w sumie do trzech ataków motywowanych islamskim terroryzmem i przeprowadzonych przez muzułmańskich imigrantów, których łączy m.in. to, że przybyli do USA z krajów, w których odnotowuje się bardzo wysokie zagrożenie terrorystyczne. Kandydat republikanów chce zakazać wjazdu do Ameryki w stosunku do muzułmanów pochodzących z państw określanych, jako „wylęgarnie terroryzmu”. W ostatnim czasie Donald Trump zyskał spory kapitał wyborczy, co znajduje potwierdzenie w najnowszych sondażach poparcia. Wielu ludzi dostrzega, że nazywa on rzeczy po imieniu i nie owija swoich wypowiedzi w bawełnę poprawności politycznej. Czy to oznacza, że po Baracku Obamie w Białym Domu ponownie zasiądzie kandydat partii republikańskiej? Niewiadomo, pewne jest na razie tylko to, że szanse na prezydenturę dla dotychczasowej faworytki zmalały ostatnio z około 80 proc. do nieco ponad 50. Zapowiada się zatem zacięty finisz, w którym kandydaci dwóch głównych partii politycznych w Ameryce będą szli niemalże „łeb w łeb”. W takiej sytuacji o ostatecznym zwycięstwie może zadecydować nawet najmniejsze potknięcie rywala. Nadchodzące debaty prezydenckie będą zatem kluczowe dla wyniku wyborów i mogą okazać się czynnikiem, który rozstrzygnie o przyszłości USA.