Jeśli komukolwiek brakuje motywacji do życia i radości, to
zachęcam do odwiedzenia Domu Pomocy Społecznej w Międzylesiu. I nie
chodzi tu o szokową terapię "bo inni mają gorzej".
Ośrodek mieści się nieopodal Szpitala Centrum Zdrowia
Dziecka, ale w najbliższym sąsiedztwie są tylko zielone ściany lasu.
Kilkadziesiąt metrów przed bramą główną strzałka wskazuje kierunek
Dom "Na Przedwiośniu". Już po przekroczeniu bramy trzeba na bok odłożyć
stereotyp wyglądu placówki opiekuńczej. Do parterowych pawilonów
prowadzą równo przystrzyżone trawniki, alejki kwiatów i żywopłotów.
W budynku pytam o pana dyrektora. Ledwie pani recepcjonistka
zdołała pokazać kierunek, już dwóch podopiecznych domu spieszy dalej
z pomocą. - Najpierw do Pani Marzeny- choć to zaledwie kilka metrów
od recepcji podprowadzają pod drzwi sekretariatu otwierając je na
oścież.
Dyrektor Andrzej Winiarski lekko spóźnia się na umówione
spotkanie. Trochę przedłużyło się zakończenie roku szkolnego w szkole
dla terapeutek. Z wakacji cieszą się wszyscy, ale tym razem smutne
to było pożegnanie. W szkole nie zabrzmi już we wrześniu dzwonek.
Tegoroczne absolwentki jako ostatnie opuściły jedną z nielicznych
tego rodzaju placówek w Polsce. A co to znaczy dla tego domu? Pewnie
tyle, że będą kłopoty z wykwalifikowanym personelem.
Dyrektor Winiarski odpędza precz smutną wizję przyszłości.
Widać, że pogodne usposobienie po części zapisane ma w genach. A
reszta to sprawa wypracowana. Nie po to przed pół rokiem, kiedy obejmował
placówkę, powiedział do pracowników: "Szczególną uwagę zwracam na
atmosferę". Sam uważa się za człowieka pogodnego i takiej pogody
wymaga od innych. - Musimy się do siebie uśmiechać, musimy być dla
siebie cierpliwi. Tylko wtedy tacy też będziemy dla mieszkanców,
a oni dla nas - mówi dyrektor Winiarski.
Dom miał być dla dzieci - i to tylko dla osiemdziesięciu
pięciu. Dzisiaj najmłodsi mają lat 13 najstarsi 48, a liczba mieszkańców
podwoiła się. Jest ich 165, z różnym stopniem upośledzenia: od lekkiego
aż po głębokie - z przewagą tego ostatniego.
Jest tu jak w domu - kiedy dorastają i nie mają dokąd
pójść - zostają. Dzięki staraniom personelu udało się utrzymać "domowy
klimat". Były zakusy na to, żeby placówce nadać formułę szpitala:
zrobić oddziały, zatrudnić lekarzy i pielęgniarki, wprowadzić dyżury.
- Nie tędy droga - uważa dyrektor Winiarski. - Placówka powinna funkcjonować
jak dom. A jeżeli mówimy o wychowaniu, to obok roli opiekuńczej powinna
być sprawowana też wychowawcza. Staramy się oddziaływać na sferę
uczuć naszych wychowanków. Oni muszą mieć jak najlepiej zorganizowany
czas, powinni bawić się, uśmiechać, robić to, co będzie sprawiało
im przyjemność.
Każdy z mieszkańców ma odrębny program terapeutyczny.
Trzeba więc najpierw ustalić stan wyjściowy osoby - stosownie do
schorzenia wiedzieć jakie ma predyspozycje, stopień samodzielności.
Dzień wygląda tu tak jak w każdym domu. Poranna toaleta,
śniadanie, a potem każdy zmierza do swoich czynności. Część mieszkańców
udaje się na zajęcia do szkoły specjalnej, część na rehabilitację,
a inni na warsztaty terapii zajęciowej. Z tych zajęć codziennie korzysta
około 60 osób. Kilkoro chodzi na zajęcia muzykoterapii. Pod okiem
pedagoga stworzyli już sekcję muzyczną. W sali jest pianino, instrumenty
strunowe, bębenki. Dla głębiej upośledzonych są proste instrumenty
jak trójkąt i sprowadzone z Niemiec instrumenty dla osób głębiej
upośledzonych. Na warsztatach w kuchni podopieczni pieką ciasta,
robią sałatki, gotują zupy. Pracownia zajęć ręcznych wygląda jak
małe muzeum. W jednym pokoju mnóstwo wyrobów z bibuły, sznurka, suszonych
kwiatów: obrazy, stroiki. W innym pomieszczeniu półki zastawione
są wyrobami z gliny: dzbankami, doniczkami, miseczkami. Każda półka
opisana: na prezenty, na sprzedaż. Wyroby wystawiane bywają na aukcjach.
