Wojsko kozackie przegrupowało się, szykując się do ataku na obrońców świątyni. Uderzono w bębny, padł rozkaz strzelania. Daniel Karmasz, który trzymał duży krzyż, zawołał do współobrońców świątyni: „Odrzućcie wszystko - kołki i kamienie pod kościół. To nie bitwa o kościół. To walka za wiarę i za Chrystusa. Ktoś zaintonował pieśń: »Kto się w opiekę...«. Padły strzały. Upadł zabity Wincenty Lewoniuk. Śmiertelnie postrzelony Daniel Karmasz upadł na krzyż, który jeszcze przed chwilą trzymał wysoko nad głowami. Krzyż podniósł Ignacy Frańczuk z Derła, ale i on zaraz osunął się martwy na ziemię”.
Jolanta Łopuska: - Księże Prałacie, jak w domu rodzinnym wspominano pradziadka?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Ks. prał. Józef Frańczuk: - Wspomnienie te zachował tata, ale też tylko z opowiadania swego ojca. Kiedy prześladowanie rozpoczęło się w Drelowie i przyszedł dzień, w którym miano do kościoła
wprowadzić księdza prawosławnego, ludzie bronili kościoła dyżurując rodzinami. Pradziad wybierając się do obrony kościoła na pełnienie swego dyżuru poprosił żonę, aby przygotowała mu najbardziej odświętne
ubranie. Był zwyczaj, że tylko na uroczystości wielkie - ślub, chrzest wkładano takie szaty. Wówczas żona, podobno zapytała: czy mam ci przygotować tę najlepszą koszulę? Tak - odparł pradziad
i po chwili dodał - bo może to będzie moja ostatnia modlitwa w kościele. I rzeczywiście padł jako jeden z tych, który bronił krzyża po swoim o rok młodszym koledze.
Pradziad, jak opowiadał tata, był człowiekiem bardzo skromnym. Miał siedmioro dzieci. Posiadał małe gospodarstwo. Musiał wraz z żoną ciężko pracować, aby utrzymać rodzinę. Wyrobił sobie ogromny autorytet
- uczciwości, sprawiedliwości. Był tym autorytetem nie tylko w swojej wiosce - Drelowie, ale i w miejscowościach sąsiednich. Kiedy zachodziły jakieś nieporozumienia między sąsiadami czy w
rodzinach i nie mogli dojść do zgody, wówczas zwracano się o rozwiązanie danej sprawy, o pogodzenie - do Ignacego. Co Ignacy powie - tak ma być. I to było święte.
Jeśli chodzi o moje kapłaństwo, to uważam, że była to wyłączna zasługa mojego Pradziadka, który zapragnął, aby męczeńska krew w Pratulinie zaowocowała w tym moim powołaniu. Może to jest dziwny zbieg
okoliczności, ale nic bez woli Bożej się nie dzieje. Sama zbieżność: 17 stycznia 1960 r. byłem wyświęcony na kapłana - a data 17 stycznia 1874 r. to pamiętne rozpoczęcie tej strasznej
tragedii w Drelowie, 24 stycznia 1960 r. odprawiłem Mszę św. prymicyjną, a była to kolejna rocznica męczeństwa unitów w Pratulinie (24 stycznia 1874 r.)
Wspomnień na temat tego męczeństwa nie było wiele. Ks. prał. Wacław Pieniak - proboszcz i dziekan z Janowa Podlaskiego, który na mojej Mszy św. prymicyjnej głosił słowo Boże, znając tę historię,
ukazał ją wszystkim wiernym uczestniczącym we Mszy św. Ukazał tę zbieżność, to iż dzień 24 stycznia i moja prymicja to wyraźny znak opatrzności i opieki ze strony Męczenników.
Byłem drugim kapłanem. W chwili obecnej z tej parafii, liczącej półtora tysiąca wiernych jest dwunastu. To jest znak wyraźnego orędownictwa Męczenników. Opieka nieustanna ze strony Pradziadka jest
na pewno, tak w całej naszej rodzinie, jak i w moim życiu kapłańskim.
- Był Ksiądz Prałat w Rzymie 6 października 1996 r. podczas uroczystości beatyfikacyjnej sług Bożych Wincentego Lewoniuka i jego Towarzyszy. Czym było to przeżycie?
- Był to dla mnie szczyt marzeń i dziękczynienia. Miałem to szczęście, uczestniczyłem we Mszy św. beatyfikacyjnej wraz z całą swoją rodziną i rodzeństwem. Biorąc udział w tej uroczystości widziałem tę wielką moc tych, którzy potrafili dać świadectwo. Ludzie prości - a jakże silni, ludzie słabi, bo nie mający nic w ręku poza krzyżem, potrafili przezwyciężyć tę straszną nienawiść, która objawiała się krwią, spływającą tak obficie. I dzisiaj ta krew Męczenników jest chyba nasieniem, które rodzi nowych kapłanów.
- Jak Ksiądz Prałat odbiera wstawiennictwo Błogosławionych Trzynastu Unitów Pratulińskich?
- 17 stycznia upłynęło 44 lata od moich święceń kapłańskich - czuję się ciągle dłużnikiem wobec mego Pradziadka i jego Towarzyszy. Tej wdzięczności i radości nie potrafię nawet wypowiedzieć. Chociaż przyznam, że niekiedy patrząc na otaczającą rzeczywistość ulegam sugestii narzekających ludzi, niedostrzegających już w tym świecie żadnego dobra. Ale to nie jest prawdą, żyjemy w błogosławionych czasach i potrzeba nam tylko głębokiej wiary i zawierzenia. Ewangelia mówi: „Zróbcie wszystko, cokolwiek mój Syn wam powie” (por. J 2, 5). To wyraz zaufania Matki do Syna, ale także wielkiego posłuszeństwa Syna wobec Matki. Chyba tego potrzeba dzisiaj wszystkim ludziom.
- Dziękuję za rozmowę.