Jubileusz 50-lecia kapłaństwa obchodził 24 czerwca ks. kan. Wacław Wiciński. Dostojny kapłan pochodzi ze Smotryszowa koło Radomska, gdzie urodził się 23 stycznia 1927 r. Częstochowskie Seminarium Duchowne ukończył w latach stalinowskiego terroru. Przygotowanie do kapłaństwa zdobywał m.in. na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, a magisterium z teologii uzyskał w Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie na podstawie pracy - "Stosunek robotników Zagłębia do księży", napisanej pod kierunkiem znanego socjologa prof. Franciszka Adamskiego. Obecnie pełni funkcję proboszcza bazyliki katedralnej w Sosnowcu oraz prepozyta Kapituły Katedralnej. Wszyscy znają zdolności organizacyjne Księdza Jubilata, to przecież on przez 44 lata posługi duszpasterskiej w wielu parafiach Zagłębia przyczynił się nie tylko do budowy Kościoła duchowego, ale również do odrestaurowania zabytków sztuki sakralnej. Doświadczenie i mądrość Jubilata przydały się również w momencie tworzenia diecezji sosnowieckiej.
PIOTR LORENC: - Czy pamięta Ksiądz Prepozyt dzień swoich święceń?
KS. WACŁAW WICIŃSKI: - Taki dzień pozostaje na zawsze w pamięci. Pamiętam, że w tym czasie posługę biskupią w diecezji częstochowskiej rozpoczął nowy ordynariusz - bp Zdzisław Goliński, ale nie z jego rąk przyjąłem sakrament kapłaństwa. Bp Goliński był wówczas zajęty i święceń udzielił nam, w częstochowskiej katedrze, bp Stanisław Czajka. Razem ze mną przyjęło wówczas święcenia prezbiteratu 17 diakonów. Były to roczniki powojenne i charakteryzowała nas duża rozpiętość wieku.
- Jednak zanim Ksiądz został kapłanem musiało obudzić się powołanie, a jeszcze wcześniej musiał Ksiądz ukończyć szkołę średnią, proszę przypomnieć tamten okres.
- Powołanie dało znać o sobie nagle. Nie byłem ministrantem, ani nie należałem do żadnej wspólnoty modlitewnej. A jednak Pan Bóg powołał mnie do kapłaństwa, a ja poddałem się woli Bożej. Jeśli chodzi o naukę, to muszę powiedzieć, że jestem absolwentem Gimnazjum im. Fabianiego w Radomsku. Ukończyłem je w czasie wojny na kompletach tajnego nauczania. Pamiętam, że na zajęcia chodziliśmy pojedynczo od jednego profesora do drugiego. Małą maturę zdałem również na tajnych kompletach w Piotrkowie Trybunalskim. Dopiero po wojnie otwarto gimnazjum i tam zdałem maturę o profilu matematyczno-fizycznym. Komisje oczywiście uznały egzaminy wojenne. Po maturze wstąpiłem do seminarium. Pamiętam wspaniałego rektora ks. Magota, ojcem duchownym był ks. Patykiewicz, później ks. Okampfer. W Krakowie istniały wówczas trzy seminaria: krakowskie, śląskie i częstochowskie oraz seminaria zakonne. Wydział Teologiczny należał wówczas do Uniwersytetu Jagiellońskiego. Na zajęcia chodzili wszyscy klerycy, było nas bardzo wielu.
- Szkoła średnia, seminarium, święcenia i nadszedł czas posługi duszpasterskiej.
- Pracę duszpasterską rozpocząłem w Konopiskach.
Była to duża parafia o charakterze przemysłowo-górniczym. Pracowałem
tam 3 lata. Drugą placówką była parafia św. Antoniego na Ostatnim
Groszu w Częstochowie. Z niej zostałem przeniesiony do parafii Świętej
Rodziny w Częstochowie, gdzie pracowałem tylko dwa miesiące. Następnie
Ordynariusz skierował mnie do parafii św. Jana Chrzciciela w Będzinie,
gdzie objąłem funkcję proboszcza, mając zaledwie 6 lat kapłaństwa.