Ostatnia odbyła się w siedzibie gminy Wawer. Przed Wielkanocą sprzedawano
świąteczne stroiki.
Osoby uczestniczące w warsztatach terapii zajęciowej
w pewnym sensie same zarabiają na siebie. Za pracę otrzymują kieszonkowe.
Robienie drobnych zakupów to forma treningu ekonomicznego. Panowie
najchętniej kupowaliby samochody-zabawki, ale jak uczą wychowacy
- mężczyźnie bardziej potrzebna jest woda toaletowa. Niektórzy radzą
sobie z zakupami dobrze, inni gorzej, jeszcze innym nie można dawać
do ręki pieniędzy, bo pójdą i wyrzucą je do kosza. Z warsztatów terapii
zajęciowej korzystają osoby, które mają zachowane podstawowe funkcje
sprawnościowe. Zajęcia służą nauce ekspresji i zachowaniu tych funkcji.
Część osób dzień spędza na tradycyjnej rehabilitacji
- ćwicząc z rehabilitantką na materacu. Jeden z pokoi ma przypiętą
tabliczkę "Terapia Snoezelen". Wewnątrz na ścianach tańczą kolorowe
wzory światła, w wysokich szklanych rurach bulgocze woda, na środku
pokoju w ogromnym nadmuchiwanym basenie kolorowe piłki. Niektóre
z dzieci rozumieją mowę, ale żyją we własnym autystycznym świecie.
Tylko przez indywidualną pracę można doprowadzić do tego, że zaczynają
się otwierać. Sala Snoezelen służy też do wyciszania agresji. Wyposażenie
tego pokoju to zasługa International Women Group of Warsaw, zrzeszającej
żony ambasadorów.
DPS nie ma wystarczających środków, aby zatrudnić wychowawców
i pedagogów. Pracują tu głównie opiekunki terapeutyczne i panie pokojowe.
Dyrektor celowo akcentuje: "pokojowe, a nie salowe".
W tej pracy każdy jest w pewnym stopniu wychowawcą. Z
podopiecznymi musi umieć rozmawiać zarówno dyrektor, jak pani sekretarka
czy kierowca. Każdy z nich ma codzienny kontakt z podopiecznymi.
- Pamiętam, jak przyszła do nas młoda lekarka. Kiedy zobaczyła naszą
młodzież, trzeba było udzielać jej pierwszej pomocy. Dotychczas nie
pracowała z takimi pacjentami - opowiada dyrektor.
Selekcja pracowników dokonuje się sama. Chcąc tu pracować,
trzeba mieć franciszkańską duszę - cieszyć się z tego, co przyniesie
dzień - z ładnej pogody, kwitnących kwiatów. - Najważniejsze jest
otwarte serce dla młodzieży - uważa dyrektor. Wynagrodzenia są niskie,
zdarza się czasem, że podopieczni są agresywni. - Tak jak w normalnym
życiu każdemu może się zdarzyć, że nie zapanuje nad swoimi emocjami
- tłumaczy zaraz dyrektor.
Dyrektor Winiarski jak każdy gentleman omija temat "pieniądze"
. Skąd w takim razie tak zadbany teren ośrodka? - Po godzinach pracy
zdejmujemy marynarki i zakładamy dresy - pada odpowiedź. - Przed
obchodami jubileuszu 30-lecia ośrodka pracowaliśmy do 21.00-22.00
w nocy. Społecznie. Czyściliśmy, malowaliśmy. Czasem muszę kosić
trawę, czasem pracować jako kierowca, a czasem szukać sponsorów.
Nie jestem dyrektorem placówki, ale dyrektorem z zakresu pomocy społecznej,
a to zupełnie inna praca.
Przez dwa lata miałem dobrze opłacaną pracę w spółce
- opowiada dyrektor Winiarski. Wróciłem do pracy w pomocy społecznej.
