Justyna Mulawa: - Jak wyglądały u Pana początki picia, wchodzenie w uzależnienie?
Reklama
Stanisław: - Smak alkoholu poznałem w wieku 12 lat. Później, gdy stawałem się młodzieńcem, różnymi sposobami pozwalałem sobie na picie. Kończyłem szkołę podstawową i znałem już smaki wszelkich alkoholi. W szkole średniej machina nałogu się rozkręcała, piłem przy każdej nadarzającej się okazji. Dopiero 9 lat temu uświadomiłem sobie, kim jestem, z dystansu do tych lat mogłem dostrzec, jak moja choroba zaczynała się już w wieku młodzieńczym. Najpierw piłem jak każdy, miałem mocną głowę. Niektórzy mi zazdrościli i właśnie w takim przypadku łatwo o uzależnienie. Uważałem, że mogę sobie pozwolić na wszystko, wypić kiedy chcę, ile chcę i to mnie doprowadziło do uzależnienia. Potem chciałem pić inaczej, ale nie wychodziło mi. Zakładałem, że będę pić tylko dzisiaj, a piłem tydzień. Po prostu musiałem pić, na tym polega istota choroby: organizm domaga się alkoholu. Butelka szybko po mnie sięgnęła tak, jak w naszym mądrym AA-owskim powiedzeniu (w tej chwili nie pamiętam autora): „Człowiek sięga po kieliszek, kieliszek sięga po butelkę, butelka po człowieka”. Powstał zamknięty krąg: człowiek, kieliszek i butelka. Udało mi się go przerwać, za co jestem wdzięczny Bogu, bo to naprawdę dar. Ilu ludzi męczy się z nałogiem, ilu próbowało go pokonać, nie wiem, ale mnie się udało: dzięki Bogu, sobie i drugiemu człowiekowi. Opatrzność Boża jest nade mną, niósł mnie Pan Bóg na swoich ramionach ileś lat, były takie momenty, że trochę dreptałem obok Niego, ale głównie On mnie niósł.
- Co skłoniło Pana do podjęcia leczenia, jak udało się Panu odbić od dna?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
- Czułem podświadomie, że nie jest ze mną tak, jak być powinno. Chciałem coś zrobić, wiedziałem o poradni w Biłgoraju i udałem się tam po pomoc: jak pić, żeby nie trwało to tygodniami. Czasem myślałem, że to może już być moje ostatnie picie, że ma ono dla mnie przestać istnieć. I tak się stało. To było bolesne dla kogoś kto pił tyle, to tak, jakby odebrać utykającemu laskę. Dzięki Bogu po 27 latach picia zostałem abstynentem. Trwam w trzeźwości już 10 rok i jest mi z tym dobrze. Alkoholizm stał się moją tragedią, w rodzinie sypało się wszystko, najbliżsi odwracali się ode mnie. Nie byli świadomi, że to choroba. Pomagała mi żona i pomaga do dziś. Uczestniczy razem ze mną w spotkaniach. Pierwszą osobą, która podała mi pomocną dłoń była psycholog Lidia Przybylska z Biłgoraja, dalej koledzy AA-owcy, z którymi kontakt utrzymuję do dziś. Bardzo ważne są spotkania, rozmowy, dzielenie się doświadczeniami, spostrzeżeniami. Każdy mówi o sobie, później wspólnie wyciągamy wnioski. Jeden drugiego słucha, nikt nikomu nie przerywa, nie przeszkadza, da się każdemu wypowiedzieć. Tak jest w grupach AA-owskich na całym świecie, w grupie można coś zrobić, a w pojedynkę nic. Człowiek sam nie podoła, także nie myślałem, żeby się odrywać od grupy. Zaczynałem w Łukowej, najpierw sam, potem dołączył kolega jeden, drugi, teraz jest nas 5 i w grudniu będzie już 2 lata, jak założyliśmy grupę AA-owską „Barka”. Klub znajduje się w Nowym Bidaczowie, jeździmy na spotkania comiesięczne, na tzw. mittingi, na pielgrzymki. Po pewnym czasie zrozumiałem, że nie robię tego dla żony, dla rodziców, tylko dla siebie, ta świadomość pomogła mi się odbić od dna. Dzisiaj korzystają z tego wszyscy i gniazdko rodzinne trzyma się razem.
- Wiem, że Ruch Anonimowych Alkoholików powstał w Ameryce.
- Tak, w 1925 r., to jest oficjalna data założenia Ruchu przez Billa i Boba. Bill - makler giełdowy, Bob - lekarz to byli pierwsi alkoholicy, którzy przyznali się do swojej bezsilności. Od chwili założenia przez nich ruchu niezmieniony jest statut, także 12 kroków i 12 tradycji.
