Na co dzień, a i nawet od święta nasze myśli tam w ogóle nie sięgają. Nie ma specjalnie po co. Ani to blisko, ani nasza gospodarka nawet w maleńkim promilu nie zależy od tego co się tam dzieje. Związków kulturowych także trudno się doszukać. Przynajmniej ja o nich nic nie wiem. Więcej, nie wiem nic, czego byłbym pewien o tym zakątku świata. Tylko tyle – zastrzegam jeżeli dobrze pamiętam – drużyna piłkarska Trynidadu Tobago uczestniczyła kiedyś w piłkarskim Mundialu. Chyba nawet ich trenerem był Holender Leo Benhaker, który później przez jakiś czas ćwiczył również polskich kopaczy.
Do Trynidadu Tobago „zagląda się” od wielkiego dzwonu. Taki wielki dzwon jest właśnie teraz. Próbują w niego bić chrześcijanie. Dramatycznie brzmiał przed kilku dniami apel do świata trzech chrześcijańskich biskupów: katolickiego - Josepha Harrisa, anglikańskiego Clauda Berkleya i protestanckiego Daniel Teelucksingh. Jednym głosem mówili, że w Trynidadzie Tobago dzieje się źle, bardzo źle. Tak źle jak w Syrii czy w Berlinie, na którym skupione są oczy całego świata. Nawet - to słowa katolickiego metropolity Port of Spain - gorzej niż w Aleppo czy Berlinie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Co strasznego dzieje się w Trynidadzie i Tobago? Krótko. Nie da się żyć przez narkotyki, broń i morderstwa. 27 grudnia ogłoszono raport, że w tym małym, karaibskim kraju popełniono 400 morderstw, a do tego krwawego żniwa trzeba jeszcze doliczyć 100 wypadków śmiertelnych na drogach.
Teraz pora na sprawdzenie. Miałem nosa. Trinidad Tobago to kraj niewielki – 1300 000 ludności. Reprezentacja piłkarska rzeczywiście brała udział w Mundialu w 2006 r. Prawdą też jest, że trenował ją wtedy Leo Benhaker.
Dziś Trinidad Tobago chce, żeby się nim zainteresowano na świecie, bo potrzebuje pomocy. Na tym przykładzie widać, że peryferii świata, czyli miejsca niekoniecznie odległych, ale na pewno zapomnianych i pełnych cierpienia, jest naprawdę dziś bez liku.