Dlaczego? Bo oprócz tego, że zarabia się pieniądze, to pracę trzeba
kochać. Lubię pracować dla innych, zawsze to lubiłem. Tak mnie wychowali
rodzice i harcerstwo. Dlatego od ponad 26 lat, od czasu prowadzenia
drużyny zuchów, jest to praca społeczna, od szesnastu lat praca zawodowa
w placówkach opiekuńczo-wychowawczych i resocjalizacyjnych, zaś od
sześciu lat w placówkach pomocy społecznej.
Poprzez harcerstwo Andrzej Winiarski poznał mieszkańców
DPS "Na Przedwiośniu". Z obecnymi wychowankami spotykali się na koloniach
letnich. W DPS działa bowiem szczep harcerski - 40 mieszkańców to
harcerze "Nieprzetartego szlaku" Hufca Praga-Południe. Od piętnastu
lat wyjeżdżają na obozy do ośrodka kolonijnego w Ocyplu k. Starogardu
Gdańskiego. Mieszkańcy Domu "Na Przedwiośniu" współpracują ze szczepem
z Bielan. Organizowane są zbiórki, biwaki. Na ścianach domu można
oglądać wiele pamiątek: zdjęcia z harcerskich eskapad podopiecznych.
W drużynie są też osoby poruszające się na wózkach. Najważniejsza
jest odpowiednia sprawność intelektualna. - Harcerstwo to pewna filozofia
życia, staramy się uczyć, że mamy sobie wzajemnie pomagać - mówi
dyr. Winiarski. Pozostali podopieczni wakacje spędzają na turnusach
rehabilitacyjnych.
Dom "Na Przedwiośniu" ma swoich oddanych przyjaciół.
Ksiądz Kanclerz kurii warszawsko-praskiej przyjeżdża co niedzielę,
aby o godz. 9.30 odprawić Mszę św. Zanim zacznie się celebra, jest
czas na serdeczne powitania, pogadanie przynajmniej z tymi stojącymi
najbliżej. Nie tak w pośpiechu, ale tak jak z kimś bardzo bliskim.
Ks. Romuald wykazuje talent pedagogiczny. Eucharystia przeradza się
w wielki spontaniczny dialog uczestników z Panem Bogiem. Jeśli trzeba
odpowiadać na wezwania kapłana, to ściany kaplicy niemalże drżą w
posadach od chóru głosów. Homilia angażuje wszystkich w aktywne słuchanie,
są pytania i odpowiedzi zadziwiające trafnością. A modlitwa wiernych
odbywa się spontanicznie. Kto chce, sam wypowiada intencje. Często
są one bardzo dojrzałe. Podopieczni modlitwą ogarniają wszystkich
dobrodziejów i opiekunów: módlmy się za Panią Zosię, która załatwiła
nam obóz, za naszych wychowawców. Ks. Romulad wznosi też modliwty
w intencji tych, którzy nie mogą słowami wypowiedzieć swoich pragnień.
Jubileuszowa Msza z okazji 30-lecia Domu była okazją do odwzajemnienia
przyjaźni z Księdzem Kanclerzem. Dyrektor Winiarski podarował ks.
Romualdowi symboliczny klucz pasujący do wszystkich drzwi w domu.
W niedzielę do ośrodka przychodzą też siostry ze zgromadzenia
Matki Teresy z Kalkuty. W ciągu tygodnia zaś ochotniczki-dziewczęta
z Zakładu Poprawczego w Falenicy. Dla nich wizyty w domu "Na Przedwiośniu"
stają się nobilitujące. Tu czują się komuś potrzebne. Same proponują: "
To może coś uszyjemy", a te, które zajmowały się fryzjerstwem, strzygą
podopiecznych, ale przede wszystkim dziewczęta opiekują się mieszkańcami.
Dyrektor nie skąpi pochwał dla tej współpracy.
W tym roku dom "Na Przedwiośniu" przeżywa jubileusz 30-lecia.
- Czym może się pochwalić? - pytam dyrektora. - Nie mogę się jeszcze
chwalić, bo jestem tu za krótko - odpowiada dyrektor Winiarski. -
Chwalić to będę się wtedy, kiedy wybuduję nowe pomieszczenia, ocieplę
budynek, wybuduję nową kotłownię, wymienię łóżka, kupimy nową pościel
i naczynia. Póki co przez 4 miesiące moich starań wszystko jest w
powijakach. Mogę pochwalić moich pracowników i mieszkańców tego domu,
moją żonę i dzieci za znoszenie mojej nieobecności.
A uśmiechnięte twarze wszystkich, którzy w tym domu przebywają?
- To nie jest sukces. Tak właśnie ma być - mówi Andrzej Winiarski.
Pomóż w rozwoju naszego portalu