- Jak wygląda w Ruchu odniesienie do wiary i Boga?
Reklama
- W ruchu AA-owskim jest tzw. modlitwa o pogodę ducha, którą zaczyna się każde spotkanie: „Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał to, co mogę zmienić i mądrości, abym potrafił odróżnić jedno od drugiego”. Zrozumiałem jej treść, sens słów, to już jest pół mojego sukcesu. Nie ma dnia, żebym jej nie odmówił rano i wieczorem: rano - prosząc o trzeźwy dzień, wieczorem - dziękując za dzień przeżyty bez alkoholu i właśnie modlitwa mnie wspiera. W Ruchu AA nikt Boga nikomu nie narzuca, każdy gdy wypowiada tę modlitwę, ma na myśli siłę wyższą, w którą wierzy. Nikogo nie odtrącamy, nie zmuszamy do zmiany wyznania, jest to ruch ponadreligijny. Ale katolików jest większość, np. byliśmy 2 lata temu w Częstochowie, w Drodze Krzyżowej uczestniczyło wtedy ok. 14 tys., w ubiegłym roku w Licheniu było nas 12 tys., ale wiadomo, że to nie wszyscy. Oczywiście, można zaobserwować w trakcie takiego spotkania takich, którzy stoją z boku, oglądają zabytki, nie uczestniczą we Mszy św. i są to właśnie ludzie innego wyznania albo niewierzący.
- Obserwuje się na dyskotekach, imprezach, że spożycie alkoholu wśród młodzieży jest duże. Młodzi nie zdają sobie sprawy, jakie to zagrożenie, wydaje się im, że mają nad tym kontrolę, że to tylko raz czy dwa razy w tygodniu, a ich organizm się przecież przyzwyczaja...
- Mam kontakt z młodzieżą z gimnazjum czy szkoły średniej. W ich wieku liczy się tzw. szpan, dlatego tłumaczę młodym: nie daj się namówić na butelkę piwa lub wina. Będzie tak, że cię wyśmieją, będą nazywać maminsynkiem, nie daj się wciągać w alkohol, papierosy czy narkotyki, bo dzisiaj to jest na porządku dziennym. Młody człowiek nie chce czuć się kimś gorszym i tak jeden drugiego wciąga, a właśnie przed dwudziestką szybko można stać się alkoholikiem. Specyfika tej choroby polega na tym, że problem z alkoholem zakrada się podstępnie, bez bólu, nawet sami nie zauważamy, że więcej pijemy. Nie wolno dać się namówić, bo alkohol to polepszacz na chwilę, za parę godzin przestanie działać i wtedy będziemy się czuć jeszcze gorzej niż wcześniej. Przed tym bym właśnie przestrzegał, bo alkohol płynie wszędzie strumieniami, pod każdą postacią. Można szukać ze świecą sklepu, gdzie nie ma żadnego alkoholu.
- Słyszałam o takim terminie jak współuzależnienie, czy mógłby Pan go przybliżyć?
Reklama
- Bezpośrednio alkoholik to osoba uzależniona, a mama czy żona, tato, dzieci nie są bezpośrednio uzależnieni, bo z alkoholem nie mają do czynienia bezpośrednio, tylko właśnie przez chorobę męża, ojca, brata, syna stają się współuzależnieni, oni za niego myślą, przeżywają tę jego chorobę. Ile osób wokół cierpi, ma zakłócony porządek dnia, spokój nocy i to jest właśnie współuzależnienie - to taka sama ciężka choroba, która również wymaga terapii. Skutki jej są nieodwracalne, np.: mój kolega, który nie pije 14 lat, opowiadał mi, że w 9. roku abstynencji chciał pogłaskać syna, a on momentalnie cofnął głowę. Takie odruchy pozostają i jest to bardzo bolesne. Dlatego osoby współuzależnione powinny się poddać terapii. Są już grupy dla żon AL-Annon i dla dzieci AL-Atten.
- Czy to prawda, że alkoholikiem zostaje się do końca życia?
- Na naszych spotkaniach przedstawiamy się, dodając alkoholik. Zostaje się nim do końca życia, to jest choroba nieuleczalna, która się tylko zatrzymuje w danym stadium, w jakiej fazie alkoholik jest, w takiej można ją zatrzymać. W naszym wypadku nie ma mowy o powrocie do kontrolowanego picia. Należy często uczestniczyć w terapii, nie przerywać jej, bo to może doprowadzić do zapicia, dlatego cotygodniowe spotkania dają nam siłę i nadzieję na przetrwanie.
- Dziękuję bardzo za rozmowę.