W sobotę 20 maja w moim małym mieszkaniu na plebanii razem z dwoma
studentami słuchaliśmy w radiu wiadomości. W głowie szumiały mi jeszcze
rytmy czwartkowego koncertu w Wadowicach na cześć Ojca Świętego.
Mój entuzjazm budziło zwłaszcza to, że ten 80-letni człowiek potrafi
zachwycić sobą tysiące młodych ludzi, że w jego optyce duszpasterskiej
ubodzy i młodzi stanowią szczególne miejsce i pole do ewangelicznej
troski.
Myśleliśmy o tym z wielkim przejęciem i w poczuciu własnej
bezradności. Przed kilkunastoma minutami z okien autobusu widzieliśmy
setki studentów wałęsających się na kacu wokół częstochowskich akademików.
Odbywała się tam kolejna Wiosna Studentów. Nawet niebo płakało obfitymi
strumieniami deszczu nad zagubieniem tylu młodych ludzi w naszym
mieście. Z tymi dwoma doświadczeniami w sercu usłyszeliśmy nagle
przez radio słowa Księdza Prymasa: "Wzbudzam żal - mówił - za
tych duchownych, którzy zagubili miłość do ludzi i rozbudowali swoje
własne życie prywatne". I dalej Ksiądz Prymas przepraszał za
to, że my, duchowni, przejmujemy się komfortem własnego mieszkania
i luksusowymi podróżami, zaniedbując ofiarną służbę na rzecz ludzi
ubogich, a zwłaszcza młodzieży. Na początku zabrzmiało mi to trochę
niezgrabnie: "brak pomocy ubogim, a zwłaszcza ludziom młodym&
quot;. Może jednak dzisiejszy przeciętny młody Polak zalicza się
w jakimś sensie do grona ubogich? Po wysłuchaniu tego śmiałego aktu
prośby o wybaczenie zaczęliśmy z moimi przyjaciółmi snuć refleksję
na temat miejsca młodych w Kościele.
- Powiedzcie mi, chłopaki, jak to jest, przecież Kościół ma dla was tyle propozycji, czy to nie jest czasem wina was samych, że nie ma młodych w Kościele?
MICHAŁ: - Nie oszukujmy się, proszę Księdza, może są, ale nie dla nas, młodych, one nie są na miarę naszych współczesnych potrzeb.
- To czego Wam konkretnie brakuje?
DAREK: - Życzliwej i otwartej przestrzeni, która byłaby dla nas alternatywą wobec całej tej pseudokultury. Potrzeba nam najpierw duchowej przestrzeni w sercach księży. W większości to oni albo już nas spisali na straty, albo ciągle traktują jak małych ministrantów, którzy powinni mieć złożone rączki i cicho siedzieć, patrząc z programowym podziwem na swojego pasterza. Kiedy chodziłem na katechezę, miałem mnóstwo problemów ze sobą, ze światem, z rodzicami, a ksiądz ciągle nam tłumaczył, jak Żydzi wędrowali przez pustynię. Jakoś nie umiałem znaleźć w tym odpowiedzi na moje problemy. A kiedy zaczęliśmy mu zadawać życiowe pytania, tłumaczył się, że musi realizować program katechezy.
- Może trzeba było spróbować porozmawiać o tym w parafii, z dala od klimatu szkoły i programów lekcji?
MICHAŁ: - Pochodzę z miejscowości pod Częstochową
i plebania byłaby chyba jednym z ostatnich miejsc, do których poszedłbym
po radę. I nie dlatego, że mam coś przeciw księdzu. Ale u nas plebania
to jak forteca. Ciągle zamknięta, z grubymi kratami w oknach. Do
tego między furtką a drzwiami biega wielkie psisko. Zazdroszczę,
że gdzieś, ponoć, są plebanie, na których młodzi czują się jak we
własnym domu. Kiedyś musiałem iść po zaświadczenie, że chcę być chrzestnym.
