Zdarza się spotykać kamieniczki piękne, odnowione, z uzupełnionym tynkiem, wyrównanymi gzymsami, których pastelowe, świeżo odmalowane ściany wieńczy lśniący dach. Ten wstępny zachwyt budzi jednak pytanie:
czy taką samą świetnością poszczycić się mogą także ich wnętrza; czy też pod tą zachwycającą maską kryje się stara, nadwątlona zębem czasu substancja?
Zdarza się spotykać ludzi - opanowanych, prawie nieustannie uśmiechniętych, uprzejmych, nienagannie eleganckich. Powierzchowność zjednująca sympatię, prowokująca pochwały i wyrazy uznania, skłaniająca
do tego, by obdarzyć ich bezgranicznym zaufaniem. Czy jednak to pierwsze, pobieżne wrażenie wystarczy do obiektywnej oceny?
Nie od dziś wiadomo, że pozory mylą. Współczesne czasy niezwykle konsekwentnie z dnia na dzień stają się kwintesencją pozoranctwa, udawania, nie zawsze uczciwej autoprezentacji. Należy się zatem strzec,
by nie paść ofiarą własnej naiwności czy łatwowierności. Świat sukcesywnie przeradza się w bezduszną machinę, której tryby miażdżą wzajemne zaufanie. By przetrwać, tworzymy swoiste mechanizmy obronne
w postaci permanentnej podejrzliwości czy patologicznej ostrożności.
Proces ten ma pewne uzasadnienie, bowiem raz oszukani stajemy się bardziej wyczuleni na ewentualność powtórzenia takiej sytuacji.
Jak rozpoznać autentyczną szczerość i życzliwość? Jak odróżnić ją od zręcznej gry, która nie dość, że okazuje się niezwykle opłacalna, to niejednokrotnie umożliwia przednią zabawę, stając się źródłem
swoistej satysfakcji niejednego hipokryty. Jak rozpoznać zatem tych, którzy są skłonni do udzielenia szczerej pomocy od tych, którzy, gdy ich to niewiele kosztuje, traktują taką inicjatywę w kategoriach
akcentu charytatywnego podnoszącego własną wartość w swym mniemaniu?
Są ludzie, którzy za cenę wyrzeczeń okazują się gotowi nieść pomoc innym, będącym w trudnej sytuacji życiowej.
Są ludzie, którzy znudzeni monotonią, z braku mocniejszych wrażeń, czasem w poszukiwaniu sensacji, niekiedy z perwersyjnej ciekawości, decydują się zaangażować w cudzy problem, który ich bezpośrednio
nie dotyczy, a umożliwia bezpieczny udział w quasi-happeningu.
Jak zatem nie skrzywdzić tych pierwszych fałszywym oskarżeniem, nie wpadając jednocześnie w sidła perfidii tych drugich? Zdać się na intuicję, doświadczenie? A może poddać się temu przybierającemu
na sile prądowi i również przywdziać teatralny kostium, ucharakteryzować twarz, przyklejając do niej sztuczny uśmiech, a w podręcznym przyborniku ukryć fałszywe łzy, grymas współczucia czy uścisk dłoni
wyrażający uznanie? I co dalej? Zapamiętale dbać o „fasadę”, troszczyć się wyłącznie o zewnętrzny, powierzchowny wygląd, o wrażenie jakie wywoła? Zgodnie z aktualnym, coraz powszechniejszym
trendem pielęgnować samą tylko kondycję „opakowania”, zapominając o wnętrzu, któremu w efekcie pozwala się dalej próchnieć, gnić i butwieć?
Zdecydowanie nie. Należy sobie zdać sprawę z tego, że wszelkie działania oparte na pozorach, wcześniej czy później nieuchronnie prowadzą do samozagłady. Dbałość natomiast o to, czego nie widać, o
to, co ukryte wewnątrz, przyniesie korzyści w postaci solidnej, niezawodnej konstrukcji, która zagwarantuje bezpieczne trwanie, nawet wtedy, gdy te - ujmujące zewnętrznie, ale puste w środku „wydmuszki”,
których jedynym atutem jest imponująca fasada - już od dawna będą wyłącznie wspomnieniem, nie zawsze jednak równie imponującym...
Pomóż w rozwoju naszego portalu