W czerwcu 1999 r. podczas pielgrzymki do Ojczyzny Ojciec Święty Jan Paweł II beatyfikował 108 Męczenników. W tym gronie był również kapłan należący do Zakonu Braci Mniejszych Ojców Bernardynów,
o. Anastazy Pankiewicz.
Od pierwszych lat życia zaprawiony był do trudów i znoszenia niedogodności. Twardy styl życia, jaki wiodła jego rodzina, był szkołą wytrwałości w dążeniu do raz obranego celu.
Żył w latach 1882-1942. Pochodził z wielodzietnej, wiejskiej rodziny, zamieszkującej w Nowotańcu k. Sanoka. Wybuch II wojny światowej zastał o. Anastazego w Łodzi, gdzie tworzył ośrodek franciszkański.
Przyłączenie Łodzi wraz z całym Krajem Warty do rzeszy uniemożliwiło dalszy tok pracy. Jak wielu musiał podjąć decyzję odnośnie do swojej dalszej drogi życiowej. Zrezygnował z opuszczenia placówki i pozostał
na miejscu. Musiał opuścić budynek klasztorny, ale z Łodzi nie wyjechał. Zamieszkał na cmentarzu, w domu grabarza. W kwietniu 1940 r. został aresztowany, po 17 dniach, gdy go wypuszczono na wolność
nadal mieszkał w tym samym domku. Tego miejsca pobytu nie uważał za schronienie, chodził w habicie, na adres tego domu przyjmował korespondencję. Był wiele razy ostrzegany. W rok później, w październiku,
został ponownie aresztowany i po 24 dniach wraz z innymi kapłanami wywieziony do obozu koncentracyjnego w Dachau. Współwięźniowie mówili o nim, że jako jedyny ekwipunek zabrał ze sobą pogodę ducha i uśmiech,
którym obdzielał współbraci w cierpieniu.
Jak wielu innych w obozie, pracował ponad siły, mimo podeszłego wieku, w atmosferze poniżenia i upodlenia. W tych trudnych warunkach podnosił innych na duchu, dodawał otuchy, że czas tych okrutnych
tortur kiedyś się skończy. 20 maja 1942 r. został zorganizowany tzw. transport „inwalidów”, do którego zapisywano przymusowo więźniów niezdolnych do pracy z powodu wycieńczenia. Ci ludzie
byli przeznaczeni na śmierć przez zagazowanie. Do niego został zaliczony również o. Anastazy. Przed wyjazdem wyspowiadał się i wówczas wyznał kapłanowi współwięźniowi: „Jestem spokojny i gotowy
na śmierć”. W ostatnich chwilach życia bardzo cierpiał. Przy wchodzeniu do zatłoczonego auta usiłował pomóc słaniającemu się towarzyszowi niedoli, który nie mógł już o własnych siłach wejść do pojazdu.
Gdy wyciągnął ręce do człowieka, zostały natychmiast zatrzaśnięte drzwi i to spowodowało odcięcie mu rąk. Jak przez całe swoje kapłańskie życie wyciągał ręce do człowieka, gotowe nieść pomoc, i materialną
i duchową, tak z gestem wyciągniętych rąk do współtowarzysza niedoli zakończył swoja życiową misję. Z obozu w Dachau więźniów wywożono do miejscowości Hartheim k. Linzu. O. Anastazy zmarł tego samego
dnia, wykrwawiony i zaduszony razem z innymi więźniami - kapłanami i osobami świeckimi gazem spalinowym w szczelnie zamkniętym aucie. Ciała zaduszonych więźniów zostały spalone w piecu krematoryjnym,
a pozostałe po nich łachmany odwożono dla następnego transportu. O. Anastazy Pankiewicz pozostał w pamięci ludzi, którym służył jako dobry i gorliwy zakonnik, wierny syn św. Franciszka z Asyżu. W obozie
niósł pociechę i nadzieję współwięźniom. Gest wyciągniętych z pomocą dłoni świadczy, że nawet w najtrudniejszych chwilach był gotów służyć.
Pomóż w rozwoju naszego portalu