Chodziłem chyba z sześć razy i za każdym razem udało mi się spotkać
jedynie gospodynię. Swoją drogą ona też była jak forteca - podejrzliwa
i krzycząca.
DAREK: - Ja mówiłem księdzu o przestrzeni w Kościele
dla ludzi młodych. Wy, księża, dziwicie się, że nas w Kościele nie
ma, ale my nie wiemy, gdzie jest to nasze miejsce w Kościele. Pewnie
ci z oazy i KSM-u już je znaleźli, ale to jest pyłek na pyłku. Olbrzymia
rzesza młodych potrzebuje przestrzeni pośredniej. Mieszkam w akademiku.
Przyjechałem do Częstochowy z innej diecezji i zawsze myślałem, że
w Częstochowie jest gdzie pójść i po Bożemu spędzić czas. Wokół akademików
same puby z piwem i to często sprzedawanym po cenach promocyjnych.
O duszpasterstwie akademickim pozwolę sobie już nic nie mówić, bo
ciągle przypomina mi ono swoim wyglądem czasy komuny, gdzie trzeba
było schodzić do podziemia. Jestem zaskoczony, że w tym mieście nie
ma choćby jednego domu, jednego miejsca, gdzie młody człowiek mógłby
posłuchać dobrej muzyki, napić się herbaty i spotkać innych młodych,
którzy myślą kategoriami Ewangelii. Papież nazywa to przestrzenią
kultury, która jest wstępem do ewangelizacji. W Częstochowie nie
bardzo jest gdzie wstąpić, żeby doświadczyć na początek delikatnego
dotyku Ewangelii. A przecież takie rzeczy, jakie działy się na pl.
Biegańskiego w Niedzielę Palmową, powinny być codziennością. Bogu
dzięki, w Polsce coraz więcej muzyków wychodzi na ulicę, by śpiewać
o Panu Bogu. Większość młodych wychowuje się dzisiaj na ulicy, a
nie w domu rodzinnym, w szkole czy kościele. Jaki więc stąd wniosek?
Kościół powinien wyjść na ulicę, a ja mam wrażenie, że większość
duchownych coraz bardziej zamyka się w prywatnych mieszkaniach. Krisznowcy,
Zielonoświątkowcy i inni otwierają bary, kluby, świetlice, jadłodajnie,
by być jak najbliżej ulicy, a tym samym jak najbliżej młodych.
- Czy myślicie, że same budynki wystarczą? Przecież w samej Częstochowie mamy już sporo kościołów i miejsc, gdzie młodzi mogą się spotkać?
DAREK: - Przechodząc koło wielu częstochowskich kościołów, nigdzie jeszcze nie spotkałem czytelnego zaproszenia do jakiejś kawiarni, która byłaby otwarta w dogodnych dla nas godzinach. Może Ksiądz mówić, co chce, ale ja nie znam w Częstochowie żadnego miejsca, gdzie młodzi mogliby czuć się jak we własnym domu. Ale... ma Ksiądz rację, pewnie same budynki nie wystarczą, potrzeba jeszcze otwartości księży i ich miłości do nas, młodych. Dlaczego my kochamy Papieża? Bo nam ufa i ciągle podkreśla, że jesteśmy potrzebni Kościołowi, bo nas nie strofuje, ale mobilizuje do dobra. My chcemy być dobrzy, ale dobro się w nas dopiero rozwija i gdyby było już z nami doskonale, nie potrzebowalibyśmy ani nauczycieli, ani księży. Marzy mi się, żeby wszyscy księża zaczęli patrzeć na nas z miłością i ufnością, a nie z lękiem i krytyką, żeby pokazując błędy, dodali nam wiary, że możemy być lepsi. Jest coraz więcej takich księży i modlę się za kapłanów, aby wszyscy żyli pomiędzy nami tak, że nie moglibyśmy nawet pomyśleć, że Boga nie ma.
Pomóż w rozwoju naszego portalu