W Będzinie władze miejskie nie pozwoliły wybudować świątyni. Miałem
więc do celebrowania Najświętszej Ofiary małą kaplicę o wymiarach
4 m x 3 m. Mieścił się w niej tylko ołtarz, kapłan i dwóch ministrantów.
Wierni musieli stać na dworze. Nawet ambona była umieszczona na zewnątrz
i jak padał deszcz panie trzymały parasol nad moją głową. W takich
warunkach odprawiałem Eucharystię przez kilka miesięcy. Pod koniec
roku udało nam się oddać do użytku tymczasową kaplicę, która jak
się okazało służyła przez długie lata. W tym okresie mieszkałem u
Sióstr Honoratek przy dworcu kolejowym w Będzinie.
Tam miałem swój pokój i kuchnię.
Tam też mieściła się kancelaria parafialna. Później udało
mi się zakupić część domu przy kaplicy i przeprowadziłem się w nowe
miejsce. Siostry Honoratki pomagały mi jednak w dalszym ciągu. Parafia
św. Jana Chrzciciela była wówczas dość rozległa. Obejmowała Małobądz,
Śródmieście i część Syberki. Pracowałem w niej od 1957 do 1970 r.
Na początku lat 70. nadszedł czas na następną zmianę. Częstochowski
Ordynariusz polecił mi zająć się parafią Świętej Trójcy w Będzinie.
Posługę duszpasterską pełniłem tam przez 8 lat. W 1978 r. przeniesiono
mnie do parafii św. Joachima w Sosnowcu-Zagórzu. W tym czasie była
to jedna z największych parafii w Sosnowcu. Co miesiąc przybywało
nowych bloków, nowych osiedli, nowych mieszkańców. Liczba parafian
doszła w pewnym momencie do 50 tys. W samych hotelach robotniczych
mieszkało ok. 7 tys. ludzi. Na katechezę przychodziło w tym czasie
do 7 tys. dzieci. Nie dysponowaliśmy odpowiednią ilością miejsca.
Trzeba było przerabiać i adaptować do potrzeb katechetycznych dostępne
budynki gospodarcze. Wynająłem również trzy mieszkania w blokach,
które przerobiliśmy na salki katechetyczne. Tak zastał mnie stan
wojenny. Pamiętam, jak z hoteli robotniczych wyrzucano na bruk matki
z dziećmi. Plebania była niemal przez cały czas "oblężona" przez
potrzebujących, którym w miarę możliwości udzielaliśmy wsparcia.
W Zagórzu posługę proboszcza pełniłem 8 lat. W 1986 r. rozpocząłem
pracę w parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Sosnowcu,
gdzie służę do dziś.
- Ksiądz Prepozyt urodził się w Smotryszowie, to nie jest teren Zagłębia, czy czuje się ksiądz związany z ziemią zagłębiowską?
- Oczywiście. Tutaj spędziłem prawie całe kapłaństwo. Pracuję w Zagłębiu od 1957 r., czyli 44 lata. Ludzie z Zagłębia są życzliwi księżom i to jest szczególnie cenne. Nawet niewierzący nie sprawiają kłopotów. Przypominam sobie, że w latach rządów komunistycznych większość ludzi lękała się o pracę, stąd dużo z nich należało do partii, ale i oni przychodzili do mnie, abym ochrzcił dzieci, udzielił I Komunii, wyspowiadał. Było wiele wypadków, że ci, którzy praktykowali, w obawie przed utratą pracy, jeździli na niedzielną Mszę św. do innych sosnowieckich kościołów. Takie to były trudne czasy. Pamiętam również, że każdy kapłan miał swojego opiekuna z Służb Specjalnych, który przychodził, interesował się naszą pracą i pisał raporty. Ale żadnych nieprzyjemności z tego powodu nie doświadczyłem.
- Dziękuję za rozmowę.
Pomóż w rozwoju naszego portalu